Rozdział 1

3.2K 324 79
                                    

Kochasz mnie? Czeka cię bolesna śmierć,
Lubisz mnie? Ze smakiem pożrę cię,
Nienawidzisz mnie? Zaraz cię z radością zjem,
Zdradzasz mnie? Brutalnie utopię cię,
Boisz się? Wieczność lękaj się mnie.

~*~

Nie obijać się, szczury lądowe! Rysiek nie śpij, tylko bierz się za robotę! To nie rejs wycieczkowy, tylko moja łódź, do cholery! – Krzyk kapitana niósł się echem w nocnej głuszy. – Widzisz młokosie. Jak się jest kapitanem to trzeba mieć autorydet... atoryded... cholera!

Autorytet? – Gilbert mruknął, odsuwając się od lekko spitego kapitana. Jeszcze parę godzin temu, poszedłby za tym człowiekiem w ogień. Teraz najchętniej uciekłby, gdzie pieprz rośnie.

O, autorytet! – Klepnął chłopaka po plecach, na co ten skrzywił się z bólu. – Trza umieć do roboty zagonić! Wstrętna zdzira z tego morza wiesz, młokosie? Zlekceważysz ją, a cię pożre żywcem. Już wolałbym bachora. – Zaciągnął kolejny łyk z butelki.

Trzymaj młody, za cichy jesteś! – Szkło w jego dłoni zabrzęczało niepokojąco. Gilbert już chciał odmówić, ale widząc nieznoszący sprzeciwu wzrok pijanego kapitana, pociągnął spory łyk. Czując smak oleju lnianego z alkoholem, miał ochotę wszystko zwrócić na pokład. Cudem przełknął i oddał butelkę, obiecując sobie unikać tego specyfiku do końca życia.

Ale dzieciuch z ciebie młokosie. Pić nie umiesz, świat schodzi na psy, ale nie bój żaby, do końca rejsu zrobim z ciebie swego chłopa. W końcu od morza nie uciekniesz. Ta zdzira jest jak żona. Straszna, zrzędliwa i po dłuższym czasie ma jej się dość, ale tylko ona da ci jedzenie i kochanie za darmo. Takie jest morze. Widzisz młokosie, my marynarze mamy dwie żonki, jak jedna nam wejdzie pod skórę, to idziemy do drugiej. – roześmiał się wniebogłosy, rozlewając trochę trunku na pokład. – Nigdy nie wiemy, która nas pierwsza wykończy! – zarechotał jeszcze głośniej, z własnego żartu, aż śmiech przerodził się w duszący kaszel. Z trudem złapał oddech, a jego twarz poczerwieniała od braku tlenu. Zaciągnął się morskim powietrzem i przekrwionymi oczami spojrzał na pracującą załogę. – Rysiek! Co ja ci mówiłem?! – Wstał chwiejnie i ruszył w stronę rudego marynarza w średnim wieku.

Gilbert musiał przyznać, że lata na morzu nauczyły tego człowieka zachowywać równowagę przy największych wiatrach, nawet tych urojonych. Szybko doszedł do wniosku, że kapitan nie tylko równowagę ma dobrą, ale i spust, więc widząc jedyną taką okazję, szybko ulotnił się w stronę swojej kajuty.

Ej, Gil, a ty gdzie? – Młody mężczyzna zaśmiał się, poprawiając swoją białą czapkę i szczerząc wszystkie zęby. Gilbert skrzywił się, widząc pomiędzy nimi pozostałości po kolacji. Marynarz oparł się o trzymany w dłoniach mop i uśmiechnął się jeszcze szerzej, widząc zakłopotanie chłopaka.

Ja muszę... – mruknął, szukając wymówki do szybkiej ucieczki, nie miał zamiaru pozwalać sobie na powtórkę z rozrywki. Już miał palnąć pierwszą lepszą bajeczkę, gdy podszedł do nich, o głowę wyższy od ich dwójki, blondyn.

Janek, daj mu spokój. Znasz kapitana, jeśli nie ucieknie teraz, to zostanie zapity na śmierć.

Gilbert wzdrygnął się odruchowo. Był skłonny uwierzyć mu na słowo.

E tam, przesadzasz – machnął ręką na przyjaciela. – Nie mamy tyle flaszek na pokładzie, a co Eryczku, wolisz zająć jego miejsce?

Ja ci dam Eryczka!

