One: I won't work with her !

Zacznij od początku
                                    

- Aha, okey. Już myślałam - łobuzerski uśmieszek zawitał na mojej twarzy.

- No co ty Miley - powiedziała.

- Nie przeszkadzam wam panny ! - krzyknął pan Robinson - Jest dopiero 15 minut po dzwonku, a wy już rozmawiacie to do was nie podobne, zawsze wcześniej zwracam wam uwagę, haha - uśmiechnął się.

Lubiłam pana Robinson'a jemu jedynemu z nauczycieli nie przeszkadzało to że z Van gadamy na lekcjach.

- Haha, przepraszamy już nie bę--

- Przepraszamy za spóźnienie ! - Bieber i Johnson krzyknęli chórem i przerwali mi.

- Haha, dobrze. Nic się nie stało usiądźcie za dziewczynami - wskazał na nas.

Nie, nie, nie. Tylko nie to. Niech usiądą gdzie indziej, tylko nie za nami. Niestety modliłam się na darmo, musieli usiąść za nami, wiedziałam, że zrobili mi to na złość.

- Hej. Jak się masz mała ? - szepnął Bieber.

- Po pierwsze nie odzywaj się do mnie, a po drugie na mów na mnie mała - odpowiedziałam mu i się odwróciłam.

- Okey jak chcesz - syknął.

Tak zleciała cała lekcja na słuchaniu pana Robinson'a. Minęły następne lekcje i w końcu pora na lunch. Poszłyśmy na stołówkę kupiłyśmy sobie kanapki i sok. Usiadłyśmy do naszego stolika. Miałyśmy w końcu spokój od tych dwóch gnojków na każdej lekcji siedzieli za nami, miałam ich po dziurki w nosie. Myślałam, że w końcu miałam od nich spokój, ale czemu dać mi chwilę spokoju, lepiej mnie po wkurwiać. Usiedli na przeciwko na mnie i Van. Zaczęli coś krzyczeć, nie chciałam ich słuchać. Na szczęście mój telefon za wibrował, ktoś do mnie dzwonił. Wyciągnęłam telefon na wyświetlaczu pojawił się numer mojego szefa. Szybko odebrałam, zresztą zawsze szybko odbierałam telefony od szefa.

- Halo ?

- Hej, Miley. Masz nowe zadanie. Możesz u mnie być z dziesięć minut ? - powiedział wesoły.

- Oczywiście już jadę. Do zobaczenia, George. - zaśmiałam się.

- Pa - również się zaśmiał.

Powiedziałam Van, że jadę do jej ojca, bo mam zadanie i żeby mnie kryła, tak jak to zawsze. Pocałowałam ją w policzek, wzięłam torbę i ruszyłam w stronę drzwi. Miałam je już otwierać, gdy poczułam czyjąś dłoń na moim ramieniu. Chłopak obrócił mnie do siebie tak, że byłam z nim twarzą w twarz. Tym chłopakiem okazał się Bieber. Kurwa, czy on mnie prześladuję ?!

- Widzę, że panienka urywa się z lekcji - oznajmił z tym swoim uśmieszkiem.

- Niech ci to nie obchodzi, nie mieszaj się w moje sprawy - warknęłam, zrzuciłam jego rękę z mojego ramienia i wyszłam.

Kątem oka spostrzegła, że też gdzieś wyszedł, ale mnie to nie obchodzi Otworzyłam drzwi od samochodu, torbę wrzuciłam na miejsce pasażera. Zajęłam miejsce kierowcy, wyjechałam z parkingu, gdy byłam na drodze przyśpieszyłam. Po niecałych dziesięciu minutach byłam przed domem Van. Na podjeździe stał jeszcze jeden samochód, nie obchodził mnie kogo on jest. Wyszłam z samochodu, weszłam do budynku. Szłam przez korytarz, gdy weszłam do biura zatkało mnie nie mogłam uwierzyć. Stał tam ten czubek, ten debli, ten Bieber. Ugh... co on tu robił ?! To pewnie sprawka szefa. Oby ze mną nie pracował.

- Co ten debil tu robi ?!

- Hej, Cyrus ! - odezwał się palant.

- Mówiłam ci już coś - uspokoiłam się - Szefie co on tu robi ?

- O widzę, że się znacie, to dobrze. Będziecie razem pracować - oznajmił.

- Wow, wow. Nie będę z nią pracował ! - krzyknął Bieber.

- Ja też nie będę z nim pracowała ! - wyrzuciła ręce w powietrze.

- Musicie, inaczej was zwolnię - warknął.

- No dobra - rzekliśmy chórem, zrezygnowani.

- Wyjaśnisz nam zadanie ? - odezwałam się.

- Tak. Otóż tu macie bronie i walizkę z pięćdziesięcioma tysiącami dolarów macie ją przekazać na lotnisku Los Angeles International Airport, niejakiemu Andres'owi Gomez, będzie ubrany w czarny garnitur i czarny kapelusz i czerwonym paskiem. Bierzcie to wszystko i jedźcie moim autem. Tylko jak do mnie wróci ma być bez rysy. Haha dobra idźcie. Macie kluczyki. Niech Justin prowadzi - chłopak wziął kluczyki.

-  No dobra. Chodź idziemy, Bieber - pomachałam  na niego ręką, żeby poszedł za mną.

Wyszliśmy z biura, szliśmy korytarzem prosto, aż wyszliśmy z domu. Zaprowadziłam Justin'a, wsiedliśmy do samochodu, wyjechaliśmy na drogę. Jechaliśmy w ciszy, po około pół godzinie byliśmy na lotnisku. Usiedliśmy na fotelach i czekaliśmy. Podszedł do na Andres, wszystko minęło w ciszy. Daliśmy mu walizkę i odeszliśmy. Po szliśmy do samochodu, pod koniec trasy, gdy byliśmy kilkaset metrów od domu Van, Bieber przerwał ciszę.

- Wiesz, że i tak lepiej od ciebie strzelam - uśmiechnął się szyderczo.

- Taa, chciałoby się - powiedziałam.

- Na serio mówię. Kiedyś musimy się zmierzyć, chociaż i tak przegrasz, suko - powiedział, odwróciłam się i strzeliłam go z liścia.

- Nie masz prawa tak do mnie mówić nie znasz mnie ! - krzyknęłam, łza spłynęła mi po policzku.

Dojechaliśmy, wybiegłam z auta i pobiegłam do swojego samochodu. Wsiadłam i ruszyłam na moje wzgórze, gdzie zrobiłam sobie strzelnice. Dojechałam po niecałych 10 minutach. Od razu jak wyszłam, nacisnęłam spust i trafiłam w jakąś szybę budynku. Weszłam do środka starego magazynu, ustawiłam butelki i zaczęłam strzelać, od razu zaczęłam się uspokajać.  Usłyszałam jak drzwi od magazynu się otwierają, ale nie zwróciłam na to uwagi do póki ktoś się nie odezwał.

We Could Be FireOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz