Chapter 4

789 57 11
                                    







Po kilku minutach jazdy moje oczy zaczęły się zamykać. Wszystkie wydarzenia dzisiejszego dnia, zmęczyły mnie bardziej niż się spodziewałam. A to jeszcze nie koniec. Nie opierałam się i po chwili odpłynęłam do krainy Morfeusza.

*

Jak przez mgłę poczułam, że ktoś potrząsa mnie za ramię. Gdy w końcu otworzyłam oczy, pierwsze co ujrzałam, to były jasne promienie słońca i zielone wzgórza.

- Wiem, że jestem świetną poduszką, ale już dojechaliśmy śpiąca królewno. –powiedział z aroganckim uśmiechem na twarzy. Ja dopiero po chwili ogarnęłam, że ona naprawdę był moją poduszką. Musiałam na nim przeleżeć całą podróż... Przynajmniej było mi wygodnie, jemu raczej nie, ale co tam.

- Nie pochlebiaj sobie. Już trener Hedge jest lepszą poduszką. Na tobie spało się jak na stosie kamieni. –powiedziałam z wrednym uśmiechem.

Zobaczyłam, że trener i Leo wyszli już z samochodu, więc ja też zaczęłam rozpinać pasy.

- Wmawiaj sobie kochana, i tak wszyscy wiemy jak wtulałaś się we mnie przez całą drogę.

- Jeszcze czego. –po tych słowach wyskoczyłam z samochodu i stanęłam jak wryta.

To co ujrzałam było tak cholernie piękne, że aż to niemożliwe. Staliśmy na wzgórzu obok wielkiego drzewa. Jakiego drzewa? Nie mam cholernego pojęcia. No, ale przepraszam bardzo nie jestem jakąś znawczynią drzew a ta wiedza jakoś nie przyda mi się do życia. Teren obozu był piękny. Zielone wzgórza, pola truskawek, domki, lasy, zatoka, chyba Long Island, ale pewności nie mam i ci obozowicze biegający w tą i z powrotem, a obok nich rożne magiczne stworzenia. Widziałam satyrów, centaury, nimfy i wiele innych. To wszystko było jak z jakiegoś snu. Naprawdę nie chciałam się z niego obudzić. Nie wiem dlaczego, ale czułam jakbym trafiła do miejsca, w którym naprawdę pasuję.

- Wow. –tylko tyle udało mi się wydusić.

Cały czas byłam oczarowana widokami, które otaczały mnie z każdej strony.

- Taaa wiem. –przytaknął Leo. –jestem zajebisty, ale wiem to, więc nie musisz tego podkreślać. –uśmiechnął się w moją stronę.

Jego uśmiech zarażał i po chwili, ja też się uśmiechałam.

- No dobra, ale teraz musimy iść do Wielkiego Domu. –powiedział chłopak.

- Nie wiem co to jest, ale dobra. –powiedział Nate, który w końcu łaskawie ruszył swój boski tyłek z auta.

Czekaj!!!

Jaki boski?!

Chciałam powiedzieć gruby tyłek!

Taaak, dokładnie!

Gruby tyłek.

Ten boski to było przejęzyczenie.

Dobra, ale powróćmy do rzeczywistości.

Leo i Hedge powoli zaczęli schodzić w dół po wzgórzu a my posłusznie ruszyliśmy za nimi. Po chwili zobaczyłam cel naszej wędrówki. A mianowicie zwykły dom... No dobra, to nie jest zwykły dom... To jest duży nie-zwykły dom z werandą! No co ja mówię? To jest zwykły, może trochę większy niż normalny dom. Gdy weszliśmy na werandę tego nie-zwykłego domu, usłyszeliśmy jakieś podniesione głosy ze środka. Gdy mieliśmy przejść przez próg drzwi, nad naszymi głowami przeleciała puszka dietetycznej Coli. Ominęła nasze głowy dosłownie o milimetry.

- Dobrze wiedzieć, że tak witacie nowych herosów. –powiedział z przekąsem Nate.

- Nasze powitania wyglądają zazwyczaj trochę inaczej... –zaczął Leo, ale przerwał mu w pół zdania jakiś męski krzyk.

Daughter of SeaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz