Spotkanie

122 28 5
                                    


Przeżuwając kurczaka, jednocześnie nadziewając kolejny kawałek na nieco wykrzywiony widelec, patrzyła na swojego rozmówcę, starając się nie zasnąć. Mężczyzna, na oko lat trzydziestu ośmiu w rzeczywistości cieszący się zaledwie dwudziestodziewięcioletnim życiem pełnym sukcesów zawodowych oraz rzekomo udanych związków, prowadził swój monolog od dobrych pół godziny i jeszcze się nie zorientował, że nie odezwała się ani słowem. Za każdym razem, gdy zmieniał temat, a musiała mu przyznać jedno, miał do tego niesamowity dar, przekładał dłoń ze swoimi idealnymi paznokciami coraz bliżej niej, unosząc przy tym nieznacznie brwi. A miał bardzo krzaczaste brwi, które w połączeniu z jego za padniętymi oczami wyglądały niesamowicie komicznie.

W Internecie wyglądał na przystojniejszego .

Szczerze powiedziawszy nie wiedziała, dlaczego w ogóle się z nim spotkała. Chociaż z łatwością mogła do tego dojść. Punkt pierwszy- z ponad trzech tysięcy trzystu facetów odpowiadających jej wymogom wydawał się być niemalże chodzącym ideałem. Całość zwieńczały całkiem niezłe referencje oraz dość pokaźna lista osiągnięć. I ładne zdjęcia. Gdyby tylko któreś z nich oddawało jego...piękno.

Reszta poszła jak po maśle. Szybko nawiązali konwersację, która o dziwo przez większość czasu utrzymywała się na w miarę przyzwoitym poziomie, wymienili się numerami telefonów i tak o to znaleźli się sam na sam w jednej z lepszych restauracji w bogatej dzielnicy miasta, jedząc przesolone dania wśród zakochanych par pięćdziesięciolatków.

Przetarła oczy chowając całą twarz za włosami. Zerknęła na jedną z kelnerek krążących między stolikami. Wydawała się zbyt zaabsorbowana własnym wyglądem niż klientami, ale najwyraźniej na razie nikomu to nie przeszkadzało. Przynajmniej czerpała przyjemność z tego, co robiła. W przeciwieństwie do Miny.

- No i właśnie wtedy Marckson powiedział: Stary, ale to był albatros siwogłowy- parsknął śmiechem uderzając przy tym o blat sto...u dłonią. Kilka ciekawskich par oczu zwróciło się w ich kierunku. Uśmiechnęła się przepraszająco wypowiadając nieme przepraszam, po czym zwróciła się do mężczyzny, który wciąż niczego nieświadomy śmiał się w niebogłosy.

- Wybacz mi Mike, ale muszę skoczyć do toalety. To mi zajmie kilka minut.

Na chwilę się uspokoił wbijając w nią zdziwione spojrzenie jakby, co najmniej oznajmiła mu, że jest w ciąży. I to z garbaty, rudym Afroamerykaninem.

- Eeee, okej- wydukał opierając się o oparcie krzesła, na którym siedział- Nie zatrzymuję.

Uśmiechnęła się z wdzięcznością i zabrawszy torebkę niemal biegiem ruszyła w kierunku toalety. Zatrzasnęła za sobą drzwi i od razu sięgnęła do torebki dzwoniąc do Jacka.

Odebrał po drugim sygnale.

- Jeśli dzwonisz by mi się wypłakać, to jestem cholernie zajęty...

- Przyjeżdżaj do mnie w tempie natychmiastowym- nie mogła dać mu dojść do głosu, w przeciwnym wypadku sam nie dałby jej nic powiedzieć- Ten facet jest maniakiem czystości i w dodatku ma obsesję na punkcie albatrosów. Tyle żartów o tych ptakach w życiu nigdy nie słyszałam.

Chwila ciszy.

- Jesteś tam nadal?- nutka niepokoju wkradła się do jej głosu.

- Tak, tak jestem- nie musiała widzieć jego twarzy by wiedzieć, że wcale nie był zachwycony perspektywą jechania do niej- będę za kilka minut, akurat jestem w pobliżu.

- Dzięki. Ratujesz mi tyłek- mruknęła.

- Taaa- mogłaby przysiąc, że przeczesuje palcami włosy i lekko przygryza wargę. Zawsze tak robił, gdy był zdenerwowany i chciał to ukryć- Nie pierwszy i nie ostatni raz słońce- i rozłączył się.

Na głębokich wodach [W trakcie poprawy]Where stories live. Discover now