Shadow Annie

764 41 2
                                    

  Blade światło księżyca oświetlało nastoletnią dziewczynę kryjącą się w kącie białego pokoju. Siedziała skulona obejmując rękami kolana. Ciemnobrązowe włosy z blond końcówkami zakrywały zrozpaczoną twarz z turkusowymi oczami, które dawno temu straciły swój blask. Annie wsłuchiwała się w dźwięki rozbijanych butelek piwa przez swojego ojca. Nienawidziła tego alkoholika - zniszczył jej rodzinę, JEJ życie. Nie dość tego, jeszcze był hazardzistą i zadawał się z mafią. Nieraz słyszała jak jej starszy brat, Matt, tłumaczył obcym ludziom - Annie nawet nie wiedziała czy z policją, czy z gangiem - że pomylili adresy. Rodzeństwo zawsze marzyło, a raczej modliło się, by ojciec zniknął, ale gdyby się tak stało, rozdzielono by ich. Nie obchodziła ją odmienność Matta. To nie była jego wina, że urodził się z AIDS. Ojciec zawsze obwiniał o jego chorobę ich mamę, mimo że to on, NIE ona, był nosicielem wirusa . Annie nie miała przyjaciół z tego powodu, lecz tak długo, jak byli razem czuła się bezpieczna. Lecz teraz nie była.
Annie poczuła nagle kolejny odruch łkania. Pamięć tamtego zdarzenia odżyła: Uśmiechnięty, niczego nie spodziewający się Matt wchodzi na ulicę i w jednej chwili leży w nienaturalnie wygiętej pozie. Zderzenie z ciężarówką złamało mu kręgosłup. Annie siedziała przy nim kiedy wydawał ostatnie tchnienie. ALE nie było tam ich ojca. Bo był pijany, oczywiście. Gdy przyjechała karetka, stwierdzono zgon na skutek uszkodzenia kręgosłupa. Dziewczyna poczuła wstręt do ojca, ale jeszcze większy do siebie. Cieszyła się, że to Matt zginął, a nie ona.
Ze złością otarła łzy - pamiętała, co zawsze powtarzała jej matka przed śmiercią. Nie wolno jej było okazywać słabości, inaczej wykorzystano by ją przeciwko niej. Edeline, jej mama, zmarła na raka gdy Annie miała 5 lat, a Matt 10. Od jej śmierci minęło już 11 lat. Przez ten cały czas opiekował się nią jej starszy brat. Dziewczyna uważała za cud, że przez tyle czasu przetrwał bez leków. Lecz szczęście musi się kiedyś skończyć. Annie spojrzała na okrągły zegar na ścianie. Wskazywał pierwszą po północy. Z westchnieniem położyła się do prozaicznego łóżka, jednak nie mogła zasnąć. Za każdym razem widziała twarz Matta, lecz z czasem udało jej się odpłynąć do lepszego świata, które nie było jej życiem.
Następnego dnia cała szkoła huczała od plotek na temat wypadku. Annie czuła na sobie pełne współczucia spojrzenia, lecz nie obchodziło jej to. Dla niej już nic nie miało sensu. Nauczyciele wykazali się na tyle wyrozumiali, że zakazali uczniom rozmawiać o bracie dziewczyny, lecz upomnienia nie wywołały żadnego efektu. Przez to powstała plotka, że to ona przyniosła nieszczęście Mattowi, która niekorzystnie wpłynęła na reputację Annie. Dziewczyna jeszcze nigdy nie czuła się tak odtrącona i samotna. W pewnym momencie, nawet nie wiedziała kiedy, zaczęła drapać swoją skórę do krwi. Chciała zagłuszyć bólem pustkę w sercu, lecz w końcu któraś z nauczycielek to zauważyła i nakłoniła Annie na wizytę do psychologa.
Nauczycielka i uczennica siedziały w poczekalni, czekając na swoją kolej. W tym czasie dziewczyna miała czas się rozejrzeć po pomieszczeniu. Zewsząd otaczały ją białe ściany, które według analizy Annie miały działać uspokajająco na pacjentów. Nagle dziewczyna poczuła się bezwartościowa - na świecie byli ludzie z gorszymi problemami, a ona martwiła się sobą. Uświadomiła sobie w jednej chwili, że tak naprawdę jest taka sama jak każdy człowiek na świecie. W samolubnym, podłym świecie wygrywają i będą wygrywać samolubni ludzie. Annie zacisnęła pięści - ludzie tacy jak jej ojciec zasługiwali na śmierć. Czemu przez ich głupotę mieliby cierpieć inni? Nagle przyszła jej do głowy podła myśl. Sama dziewczyna zaszokowała się swoim zachowaniem. Przecież nie nienawidziła ojca tak bardzo, że mogłaby go zabić. W tamtej chwili niczego nie była już pewna.
- Pannę Laverence, proszę!
Annie weszła posłusznie do gabinetu psychologa. Powiedziała swoje cichutkie ,,dzień dobry" i zamknęła za sobą drzwi.
- Usiądź, dziecko, proszę.
Dziewczyna wykonała polecenie, siadając na metalowym krześle naprzeciwko psychologa z czarnymi, prostokątnymi okularami. Mężczyzna był w sędziwym wieku, co Annie poznała po jego zmarszczkach i siwych włosach. Jedynymi rzeczami, znajdującymi się w gabinecie były krzesła na których siedzieli ona i psycholog, mahoniowe biurko i półka na książki. Mężczyzna wyjął notes i długopis z szuflady mebla.
- Jestem Stephen Noville, ale możesz mi mówić doktor Noville. Jak się nazywasz?
- Sądziłam, że pan wie, bo słyszałam jak pani Werhooch dzwoniła do pana w mojej sprawie.
-To prawda, wiem jak się nazywasz, ale wolałbym usłyszeć twoje imię od ciebie.
- Jestem Annie. Annie Laverence.
Doktor Noville zanotował w notesie odpowiedź, po czym zaczął ją wypytywać dalej.
- Ile masz lat?
- Szesnaście.
- Kiedy się urodziłaś?
- Szóstego listopada.
- Kogo zaliczasz do swojej rodziny?
- Mamę, brata...
Nagle Annie przeszył ostry ból. Nie mogła znieść tego dłużej. Skuliła się na krześle i zamknęła oczy. Mimo, że psycholog próbował nawiązać z nią kontakt, odmówiła współpracy.
Dziewczyna późno wróciła do domu. Gdy tylko przekroczyła próg budynku, skierowała się do swojego pokoju. Podczas, gdy nasłuchiwała odgłosów butelek piwa swojego ojca, zastanawiała się dlaczego zginęły osoby na których jej zależało. Matka i Matt nie zasługiwali na taki los, w przeciwieństwie do jej żyjącego rodzica. Nawet, gdyby chciała uciec z domowego piekła nie miałaby dokąd pójść. Jej rodzice nie mieli krewnych. Po swojej analizie, poszła cichutko do łazienki i spojrzała w lustro. Jedyną rzeczą, którą naprawdę w sobie lubiła były jej oczy. Fascynował ją ich turkusowy kolor, który powstał od zielonych oczu matki i niebieskich ojca. Niektórzy ludzie, wśród których jak dotąd przebywała chwalili nie tylko ich kolor, lecz także lekko orientalny wygląd. Kiedy miała pięć lat, mama opowiadała jej, że ich przodkowie wywodzili się ze wschodu. Lecz Annie nigdy nie interesowała się swoimi przodkami. Była za bardzo skupiona na wydarzeniach teraźniejszych.
Dziewczyna z westchnieniem wyszła z łazienki i wróciła do swojego pokoju. Gdy zamknęła drzwi, poczuła, że cienka bariera, która ją chroniła od bólu pękła. Upadła na kolana i zaczęła histerycznie szlochać. Wszystko było nie sprawiedliwe i nie miało sensu. Szlochała tak przez pół nocy, aż zabrakło jej łez. Wycieńczona, zasnęła na podłodze.
Annie obudziła się z dziwnym przeczuciem. Czuła, że coś jest nie tak, lecz nie mogła określić co. Weszła cichutko do salonu. Wygląd pomieszczenia mówił sam za siebie: pół mebli leżało połamanych, wszędzie było szkło z butelek piwa i gdzieniegdzie leżała dziwna ciecz, której Annie nie chciała poznać zawartości. Dziewczyna z westchnieniem zaczęła sprzątać syf, który zostawili po sobie jej ojciec i jego szemrani kolosie z mafii po udanym pokerze. Annie nie mogła powiedzieć, że nienawidzi mafii - to właśnie jej członkowie nauczyli ją wyjątkowo precyzyjnej metody walki wręcz. Jednak ta taktyka miała swoje wady, na przykład z osobami pokroju jej ojca (wielka kupa mięśni, mały mózg, wg. analizy Annie) nie miała szans.
Gdy posprzątała pokój usłyszała za sobą długi jęk. Powoli odwróciła się, a to co zobaczyła, dało jej pewność, że nie zapomni tego widoku.
Stwór, którego zobaczyła Annie nie miał ani nóg, ani oczu. Lekko zielonkawa skóra upiora, w nie których miejscach odłaziła od mięśni, lecz nie to ją przeraziło. Dolna szczęka stwora ledwo wisiała mu na tkankach. Dziewczyna pojęła, że mimo braku wzroku i kończyn dolnych, bestia ma dobry słuch i węch. Annie poczuła się jak w wyjątkowo kiepskim horrorze, więc zdecydowała się godnie odegrać swoją rolę. Uciekła najszybciej jak umiała do swojego pokoju i zatrzasnęła drzwi. Niedługo później usłyszała skrobanie do nich. Dziewczyna zesztywniała ze strachu, lecz nie pozwoliła dziwnemu stworowi dostać się do środka.
