Prolog

43 5 0
                                    

- Shhh...- uciszył mnie po raz trzeci.

Zacisnęłam tylko wargi, próbując nie wybuchnąć śmiechem. Średnio mi to wychodziło.

- Meg...

- Mikey...- próbowałam go naśladować przesłodzonym tonem, co tylko zakończyło się kolejną salwą śmiechu.

Pokręcił głową z politowaniem. Był trochę spięty, mimo iż sam wpadł na ten pomysł. Wystukiwał nerwowo rytm jakiejś piosenki na kolanie. To go od zawsze uspakajało. Ale przed czym... Przecież sam mówił, że nic nie może pójść źle. Nikt nas nie złapie. Nic się nie stanie.

O posadzkę zastukały ciężkie buty. Obydwoje niemalże w tym samym momencie znieruchomieliśmy. Atmosfera zmieniła się w ułamku sekundy. Nawet ja zamilkłam. Otaczała nas pełna napięcia cisza, przerywana jedynie cichym stukotem zbliżających się kroków. Wstrzymałam oddech jednocześnie uśmiechając się. Micheal odpowiedział mi tym samym. W jego oczach dostrzegłam ten dziwny błysk, który tak bardzo lubiłam. Błysk oznaczający jedno. Początek zabawy.

Siedzieliśmy w bezruchu niemo przyglądając się swoim twarzom. Minęła sekunda, dwie, trzy... Po siedmiu zabrzęczały klucze. Wreszcie mogłam rozprostować nogi. Automatycznie skrzywiłam się czując ból w lędźwiach. Coraz mniej podobał mi się plan Mike'a... Chociaż... Najgorsze mieliśmy za sobą. Teraz pozostawała tylko ta przyjemna część.

Ciszę przerwał tak długo wyczekiwany dźwięk załączanego alarmu. A potem trzask drzwi. Głęboki wdech...

- Pół minuty. Gotowa?

Nie odpowiedziałam. Zamiast tego pociągnęłam za klamkę i wybiegłam ze schowka nie oglądając się za siebie. Stopy nierówno odbijały się od ziemi. Czułam nieprzyjemne mrowienie w udach. Zdecydowanie dwugodzinne siedzenie w jednej pozycji nie jest dobrym przygotowaniem nawet do krótkodystansowego biegu. Micheal, którego ciężki oddech wyraźnie słyszałam, wyminął mnie pędem. Pff... Jakbym miała nogi jego długości to też bym tak biegała. W każdym razie startowała, bo mój jakże wybitnie wysportowany przyjaciel wyraźnie się zmęczył po niecałych 20 metrach. Typowy Micheal. To była szansa dla mnie, by pokazać mu, że jednak są rzeczy, w których jestem od niego lepsza.

No, powiedzmy.

Przyspieszyłam nie zwracając uwagi na ból w nogach. Z resztą nie trzymał się mnie długo. Już po paru metrach nie czułam nic oprócz adrenaliny. Dobry znak. Przyda się na schodach.

Swego rodzaju podekscytowana minęłam pierwsze stopnie wyprzedzając Mike'a. Punkt dla mnie.

Nie myśląc wiele minęłam pierwsze piętro. Zostało mi jeszcze jakieś dziesięć sekund. Drogę na drugie piętro pokonałam w przyjmijmy siedem. Zdążyłam tylko oprzeć się o barierkę zanim alarm zakończył odliczanie. Udało nam się. Teraz już nic nie mogło pójść źle.

Micheal stanął tuż obok mnie. Dzieliła nas tak niewielka odległość, że bez trudu mogłam poczuć jego zapach. I nie mam pojęcia czym pachniał. Wiem tylko, że ten zapach działał na mnie już od lat. W jaki sposób? To już trudniejsze pytanie. Pobudzał do działania? Może. Uspokajał? Częściowo. Uzależniał? Zdecydowanie.

Staliśmy więc obok siebie, jak już wspominałam, niemalże stykając się ze sobą. Ta bliskość nie krępowała nas, wręcz przeciwnie. Potrzebowaliśmy jej, by nie czuć się samotni. Bo w końcu kto robi głupoty samemu?

Przeniosłam swój wzrok na jego twarz. Unormował już oddech po biegu. Teraz jego wargi układały się w pełen satysfakcji uśmiech. Patrzył w dół, na znienawidzone przez nas schody. Z tej perspektywy robiły jednak wrażenie. Były wręcz magnetyzujące. Moje rozmyślenia przerwało poruszenie po prawej stronie. Spojrzałam na miejsce gdzie przed chwilą stał Mikey. Dalej tu był, jednak teraz energicznie przeszukiwał swoją torbę. Po chwili zadowolony wyciągnął z niej dwie puszki Guinnessa. Zanim się zorientowałam, już jedną trzymałam w dłoni.

- Nie idziemy na dach?

- Najpierw toaścik- powiedział udając surowy ton.

- Za najlepszy początek świąt jaki widziało LA Gildheart High School- nie siliłam się na zbytnią oryginalność. Mike'owi jednak to nie przeszkadzało. Otworzył swoje piwo patrząc mi w oczy.
Byliśmy tylko my, Guinness i schody tak bardzo olewanej przez nas szkoły. Stuknęłam trunkiem o jego puszkę.

I wtedy dołączył do nas huk. Huk upadającej z dwóch pięter puszki. Niemalże natychmiast dołączyły do niego syreny alarmu.

blast  || irwin ||Where stories live. Discover now