Jeden.

39 6 3
                                    




   Świat widziany zza okna w dzieciństwie zawsze przykuwał moją uwagę. Potrafiłam przesiedzieć całe popołudnie skulona na parapecie naszego, stosunkowo sporego, mieszkania w centrum Los Angeles obserwując ruch na ulicy. Nie było dnia, a nawet godziny, gdy nic się nie działo. Zawsze znalazło się choćby kilka studentów wychodzących na miasto, staruszka robiąca zakupy, czy młoda mama zabierająca swoje pociechy na spacer. Zwykłe, codzienne czynności... Które nie wiedzieć czemu pochłaniały sporą część mojego wolnego czasu. A jako sześciolatka, nie da się zaprzeczyć, miałam go wiele. Z czasem zaczęłam układać w głowie scenariusze. O co pokłóciła się para, która tak szybko opuściła Gill's Store? Dlaczego ta niska brunetka płakała siedząc na schodach bloku na przeciwko?

Tak, takie pytania zadręczały moją kilkuletnią duszę. Czas przeszły. Zrezygnowałam z tej formy ,,rozrywki", gdy tylko zrozumiałam, że i ja mogę stać się obiektem rozmyślań innych. Bo czy nie jest ciekawiej żyć tak, by to o tobie mówiono, zamiast tylko obserwować barwnych ludzi?

Z tą właśnie myślą szłam przez życie odrzucając dawne przyzwyczajenia. Aż do dziś...

Tylko nie myślcie, że przeszłam wielką metamorfozę. Nic z tych rzeczy. Po prostu, gdy siedzisz sam na sam z Thomasem Sinclair przemierzając samochodem kolejne niewielkie miasta, których skupisko znane jest również wyniośle jako stan Maryland, wszystko wydaje się być ciekawsze niż mężczyzna obok. On sam z resztą nie starał się tego zmienić uporczywie ignorując powtarzane przeze mnie pytanie ,,Tato, daleko jeszcze?". Słysząc je zaciskał mocniej palce na kierownicy, a jego twarz stawała się jeszcze bardziej zawzięta. Z każdą chwilą coraz mniej rozumiałam tego człowieka. A nie ukrywam, od rozwodu jego poczynania zdecydowanie były dla mnie zagadką.

Usłyszałam jak głośno wypuszcza powietrze skręcając na jedno z osiedli Brunswick. Jego ulgę niemalże można było wyczuć w powietrzu. Aż tak go zmęczyła niespełna dwugodzinna podróż ze mną? Jeśli tak, to ja nawet nie chcę myśleć jak będą wyglądały najbliższe miesiące.

Samochód płynnie zaparkował przed jednym z domów. Nie wyróżniał się raczej zbytnio na tle pozostałych w tej okolicy. Obity drewnem, wybudowany w typowo amerykańskim stylu.

Ot, dom jak dom.

Otworzyłam drzwi i wysiadłam z auta. Od razu przywitał mnie lodowaty podmuch. Mimo, że trzęsłam się z zimna nie śpieszno mi było do przekroczenia progu mojego nowego ,,domu''. Objęłam się mocniej rękoma pocierając materiał grubej bluzy. Przeklinając w duchu wszystkie północne stany za śnieg i temperatury na minusie patrzyłam jak tata wynosi moją wciąż oznaczoną numerami lotu walizkę z samochodu. Nie męczył się z nią zbytnio bez trudu lokując ją przed domem. Ale co to za problem, gdy bagaż zawiera jedynie ubrania z niecałego tygodnia...

Tata spojrzał na mnie wymownie pukając do drzwi. Westchnęłam głośno. Pora w końcu wejść...

Otworzyła nam kobieta o, pozwolę sobie stwierdzić, zdrowych kształtach. Ubrana była w szary, rozciągnięty sweter i jasne jeansy opinające jej odrobinę zbyt szerokie biodra. Na nasz widok ułożyła wydatne wargi w uśmiechu, który odbijał się również w jej ciemnych oczach. W ich kącikach dopiero zaczynały się tworzyć kurze łapki, co pozwoliło przypuszczać, że była chwilę przed czterdziestką. Dzięki jej obecności tata od razu się rozluźnił, a ja poczułam dziwne ukłucie w sercu.

