3.Jest nas dwie

1.8K 111 14
                                    

Siedzę na samochodowym fotelu, i wpatruję się w mijane znaki i drzewa. Kobieta, którą nazywam mamą prowadzi samochód, co chwilę obracając się w moją stronę i uśmiechając ciepło. Oczywiście, tylko ona mogła wpaść na taki pomysł, jak wyjazd na "wakacje" do najbardziej zadupiowego miasteczka we wszechświecie. Jedynym plusem jest to, że nie będziemy się gnieździć w starym, zapchlonym hotelu.
Tym razem ulokujemy się u bliskiej przyjaciółki mamy.
-Wiesz, oni dopiero się tam wprowadzili - mówi po raz setny - Więc na początku może być ci trochę trudno wymijać te wszystkie pudła. Ale obiecali, że postarają się to w miarę ogarnąć.
Kiwam głową.
-Chiyo? - niepokój i smutek gości na jej twarzy - Nie możesz tak w nieskończoność.
Mogę.
-Sądzę, że otworzysz się na ludzi - rozpromienia się nagle - Mają dwójkę dzieci. Dziewczynę w Twoim wieku, i nieco starszego chłopaka. Sądzę, że wy dwie możecie się zaprzyjaźnić. Podobno jest bardzo miłą dziewczyną.

*

Dojeżdżamy na miejsce. Z westchnięciem otwieram drzwi i czekam na mamę, która praktycznie błyskawicznie doskakuje bagażnika i wyciąga z niego moją brykę, a następnie pomaga mi na niej usiąść. Lubię go nazywać moją "bryką". Wózek inwalidzki nie brzmi tak zarąbiście. Nawet nie zauważam kiedy dwójka ludzi, prawdopodobnie małżeństwo wybiega nam na przywitanie. Wysoka brunetka przytula mamę i śmieje się głośno. Następnie jeszcze wyższy mężczyzna podchodzi do niej i całuje ją w policzek mówiąc coś cicho, tak, abym nie usłyszała. W końcu zwracają na mnie uwagę. Przyjaciółka mamy staje w bezruchu i wpatruje się we mnie z szeroko otwartmi oczami. Mimowolnie otwiera usta, ale już chwilę potem wszystko wraca do "normalności". Znowu ten miły, tulący serce uśmiech.
-Ty jesteś Chiyo, czyż nie? - pyta podchodząc do mnie.
Kiwam głową.
-Nazywam się Teresa - podaje mi rękę - A to mój mąż, Leo - wskazuje na mężczyznę.
-Czuj się jak u siebie w domu - dodaje jej mąż.
Nie czekając na moją odpowiedź (której i tak z resztą by nie dostali) łapią rączki mojej bryki i pchają w stronę domu. Problem pojawia się przy schodach, kiedy to Leo musi mnie wziąć na ręce, a mama i Teresa zajmują się inwalidkiem 1500. W środku panuje cisza i spokój. Zero krzyków dzieci, które to często przychodzą do mojego.
Nie wspominałam o tym, ale mama prowadzi domowe przedszkole. Codziennie, od rana do około trzeciej po południu jestem skazana na zamykanie się w moim pokoju, w celu uniknięcia kontaktu z małymi szatanami w ciele niewinnym cztero i pięciolatków.
-Twój pokój mieści się w piwnicy. Wiemy, że to dosyć niewygodne ze względu na wózek, ale zapewni ci to trochę prywatności. Chyba nie chciałabyś spać w salonie, na kanapie, prawda?
Kręcę głową z uśmiechem. Jestem im wdzięczna, że myślą o moich uczuciach. Prócz mamy nikt tego nie robił.
-Za jakąś godzinę powinna wrócić Carmen - ekscytuje się Teresa - Jest do ciebie niewiarygodnie podobna, wiesz? Tyle, że ona ma bardzo długie włosy.
No tak. Zawsze się o to czepią.
Moja fryzura była zwykła. Nie wykraczała poza normę. Jeden bok wygolony, na drugim zaś rosły kręcone włosy, mniej więcej sięgające do ucha.
-Jesteś głodna? - pyta Leo - Jestem mistrzem naleśników!
Kiwam głową. Wypadałoby zrobić dobre, pierwsze wrażenie.
Zasada pierwsza: Nigdy nie odmawiaj pierwszego posiłku po przybyciu. Stwierdzą, że albo boisz się ich żarcia, albo po prostu brzydzisz.
-Świetnie! - ekscytuje sie mężczyzna - Nutella czy dżem?
Wzdycham.
-Jeden z tym, jeden z tym - odpowiada za mnie mama.

*

"Mój" pokój jest naprawde świetny.
Duża, pachnąca nowością, biała szafa. Obok biurko i regał. To, co zachwyca mnie najbardzie, to ogromne, miękkie łóżko. Ogrom poduszek i ciepłych kocy zadawala mnie w każdym calu. No i oczywiście coś, bez czego by się nie obeszło. Odtwarzacz na płyty CD. Nie wiem co bym bez niego zrobiła. Podjeżdżam moją bryką do walizki leżącej w rogu pomieszczenia i z trudem nachylam się do jej zamka. Po dłuższej chwili udaje mi się ją otworzyć. Z racji, iż zostaję tutaj na pewno dłużej, niż na tydzień, spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy. Między innymi płyty moich ukochanych wykonawców, a także dwie książki, z którymi nie rozstaję się na krok. Najpierw zajmuję się ubraniami. Ze znużeniem układam je na półce. Czarne, białe, niebieskie, czerwone, szare, beżowe - wszystkie kolory. W większości są tu męskie koszulki. To nie tak, że próbuję się wyróżniać. Nie chcę być orginalna. Wolę wtopić się w tłum, chociaż z bryką wożącą mój tyłek, jest to raczej trudne. Męskie koszulki po prostu są wygodniejsze. No i nie musze zastanawiać się jakie spodnie do nich ubrać. Wszystko, prócz leginsów pasuje idealnie. Słyszę krzypienie schodów. Dwie osoby zeskakuję po dwa schodki. Odwracam się z lekkim uśmiechem i zaciekawieniem w oczach. Mama prowadzi za sobą mojego klona.
-Cześć - odzywa się tania podróbka - Jestem Carmen, a Ty? - podaje mi dłoń.
Przekrzywiam głowę i wpatruję się w jej twarz. Powinnam bardziej uważać. Dam głowę, że jakiś mój psychofan (którego oczywiście nie posiadam, ale udawajmy, że tak jest) ukradł mi szczotkę do włosów i zabrał z niej moje kłaki, a następnie pobiegł do labolatorium i tam sklonował. To mogłoby oznaczać, że jest mnie jeszcze więcej na świecie. Współczuję ludziom, którzy mają do czynienia z takimi cholerami jak ja.
-To Chiyo - mówi za mnie mama - Pewnie zauważyłaś, że jesteście uderzająco podobne? Sądzę, że się polubicie.
Pewnie. Kocham samą siebie, dlaczego miałabym nie lubić mojego klona?
-Może pomogę ci w rozpakowywaniu? - proponuje Carmen.
Kiwam głową. Dlaczego by nie. Trochę tego mam. Każda para rąk może się przydać. Dziewczyna bez słowa podchodzi do walizki i wyciąga z niej dwie pary trampek, a następnie układa je na dolnej półce szafy. Następnie wraca do bagażu i spogląda w środek, jakby szukając czegoś interesującego. W końcu wyciąga kartonowe pudełko w kwiatki i aparaty. Uśmiecham się lekko i podjeżdżam do niej, a następnie delikatnie zabieram pakunek i otwieram wieczko. Na samym wierzchu widnieje płyta Nirvany, a obok niej Imagine Dragons.
-Słuchasz Nirvany? - dziwi się, a ja tylko przytakuję.
-Świetnie! - ekscytuje się - Mam ich winyl, chciałabyś posłuchać? Mogłabym znieść tutaj gramofon i płyty.
Brzmi fajnie. Kiwam z fascynacją głową, i już po chwili tracę z oczu nową koleżankę. Słyszę, jak dziewczyna wbiega do góry, a następnie jeszcze wyżej, prawdopodobnie po schodach, które cholernie ciekawiły mnie podczas spożywania naleśników. Wzdycham cicho i kontynuuje rozpakowywanie. Podjeżdżam w tym celu do regału, a następnie zaczynam kolorostycznie układać płyty. Gdy jestem mniej więcej w połowie do pomieszczenia wpada Carmen. W rękach trzyma drewniane...pudło? Tak to mniej więcej wygląda.
-Postawię go na podłodze - mówi zdyszana, a po chwili wykonuje to, co zapowiedziała.
Następnie podłącza urządzenie do prądu i wykonuje tak szybkie ruchy ręką, że nie jestem w stanie tego ogarnąć.
W pokoju zaczyna rozbrzmiewać dźwięk gitary, a następnie głos Kurta.
Smells like teen spirit.
-Kupiłam ją niedawno - wyznaje Carmen - Jeżeli chcesz, możemy pojechać z moimi znajomymi do miasta. Mamy tu świetny sklep muzyczny. Mogłabyś kupić sobie jakiś winyl, albo płytę CD. Twoja mam nie będzie miała nic przeciwko, no nie?
Tak, tak, tak, tak.
Kiwam z entuzjazmem głową.
-Poczekaj chwilkę - prosi i biegnie na górę.
-Proszę Pani! - słyszę jej głos - Czy Chiyo mogłaby pojechać ze mną i z moimi znajomymi ze szkoły do miasta? Chciała kupić płyty, a my mamy tu dobry sklep muzyczny.
-Oczywiście - odpowiada mama - Ale musicie na nią uważać.
W duchu krzyczę, piszczę, płaczę ze szczęścia.
Tak dawno nie wychodziłam z ludźmi.

Universe | Teen WolfOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz