Rozdział 6

62 3 7
                                    

* 2-3 miesiące później*

- Róże. Tak, bukiet pełen czerwonych róż! To będzie piękne! - Mali zaczęła pisać w swoim zeszycie notatki. Razem z Kim była wniebowzięta, kiedy dowiedziała się, że obie będą głównymi organizatorami mojego i Brad'a ślubu.
- A nie lepiej fioletowe fiołki? Ładnie by wyglądały w tle białej sukni. - Zaczęła Kim.
- Ciekawie się zapowiada. - Powiedział pod nosem, siedzący po mojej prawej stronie Robert.
Tak jak już pewnie się domyśleliście zgodziłam się wyjść za Brad'a. Chcę razem z nim i naszym dzieckiem założyć nową, szczęśliwą rodzinę. Niestety ani ja ani on nie myśleliśmy, że organizacja ślubu będzie taka trudna i czasochłonna...
- Może zamówcie bukiet, w którym będą i róże i fiołki. - Zaproponował kompromis mój narzeczony.
Moja narzeczony - jak to pięknie brzmi. Nie wyobrażał sobie nigdy, że tak będę nazywać Revier'a. Zaczynając z nim chodzić nie sądziłam, że sprawy potoczą się tak szybko i będę jego żoną. Myślałam, że po miesiącu mu się znudzę. Nie sądziłam, że uzna mnie za tą "jedyną".
-  Teraz ubiór. - Zaczęła Kim.
- Biała suknia, czarny garnitur. - Odpowiedział na jej temat James.
- Strojem zajmiemy się jutro. - Mali zapisała coś w zeszycie. - Na dziś to tyle. Czyli jutro mamy osobne spotkania, dotyczące stroju. - Podsumowała.
- Nas już tu jutro nie będzie. Pójdziemy z dziećmi na spacer. - Powiedział Robert, kiedy zbierali się do wyjścia.
- Zostań tu, ja ich odprowadzę. - Szepnął mi do ucha Brad i pocałował mnie dyskretnie w usta.
Poczekałam aż wyszli. Nie wiem czemu już bałam się tego ślubu. Czułam, że coś nie wypali. Coś się popsuje. Jak zareagują na zaproszenie na uroczystość rodzice Bradley'a?
- Uśmiechnij się. - Po mojej lewej stronie usiadł Brad i objął mnie ramieniem. - Nie lubię kiedy jesteś smutna. - Zmniejszył swój uścisk i przyciągnął mnie do siebie. Oparłam się o jego klatkę piersiową.
Położył mi dłoń na brzuchu i zaczął go masować.
- Rozchmurz się. Sama zgodziłaś się za mnie wyjść. - Próbował mnie rozśmieszyć.
Gdyby wszystkie problemy mogły tak szybko odejść jak się pojawiły...
Położył nas na kanapie, tak, że leżeliśmy obok siebie na plecach.
Po chwili zaczął się wiercić i położył się na mnie.
- Mógłbyś zejść. Jesteś trochę ciężki. - Spróbowałam go odepchnąć, lecz położył moje ręce nad moją głową.
- Uśmiechnęłaś się? No właśnie, więc ja nie zejdę. - Przyłożył swoje czoło do mojego.
Leżeliśmy tak przez krótką chwilę. Wokół nas panowała cisza. Słyszeliśmy tylko nasze oddechy, które się zrównały.
Westchnęłam, próbując go podnieść na bok.
On jednak zaśmiał się i po chwili złączył nasze usta w jedność.
Pomimo, że całowałam go już z tysiąc razy nadal pragnęłam dotyku jego ust, które potrafiły sprawić, że zapomniałam o otaczającym mnie świecie. W tej chwili czas dla mnie się zatrzymał.
Poczułam jego dłoń na swoich plecach, drugą ręką dotykał mój lekko odsłonięty brzuch.
Poczułam jego place w  pobliżu zapięcia mojego stanika.
- Bree i Oscar, mogą zaraz wrócić ze szkoły. - Próbowałam sprowadzić go na ziemię.
- Dziś jest piątek: Oscar po szkole ma trening piłki nożnej, a Bree balet, więc o siedemastej muszę po nich wyjechać. A teraz mamy czternastą coś. - Powiedział i pogłaskał mnie dłonią, którą czułam wcześniej na swoich plecach, czule po głowie.
- To może idźmy na zakupy? Kupimy łóżeczko? - Odsunęłam go lekko i usiadłam na łóżku.
- Jesteś niemożliwa. - Położył mnie z powrotem na łóżko. - Najpier przyjemności później obowiązki. - Powrócił do swojej wcześniejszej czynności.
Podniósł się aby ściągnąć przez głowę moją bluzkę, jednak byłam szybsza.
- Czym pojedziemy na ślub? - Usiadłam, opierając się o oparcie kanapy.
- Samochodem. - Odparł, siadając obok mnie. Złapał mnie za lewą dłoń i złączył nasze palce w jedność.
- Jak nazwiemy nasze dziecko?
- Kochanie jesteś w piątym miesiącu ciąży i nie wiemy jeszcze jaką płeć ma nasze dziecko. - Pocałował mnie w czoło.
- Ale jak byś nazwał dziewczynkę, a jak chłopaka?
- Szczerze to nie myślałem nad tym. - Zaczął się zastanawiać. - Chłopak może Robin, a dziewczynka Bethany, ale jeszcze nie wiem. A ty już masz jakieś pomysły? - Oparł swoją brodę o moją głowę.
- Noel dla chłopca, dziewczynka Kelly.
- Ładne Noel, takie rzadkie, nie jest często spotykane. - Uścisnął moją lewą dłoń, pocierając ją lekko. Oparłam się o niego, rozmyślając jak będzie wyglądał nasz wielki dzień.
Moje ciało przeszedł skurcz.
Nie był to byle jaki skurcz. Zatrzymał się w moim brzuchu.
Położyłam dłoń na lekko wystający już brzuch i zgiełam się wpół pod wpływem bólu.
- Becca? Co jest? - Wyczułam strach w jego głosie. Zszedł z łóżka i kucnął obok mnie na ziemi.
Ból ustąpił.
Wyprostwowałam się.
- To tylko lekki skurcz, nic więcej. Może niedługo dziecko będzie kopać. - Uśmiechnęłam się do niego, mając nadzieję, że nie wykrył nutki kłamstwa w moim głosie.
- Napewno? - Położył za ucho kosmyki  moich włosów, które zasłaniały moją twarz.
Miałam odpowiedzieć, ale ból powrócił, tylko że ze zdwojoną siłą.
- Jedziemy do lekarza! - Brad pobiegł szybko po moje i swoje buty.
Położyłam się na łóżku.
Ból był coraz to okropniejszy   zwinęłam się w kłębek, płacząc.
Nie boję się o siebie tylko o maleństwo.
Co jeśli coś mu się stało?
- Brad, boli szyb...!
Zaczęłam krzyczeć, lecz nie skończyłam zdania. Poczułam jak moje płuca się zaciskają z lekkiego braku powietrza i straciłam przytomność...

~03~ Zaufałam CiWhere stories live. Discover now