Rozdział 4 - Clint

1.1K 131 22
                                    

Mimo powagi sytuacji miałem ochotę się roześmiać. Przed chwilą walczyliśmy, teraz żyłem tylko dzięki jej refleksowi.

Nie oglądając się za siebie, pognała w stronę sąsiednich drzwi. Bez chwili wahania ruszyłem za nią, wyciągając jednocześnie z walizki jeden pistolet.

-Co robisz?- zapytałem, wchodząc do pokoju, który najprawdopodobniej do niej należał.

-Obmyślam tysiąc jeden sposobów jak cię zabić- odparła beznamiętnie, spoglądając ze zmrużonymi oczami na otwartą walizeczkę, różniąca się od mojej tylko kolorem.

Chciałem zajrzeć do środka, lecz zimne spojrzenie kobiety utrzymało mnie w miejscu.

Zdawało mi się, że gdzieś w dole słyszałem krzyki. Przez wciąż rozlegające się strzały, cały się spiąłem.

-Wiesz, że właśnie zabijasz wielu niewinnych ludzi?- powiedziałem, starając się zachować spokój.

-Ludzie rodzą się po to, aby umrzeć- rzekła, zapinając na nadgarstkach dziwne, grube bransoletki, wykonane z jakiegoś matowego metalu- już w chwili narodzin zaczynamy umierać. Każdy wtedy, kiedy jest na niego pora.

-Nieźle wytłumaczenie. Przecież zawsze można...

-Wiesz, że z sarkazmem ci nie do twarzy?- przerwała mi, zatrzaskując walizkę.

Nim zdążyłem coś odpowiedzieć, jednym ruchem rozpięła sukienkę, wyskakując ze szkarłatnego materiału i pozostając tylko w czarnej, koronowej bieliźnie.

Mimowolnie przechyliłem głowę, żeby mieć lepszy widok, na co przewróciła oczami z rozbawieniem. Szybko założyła leżąca na łóżku czarną koszulkę i ciemne jeansy, po czym wysunęła na stopy cieniutkie kozaki na lekkim obcasie.

Obróciłem się w stronę drzwi, gdy na korytarzu rozległy się węgierskie krzyki i odgłos ciężkich butów, bezwątpliwe, zmierzających w naszą stronę.

-Dobra- powiedziałem, lądując swoją broń- co robimy?

-Ja stąd idę, ty możesz z nimi po negocjować, jeśli chcesz- odpowiedziała, chwytając bluzę i wychodząc na balkon. Parsknąłem rozbawiony i wyszedłem za nią. Czarnej Wdowy oczywiście już nie było, w szybkim tempie — za szybkim, według mnie, jak na kogoś, kto w jednej dłoni dzierży pistolet, a w drugiej walizeczkę z bronią — schodziła po tarasach, kierując się na ziemię. Przez chwilę, udając znudzenie, przyglądałem się jej sprawnym ruchom i pewnej siebie postawie. Przez panującą wokół ciemność była prawie niewidoczna. Gdy znajdowała się już dosyć blisko podłoża, wypuściłem wcześniej przygotowaną linkę do zjeżdżania i bez żadnego problemu, wylądowałem obok niej.

-Chcesz, mogę cię nauczyć paru sztuczek- powiedziałem z lekkim uśmiechem. W jej oczach ujrzałem jednak obojętność.

-Każdy ma inny poziom umiejętności, którymi się chwali- rzekła tylko, po czym poprawiła nasunięty na głowę kaptur i bezgłośnie pognała w stronę bramy otaczającej hotel. Mój garnitur nie przewidywał żadnych "kryjówek" przed kamerami, więc pobiegłem za nią, spoglądając pod nogi. Nadia stanęła przed półtora metrowym ogrodzeniem, jakby czekając na mnie, albowiem dopiero gdy dotarłem, wspięła się na drugą stronę. Sam zrobiłem to samo.

-Znasz Budapeszt?- zapytała, usilnie nad czymś rozmyślając.

-Trochę- odparłem. Czarna Wdowa świetnie maskowała wszelkie uczucia, lecz teraz mogłem czytać z jej twarzy jak z otwartej księgi- wiem, gdzie możemy się ukryć.

-Dlaczego mam ci zaufać?- odparła- jeszcze pięć minut temu rzucałeś mną o ściany.

-A ty najpierw rozwaliłaś mi obraz na głowie, a potem uratowałaś przed spędzeniem reszty, krótkiego, życia jako cedzak do makaronu. Zanim cię załatwię, muszę spłacić dłu...

Natalia Shostakova - Budapeszt (2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz