Rozdział 5

5.1K 227 4
                                    

Chciałam w głębi serca, żeby okazał się moim rycerzem na białym koniu. 

– Dziękuje – szepnęłam.

– Nie dziękuj mi. Nie jestem facetem któremu warto ufać, czy dziękować. To, że jak na razie jesteś u mnie bezpieczna nie oznacza, że może to się zmienić. – W odpowiedzi jedynie pokiwałam głową. Za dobrze się poczułaś Lily.

– Więc – zaczęłam, zagryzając dolną wargę. – Może pomożemy sobie nawzajem? – zaproponowałam, na co uniósł swoje brwi.

– A niby w czym byś mogła mi pomóc? – spytał.

– Pomyślałam, że ja ci pomogę z Johnem, a później jakby wszystko poszło zgodnie z planem, pozwoliłbyś mi odejść? – Na moje słowa zaśmiał się cicho.

– Skąd mam mieć pewność, że będziesz mi wierna? Że mnie nie oszukasz? – Trafne pytanie.

– John mnie kocha – powiedziałam. – Zrobi dla mnie cokolwiek zechcę, mimo tego, że nie odwzajemniam jego uczuć. Mogę wyciągnąć od niego co planuje, albo znaleźć coś co go pogrąży. – Musiał mi uwierzyć. Po prostu kurwa musiał. John nic mi nie da, zostałam sama na polu bitwy i muszę martwić się o swój los.

– Jakoś nie chcę mi się wierzyć. Mieliście w końcu romans. – Na samo wspomnienie tego robiło mi się niedobrze.

– On mógłby być moim ojcem! Aż tak zdesperowana nie jestem. – John zbliżał się już do pięćdziesiątki, a ja miałam zaledwie dwadzieścia trzy lata. – Musiałam jakoś przeżyć – mruknęłam na koniec.

– Rozumiem. W sumie masz rację, przystojniakiem to on to nie jest – stwierdził, na co oboje się zaśmialiśmy – Przemyślę twoją propozycję. Idź się położyć, jutro czeka nas ciekawy dzień. – Mówiąc to, wstał z kanapy i wyszedł z biblioteki. Ja też po chwili wyszłam i poszłam do sypialni, gdzie po prysznicu poszłam spać.

Nazajutrz Richard, jak już chyba będzie miał w zwyczaju, obudził mnie brutalnie, kazał mi się ubrać i zejść do jadalni. Ku mojemu zdziwieniu zobaczyłam nakryty stół dla dwóch osób z różnymi pysznościami. Usiadłam przy jednym z dwóch nakryć i nalałam sobie kawy. Upiłam łyk i wręcz mruknęłam z przyjemności. Nie pamiętam kiedy ostatnio ją piłam, a uwielbiałam niegdyś kawę. Nagle do pomieszczenia weszła jakaś kobieta niosąc ciepłe dania. To musiała być Tessa. Zrobiła swoje i wyszła, a po niej wszedł Richard.

– Dzień dobry, jak się spało? – spytał, na co zmrużyłam oczy.

– Powinieneś doskonale to wiedzieć - powiedziałam oskarżycielsko, patrząc jak siada naprzeciwko mnie.

– Próbuje być miły – odpowiedział, nalewając sobie, jak ja kawy.

– Nie wątpię – mruknęłam pod nosem.

Żadne z nas się już więcej nie odezwało. Zjedliśmy razem śniadanie w ciszy. Po skończonym posiłku, poszliśmy do salonu, gdzie było mnóstwo poukładanych sukienek na kanapie, a nie które były założone na manekinach. 

– Po co to wszystko? – spytałam.

– Idziemy dzisiaj na bal charytatywny. Wybierz sobie którąś. Za niedługo przyjdą dziewczyny uczesać cię i co tam jeszcze będziesz chciała. – Słuchając tego co mówi, patrzyłam się na niego oniemiała.

– Na bal? – powtórzyłam.

– Tak i będzie tam John, na pewno ucieszy się na twój widok. – Już wiedziałam o co chodziło. Chciał mu trochę, a nawet bardzo zagrać na nerwach.

– Przemyślałeś moją propozycję? – spytałam, zmieniając temat. – Wydaje mi się, że ten bal będzie idealną okazją, abym ci trochę pomogła. – Idealnie na sam początek gry.

Behind blue eyesWhere stories live. Discover now