Kobieta odsunęła się wpuszczając nas do środka. Wchodząc do domu poczułam wreszcie przyjemne ciepło. Poprosiłabym jeszcze o herbatę, ale w obliczu milczącej pary wolałam siedzieć cicho. Rozejrzałam się więc po przedpokoju. Przede mną znajdowały się długie, drewniane schody. Po obydwu stronach były przejścia do innych pomieszczeń. Lewa, prawa? Prawa, lewa? Prawa. Znalazłam się w salonie. Dobry traf. Ściany tu miały ten specyficzny odcień zieleni co moje oczy. A w zasadzie oczy moje i taty.

- Usiądź, proszę, Meghan- pierwszy raz dzisiejszego dnia dobiegł mnie jego głos.

Pora mieć to za sobą. Usiadłam więc, tak jak chciał, na beżowej, szorstkiej kanapie. Założyłam ręce na piersi czekając na jego wielkie przemówienie.

- Może zacznijmy od tego, że to jest Anne- wskazał wciąż uśmiechającą się do mnie kobietę.- Jak już wiesz, jest ona moją partnerką i będziemy mieszkać razem z nią i jej dziećmi.

Cholera, tato. Jeżeli kiedykolwiek wcześniej powiedziałam Ci, że zachowujesz się sztucznie to właśnie to cofam. Przed chwilą zabrzmiałeś chyba najbardziej nienaturalnie w całym swoim życiu.

- Tę część mamy już za sobą... Teraz kilka ważnych spraw. Podaj mi swoją komórkę.

- Po co?- wystrzeliłam od razu marszcząc brwi.

- Po prostu to zrób.

Jego głos nie tyle co był stanowczy, ale po prostu bezbarwny. Jakby wyprany z emocji. To chyba on skłonił mnie do wykonania polecenia.

Tata przyjął mój telefon bez słowa i schował go do kieszeni. Aha, fajnie.

- Zasady są jasne- rozpoczął po raz kolejny.- I ty, i ja dobrze wiemy, że ani twoja frekwencja, ani oceny nie są takie, jak być powinny. Nie musisz być najlepsza, ale nie wyobrażam sobie, że mogłabyś nie zdać do następnej klasy. Z resztą jest to jeden z warunków pozbycia się kuratora... Czy to jasne?- w odpowiedzi skinęłam głową.- Świetnie. W takim razie w ramach motywacji telefon trafia do sejfu.

- Co?- niemalże wykrzyknęłam.- A co z Michealem?

- To on sprowadził cię na złą drogę. Dobrze ci zrobi ostudzenie tej relacji.

Nawet nie próbowałam zaprzeczać. Do taty nie dotarłyby żadne argumenty, że przecież policja złapała nie tylko Mike'a, ale i mnie, że wina leżała po obydwu stronach. W tej chwili liczył się tylko kontakt z moim starym światem.

- A mama?- chwyciłam się ostatniej deski ratunku.

Na jej wzmiankę zacisnął mocniej szczękę. Nie pochwalał jej metod wychowawczych, więc po incydencie w szkole, w mojej rozprawie dostrzegł okazję do przejęcia nade mną opieki. I jak widać udało mu się.

- Masz pół godziny dziennie. Ze stacjonarnego.

- To niesprawiedliwe!

- Wiesz co jest nie fair Meghan? Twoje podejście. Dostałaś nową szansę. Nie marnuj jej.

Westchnęłam z irytacją.

- Mogę już iść?- nie miałam siły na bezsensowne kłótnie. Ale nie, nie poddaję się. Jeszcze coś wymyślę.

- Tak, ale pamiętaj. Za miesiąc pierwsza wizyta kuratora. Dla własnego dobra zadbaj, by zauważył postępy.

Nie siliłam się na odpowiedź. Wyszłam z salonu i zabierając swoją walizkę zaczęłam iść po schodach.

- Pierwsze drzwi na lewo to twój pokój!- dotarł do mnie kolejny krzyk, który zignorowałam.

Wdrapałam się na górę idąc do wskazanego pomieszczenia. Moją uwagę od razu przykuło wielkie okno. Odłożyłam walizkę, by móc do niego podejść. Miałam widok na fragment podwórka, którego nigdy nie miałam. Szybko oszacowałam wysokość dzielącą mnie od ziemi. W kryzysowej sytuacji nie byłoby najgorzej. Chociaż... Tuż obok był dach nad werandą. Byłby bezpieczniejszy. Niestety, za daleko... Jeszcze raz mu się przyjrzałam. Jasne dachówki, wijąca się roślinność i... chłopak wspinający się na parapet...

Najwyraźniej nie jestem jedynym buntownikiem w tym domu.

blast  || irwin ||Where stories live. Discover now