Rozdział 10

44 2 0
                                    

Wyjąłem kluczyki ze stacyjki i założyłem na głowę kaptur bluzy.
Lało jak z cebra. Zamknąłem szybko samochód i pobiegłem do domu.
Otwierając drzwi zauważyłem, że potwornie trzęsą mi się ręce.
Revier spokój!
Wszedłem do domu, mocno trzaskając drzwiami.
Zdająłem kaptur i przeczesałem dłonią swoje włosy.
Ściągnąłem buty i wszedłem na korytarz.
- Halo? Mali? Oscar? Bree?
Odpowiedziała mi głucha cisza.
Mali pewnie zabrała ich do swojego domu, albo poszła z nimi na lody.
Im też coś od życia się należy.
Zwłaszcza, że nie wiedzą o stanie Rebecci.
I mam nadzieję, że się nie dowiedzą.
Wszedłem do kuchni. Była pusta. Podszedłem do stołu i rzuciłem z wielkim hukiem kluczyki od samochodu.
Dlaczego to musiało się przydarzyć akurat nam?
Długo się zbierałem na te oświadczyny. Bałem się, że odmówi. Mogła mieć mi za złe, że zrobiłem jej dziecko i sprawiłem jej tyle problemów.
Nie chciałem tego!
Uderzyłem mocno pięścią w stół.
Chciałem ją bronić. Pragnąłem by poczuła się bezpieczna w moich ramionach.
Wyszedłem z tego pomieszczenia. Wbiegłem szybko po schodach do sypialni.
Wszędzie był porządek, który mocno mnie wkurzał.
Nawet łóżko, było staranie pościelone.
Wszystko w tym domu jest ułożone.
W przeciwieństwie do myśli w mojej głowie!
Chcę tylko stąd uciec. Wybiec tam gdzie nikt mnie nie znajdzie i zacząć krzyczeć.
Poczułem coś wilgotnego na moim prawym policzku. Była to moja łza.
Mimo, że wydaję się silnym mężczyzną, to nie jest prawda. To tylko gra pozorów.
Becca zna tylko część  mojej historii i niech tak zostanie.
Rebecca.
Dziecko.
Chcę mieć ich przy sobie.
Rebecca jednak woli by dziecko przeżyło.
Ona chyba nie widzi jak mnie to zasmuciło i ile mnie to kosztuje.
Gdybym mógł przytuliłbym ją z całej siły i nigdy nie puścił ze swoich objęci by tylko była szczęśliwa i bezpieczna.
Teraz nie mogę nic zrobić.
Mimo, że jestem ojcem tego dziecka i moje zdanie też powinno się liczyć, to ona ma ważniejsze zdanie. To ona przez dziewięć miesięcy musi je nosić w sobie.
Byłem taki szczęśliwy, kiedy zobaczyłem list od niej, w którym napisała mi o ciąży. W środku poczułem przyjemne ciepło. Na świecie istniałoby coś co jest tak samo moje jak i jej.
Uwielbiałem patrzeć prosto w jej błękitne  oczy. Zawsze była w nich troska i radość. Pomimo, że tyle przeżyła zaczęła mi ufać. Mimo, że dużo czasu zajęło mi zdobycie jej zaufania, to jestem szczęśliwy, że się tak łatwo nie poddałem.
Położyłem się na łóżku. Nie zwracałem uwagi, że mam mokrą bluzę, która zamoczy pościel. Położyłem dłonie pod głową i zacząłem patrzeć prosto w sufit.
Rebecca powiedziała, że jej ostatnim marzeniem jest nasz ślub.
Oboje wiemy, że ze ślubem kościelnym może być lekki problem z uwagi na nieślubne dziecko. Postanowiła, że weźmiemy ślub cywilny.
Jednak jestem sprytniejszy od niej i domyśliłem się dlaczego jej tak bardzo zależy na jak najszybszym ślubie.
Chce by dziecko miało moje nazwisko i abym się nim zajął.
Sam.
To słowo mnie przerasta. Boję się, że ją zawiodę. Dziecko, a zwłaszcza maleństwo, dość często płacze w nocy.
Dużo już oglądałem filmów, w którym samotny ojciec krzyczy na małe dziecko, które nie jest niczemu winne.
Boję się, że maleństwo będzie mieć jej oczy.
To będzie mój gwóźdź do trumny.
Będę widzieć w nim moją Beccę. Mogę tego nie wytrzymać. Teraz już mocno cierpię, a jak jeszcze dziecko będzie podobne do niej, nie wiem czy to przeżyję. 
Popatrzyłem w bok, na szafkę nocną. Był na nim mały, pluszowy piesek, który dałem jej na naszej pierwszej randce.
Pamiętam jak byłem zestresowany.
Uśmiechnąłem się pod nosem.
Nie wiedziałem gdzie powinienem ją zabrać. Kino? Teatr? Restauracja? Knajpa? Piknik?
W ostateczności wybrałem spacer.
Wiem totalna taniocha, ale nie wiedziałem gdzie czułaby się dobrze.  Najpierw nikt z nas nie odezwał się ani słowem. Miałem dłonie w kieszeni spodni, bo nie wiedziałem co z nimi zrobić. Spojrzałem w niebo. Był już późny wieczór.
- Spadająca gwiazda! - Wskazała mi ręką.
Kiedy zniknęła za horyzontem spytałem:
- Pomyślałaś życzenie? - Złapałem ją za ramię i stanęliśmy w miejscu.
- Tak, a ty? - W jej oczach widziałem malutkie iskierki nadzieji.
- Oczywiście i zaraz się chyba spełni. - Uśmiechnąłem się do niej.
- Ale j...
Nie czekając na jej dalsze pytania, nachyliłem się lekko i pocałowałem ją prosto w usta.
Pamiętam jej słodkie rumieńce na policzkach. Objąłem ją ramieniem i poszliśmy dalej. Po drodze mijaliśmy sklep z zabawkami, który pomimo późnej pory nadal był otwarty.
Rebecca stanęła przed witryną.
- Patrz jaki ładny! - Wskazała na małego, brązowego, pluszowego pieska.
- Nie jesteś za duża na zabawki? - Uśmiechnąłem się chytrze.
- Tylko ci mówię. Ale chodźmy. - Posmutniała i złapała mnie za rękę ciągnąć do pobliskiej fontanny.
Zostawiłem ją na chwilę, pod pretekstem, że muszę do kogoś zadzwonić i pobiegłem szybko do tego sklepu.
Pomimo, że kosztował mnie trochę pieniędzy, to jej uśmiech był tego wart.
Rzuciła mi się na szyję. Złapałem ją w tali i podniosłem lekko. Mimo, że kazała żebym ją puścił, bo uważała siebie za ciężką, nie posłuchałem jej. Była delikatna jak piórko. Nasza miłość dodała mi sił.
Teraz te siły straciłem.
Nie wiem co robić.
Jestem bezradny.
Nienawidzę siebie za to.

~03~ Zaufałam CiWhere stories live. Discover now