Po jakimś czasie bestia sobie odpuściła i odeszła. Annie, nadal w szoku, nie miała zamiaru sprawdzać osobiście, czy tam nadal jest. Po cichu nawet liczyła, że bestia zabije jej ojca, lecz jej marzenia zniszczył dobrze jej znany głos.
- ANNIE, PRZYNIEŚ PIWO! RUSZ SIĘ MAŁA SUKO!
Dziewczyna wyszła ze swojej kryjówki i poszła do kuchni po napój, który był jedyną rzeczą, którą jej ojciec kochał bardziej od siebie. Przyniosła mężczyźnie piwo i szybko wycofała się do swojego pokoju.
Annie, leżąc na łóżku, przyglądała się zdjęciu swojej rodziny: byli na nim jej matka, jej brat, jej ojciec i ona sama. Dziewczyna poczuła kolejną falę bólu, tym razem jednak skutecznie ją stłumiła. W szkole nigdy nie dawała po sobie poznać, że cierpi, pamiętając, co mówiła jej matka przed śmiercią. Przez tyle lat zachowała w sekrecie zamiłowanie ojca do alkoholu, że zastanawiała się, czy nie wręczyć sobie Oscara. Automatycznie zaczęła się drapać do krwi - chciała zagłuszyć ból, bólem. Nagle usłyszała ten sam jęk, który przywitał ją w salonie. Stwór był w jej pokoju.
- O-odejdź p-potworze!
Stwór nieubłaganie powoli zbliżał się do Annie. Dziewczynie przyszedł do głowy tylko jeden pomysł na linię samoobrony. Rzuciła w stworzenie zdjęciem rodzinnym, jednak to nie wywarło wrażenia na bestii. Kreatura przyczołgała się do niej i szepnęła zdanie, które nią wstrząsnęło.
- Matthh.... phrosiii.....zabijjj....grzesznikhaaa....
- Matt każe mi zabić ojca? T-to niemożliwe! On taki nie jest, on nigdy by...
- Grzesznikhhh....wyhrzekłłł....się...Mathaaaa
- O-ojciec wyrzekł się Matta?!
Stwór pokiwał głową patrząc się swoimi nieistniejącymi oczami w oczy Annie. Coś mówiło dziewczynie,że to prawda. Nagle wszystkie uczucia, które kłębiła Annie umarły, a wraz z nimi i ona. Bez słowa wyszła z pokoju i skierowała się do kuchni. Pan Laverence nie wiedział, co go czeka.
- Annie, mała gadzino, wreszcie jesteś! Przynieś ojcu kolejne...
Mężczyzna nagle poczuł ból w klatce piersiowej. Nie mylił się - Annie wbiła mu tam nóż kuchenny z obojętną miną.
- ZAPŁACISZ ZA TO, TY MAŁA SUKO!
Pan Laverence rzucił się na dziewczynę jak rozwścieczony byk, ale uniknęła ciosu robiąc unik. Mężczyzna uderzył ją pięścią w brzuch, lecz po chwili leżał na podłodze powalony przez Annie. Wraz z uczuciami umarł też ból. Po chwili ojciec dziewczyny wrzasnął w agoni, gdyż jego córka wbiła mu nóż w głowę. Podczas, gdy umierał usłyszał jej szept.
- No i kto jest teraz potworem?
Annie powoli szła ulicą. Za nią, kilka przecznic dalej, stał niegdyś jej dom, obecnie w płomieniach. Dziewczyna wiedziała, że strażacy gaszą pożar - wiedziała też, że policja będzie jej szukać, lecz wszystko było jej już obojętne. Zdecydowała, że będzie zabijać tylko pedofilii, alkoholików i morderców. A fakt, że sama stała się niepełnoletnią ojcobójczynią nie zrobił na niej wrażenia. Zdawało jej się przez chwilę, że usłyszała znajomy szept brata, który powiedział:
-Dziękuję.
Wczoraj przy ul. Arrlow 5 podpalono dom. Prawdopodobnym sprawcą jest szesnastoletnia Annie Laverence, która mieszkała z ojcem alkoholikiem. Poniekąd, kilka przecznic dalej zanotowano zgony ośmiu osób. Śmierć osób, dokładniej kryminalistów, została spowodowana wieloma ranami kłutymi - specjaliści od kryminologii zdradzili, że bronią był ten sam nóż, jak i ten sam sprawca.

............................................................................................................................

Creepypasta - poznaj ich historię.Where stories live. Discover now