Gilbert stał oniemiały, jakby nogi wrosły mu w pokład. Przed nim dwójka niewiele od niego starszych mężczyzn, wyglądających na nie więcej niż trzydzieści lat, właśnie toczyła bój na kije. Janek dzielnie bronił się swoim mopem, a Eryk niczym profesjonalista atakował wiosłem od łodzi ratunkowej, które pochwycił, jak najwyższej jakości szable.

A masz, ty szczurze lądowy! – Zamachnął się tak, że Gilbert musiał się odsunąć, by nie dostać ociekającym wodą mopem.

Oż, ty! Już nie żyjesz! Ty... ty, karaluchu! – Eryk sparował cios i sam zaatakował, próbując zachować powagę. Gilbert musiał przyznać, że niezbyt mu to wychodziło, bo zamiast wyrazu śmiertelnie obrażonego człowieka wyglądał, jakby za chwilę miał wybuchnąć śmiechem.

Dzieci... - mruknął, przechodzący obok nich stary marynarz. Podniósł wiadro z brudną wodą i wkroczył między walczących. Koniec wygłupów, bo poczujecie smak brudu pokładowego.

Spokojnie staruszku! Po co te groźby, już wracamy do roboty. – Janek uniósł na znak poddania swój mop, a Eryk odłożył wiosło na miejsce. Starzec podszedł do niego i trzepnął go w potylicę głowy, z naburmuszoną miną.

Au! A to, za co?

Za kozaczenie i pustkę w łepetynie. Wiesz, co to jest?

No, szalupa, staruszku.

A teraz wyobraź sobie, że jesteś na niej sam, na morzu i nie masz wiosła przez twoje głupie zabawy. – zgromił go spojrzeniem i trzasnął jeszcze raz, tylko tym razem w plecy. – A skoro choć tyle do ciebie dotarło, to do roboty, a nie dziecinady odstawiacie.

Gilbert, czując, że jeśli się nie ulotni, to i on dostanie reprymendę, ewakuował się sprzed ich wzroku. Dotarł do schodów, gdy spod pokładu wyszedł czarnowłosy mężczyzna. Chłopak na jego widok zamarł, a po plecach przeszły mu dreszcze. Człowiek ten miał niezwykły na swój sposób wygląd. Ciemne włosy oraz broda wydawały się, nie być strzyżone od paru miesięcy. Umięśniona sylwetka przytłaczała swoją siłą, ale nie to budziło w chłopaku niepokój. Gilbert wstrzymał powietrze, gdy dostrzegł, że twarz mężczyzny pokryta jest wieloma bliznami. Spuścił wzrok i poczekał, aż ten przerażający człowiek go minie. Dopiero gdy oddalił się, mógł z ulgą wypuścić powietrze.

Z niejakim zawodem uświadomił sobie, że nie tak wyobrażał sobie tę podróż. Miała to być wyprawa pełna wolności, a jak na razie z każdej strony czuł się przytłoczony na swój sposób. Westchnął zrezygnowany i marząc jedynie o ciepłym łóżku albo przynajmniej hamaku, pragnął pogrążyć się w krainie snów. Snów pełnych wspomnień z dawnych lat.

Zszedł pod pokład, gdy nagle grunt uciekł mu spod nóg. Z hukiem uderzył o drewnianą podłogę statku. Jęknął, ocierając poobijane miejsca. Do jego uszu dotarł wrzask dochodzący z pokładu. Wiele głosów, niezrozumiale przekrzykiwało siebie nawzajem. Jego serce załomotało szybciej, a rozum podsuwał wszystkie straszne historie o rozbitych statkach, o pożartych przez rekiny marynarzach i innych równie nieciekawych sytuacjach. Gilbert podniósł się niemal natychmiast i pobiegł z powrotem na górę. Pokład był w totalnym chaosie. Dwóch chłopaków minęło go, o mały włos nie tratując. Wszędzie biegali marynarze, krzycząc do siebie jakieś polecenia, które zostawały pożerane przez noc.

___________________

Oto pierwszy rozdział mamy już za sobą, wiem, że krótki, a także, że nie wnosi za wiele. Mam nadzieję, że bohaterowie powieści nie będą wam się mieszać, przez to nagłe wprowadzenie tylu osób, zawsze staram się wprowadzać postacie stopniowo, ale ze względu na sam charakter opowiadania i to, że to swego rodzaju eksperyment musiałam zaryzykować. Czy się udało, to się dopiero okaże.

Szepty OceanuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz