4. "But I can be the one..." (1/2)

732 85 2
                                    

Trzy dni.

Minęły zaledwie trzy dni.

Trzy dni od szerokiego uśmiechu na mojej bladej twarzy, zazwyczaj zalanej gorącym rumieńcem.

Trzy dni od szczęścia wypisanego na każdym calu mojego niedoskonałego ciała.

Trzy dni od moczenia ubrań w falach głębokiego oceanu, jaki stanowiły dla mnie modro patrzące oczki.

Trzy dni od poczucia komfortu i bezpieczeństwa, pośród natłoku słów innych klientów.

Po prostu minęły trzy dni od jego ostatniej wizyty.

Może za bardzo dramatyzuję, koloryzuję sprawę nie swoimi farbami. Używam cudzego pędzla na obcym płótnie, bo to nie moja sprawa. Nie powinienem się mieszać w jego życie. Jego problemy, uczucia, czy inne błogie fantazje skryte pod niewidzialnym, grubym płaszczem.

Gorsze było to, że czułem się wykorzystywany. Nadal miewam to dziwne uczucie, które wskazuję, że byłem zabawką w czyiś rękach. Za bardzo się otworzyłem, ale nie oczekiwałem odwzajemnienia. Wie o mnie tak wiele, a ja nie wiem o nim nic. Nigdy go nie wypytywałem, on robił to za mnie. Można powiedzieć, że znał mnie tak dobrze jak ja sam. Natomiast, ja znałem go tak wspaniale jak mój głuchy i ślepy kot, co ledwo może unieść swoje cztery litery z zabrudzonej sofy, aby przenieść się zaledwie kilkanaście centymetrów dalej i powrócić do przerwanej czynności.

Mógłbym słuchać o jego wynurzeniach godzinami, zapatrując się na malinowe usta, a kończąc na błękitnym, przeszywającym spojrzeniu.

Może płakałem raz, czy dwa. Ale kogo to obchodzi? Louis zajęty jest swoją dziewczyną, szkołą i szybko nadchodzącą przyszłością. Gdzie on niby ma czas na młodego gówniarza, ach no tak zapomniałem. Ma czas żeby się mną bawić. Pieprzony dzieciak.

Cała noc była dosyć mokra. Tak, chyba to odpowiednie słowo. Obudziłem się pośród słonych, mokrych poduszek, a po moim policzku staczała się nie wielka łza. Otworzyłem szeroko zamglone oczy i odsunąłem od siebie przeciekający materiał.

- Kurwa, Harry – usłyszałem głos Irlandczyka za sobą. Brzmiał nie tyle co groźnie, miał on w sobie tej cholerny akcent, którego w życiu nie zrozumiem – Ktoś ci coś zrobił? Jeżeli to Josh, to możemy zgłosić go do dyrektora, wtedy na pewno go za to zawieszą. Głupi burak. Jeżeli jeszcze raz ci coś powie ....

Przetarłem opuchnięte oczy i odwróciłem się pełną twarzą do szatyna. Przez chwilę widziałem zaledwie same kropki, natomiast potem odzyskałem fokus. Blondyn przerażony siedział na kawałku łóżka i przyglądał mi się w dość komiczny sposób, niczym myślący filozof. Bardzo lubiłem kiedy tak się o mnie troszczył, przynajmniej czułem się kimś ważnym. A po wybryku Louis'a moja samoocena spadła na dość niski poziom, zresztą mój bałagan zewnętrzny i wewnętrzny także o tym świadczy.

- Spokojnie Niall, wyluzuj – odpowiedziałem zachrypniętym głosem prostując plecy – To nie był Josh ... ani nikt ze szkoły.

Chłopak odsunął kosmyki włosa z mojego czoła i przystawił do niego rękę.

- Co ty wyprawiasz? - zapytałem strząsając dłoń blondyna.

- Nie masz gorączki – stwierdził poważnie – Czy ty coś brałeś? - potrząsnąłem głową na boki – Więc co doprowadziło Cię do takiego stanu?

- Nie ''co'', ale ''kto'' – mruknąłem siadając i podkulając nogi w kolanach – Louis Tomlinson, kojarzysz?

Irlandczyk przeczesał włosy palcami zatrzymując się na czubku głowy i lekko się drapiąc. Jego jeansy wygięte były na całej szerokości, a granatowa bluza zwisała z jednego barku.

Light & BrightWhere stories live. Discover now