Sala nr 38

297 63 18
                                    

Wszedłem do szpitala. Na początku moich wizyt ludzie patrzyli na mnie współczująco, ale ja chciałem im pokazać, że warto jest mieć nadzieję i mimo, że mi jej czasem brakowało-uśmiechałem się. Znałem historię każdego kto był lub jest trochę dłużej. Zawsze mnie podziwiali, ale ja nadal nie wiem czemu.

Gdy przywitałem się ze wszystkimi, których minąłem, wszedłem do jego sali nr 38. Było tam naprawdę pięknie. Dbałem o tą salę jak i szpital. Ozdabiałem bardziej przytulnie ściany, dając na nie na przykład cytaty. Dyrekcja mi na to pozwalała, gdyż później ta placówka miała dobrą opinię i mówili o tym w mediach.

Spał, jak zawsze, ale ja wiedziałem, że to dziś. 

Zasłoniłem okna, robiąc lekki mrok, gdyż chciałem żeby jak się obudził miał wszystko co trzeba. Nalałem mu wody w szklankę, kwiaty wstawiłem w wazon i czekałem.

Nigdzie nie wychodziłem. Siedziałem cały czas obok niego, trzymając jego rękę. 

Kwiaty więdły. 

Bałem się.

Ale wierzyłem. Wierzyłem, że dziś spojrzę w jego oczy, poczuję jego dłonie, zobaczę jego uśmiech. 

Dolałem kwiatom wody i  trochę wróciły do życia.

Teraz, albo nigdy Mike.

Nic. Cisza. Nie rozumiałem tego, w kocu miałem różne znaki, przeczucia, a nic się nie dzieje. 

Poczułem drgnięcie. Spojrzałem na nasze splecione palce. Poczułem uścisk. 

Jakaś maszyna obok mnie zaczęła wariować. Przyśpieszona akcja serca. Byłem przerażony, ale przecież on żył! Czułem jego uścisk! On żyje, nie umiera.

Lekarze wbiegli i kazali mi opuścić salę, ale ja nie mogłem. On mnie trzymał i ja sam nie chciałem. 

Zamknąłem oczy. Słyszałem jakieś dźwięki, ale nie rozpoznawałem ich. 

Cisza.

Otworzyłem oczy, obawiając się najgorszego.

On żył.

Patrzył na mnie, może lekko zakrwawionymi oczami, ale swoimi i pocierał kciukiem moją dłoń. Przytuliłem go, tak bardzo mi go brakowało. On patrzył na mnie. Uśmiechał się. 

Lekarze wyszli. Zostawili nas tak jakby samych. 

"Tęskniłem  skarbie. Nigdy więcej tak nie rób." Powiedziałem i otarłem łzę, spływającą po moim policzku.

"J-a chciałe-em ci odpowiedzieć." Powiedział, a ja siedziałem już całkowicie zapłakany. Słyszę jego głos. To jest melodia mimo, że jest lekko zachrypiały. Dlaczego on mnie na tyle zostawił, bez swojego głosu, ust, oczu, dłoni, włosów, nóg?

Słyszał mnie! To on dał mi znak. Nic nie mówiłem, po prostu go przytuliłem.

***

Odwiedzałem Mike'a codziennie, gdyż kazał mi iść do domu i się wyspać, a nie zostawać po nocach jak zwykłem to robić. Jego stan jest już lepszy, uśmiecha się i nic go nie boli. Poznałem go z każdym przyjacielem ze szpitala. Każdy miał łzy w oczach. Każdy miał nadzieję. Ludzie mówią, że stałem się legendą tego szpitala, ale to nie prawda. Kim ja jestem w porównaniu do mojego szkraba? 

***

Po dwóch tygodniach został wypisany, a ja mu obiecałem spacer. 

Siedzieliśmy w naszym miejscu, ze złączonymi dłońmi i uśmiechami. To było takie jak sobie wymarzyłem.

"Pamiętasz jak mówiłeś coś o oświadczynach?" zapytał Michael. Przestraszyłem się, że nadal mi czyta w myślach.

"Tak, a czemu pytasz?" Odpowiedziałem.

"Wiem, że ty to chciałeś robić, ale ja już nie potrafię. Luke, wyjdziesz za mnie?" Zapytał, a ja zamarłem. ON MI SIĘ OŚWIADCZYŁ. Boże, boże.

"Tylko jeśli ty wyjdziesz za mnie. " Tak samo jak on wyjąłem pierścionek. Naprawdę się zgraliśmy. 

Cudowne miejsce, tylko on i ja. 

Tak po tym (nie)zwykłym spacerze wracaliśmy razem z pierścionkami na rękach.

***

"Czy ty Luke'u Robercie Hemmingsie, bierzesz tego oto Michaela Gor..." uciszyłem księdza ręką. "tego oto Michaela Clifforda za męża i ślubujesz mu miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz, że go nie opuścisz aż do śmierci?"

"Tak"

 "Czy ty Michaelu Cliffordzie, bierzesz tego oto Luke'a Roberta Hemmingsa za męża i ślubujesz mu miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz że go nie opuścisz aż do śmierci?"

"Tak"

"Możecie się pocałować."

To była niezapomniana chwila, na którą tak niecierpliwie czekaliśmy, piękny ślub i ludzie dla nas najważniejsi, a przede wszystkim my dwoje, nasz mały wspólny raj, a może bajka...  Nie znaliśmy się długo, ale dużo razem przeszliśmy, a to tylko utwierdziło nas w przekonaniu, że jesteśmy bratnimi duszami.

"Kocham cie, Michael."

"Kocham cię, Luke"


____________________________________

THE END!

 

flowers; mukeWhere stories live. Discover now