Nic Więcej I Nic Mniej

463 38 5
                                    

Poznałem ją przez znajomych. Sławni przyjaciele przedstawili mnie, piosenkarza Rossa Lyncha jej - najcudowniejszej dziewczynie jaką kiedykolwiek miałem ujrzeć. Nazywała się Laura...
I tak się zaczęło.
Spodobała mi się.
Ja jej również.
Rozumiała mnie jak nikt inny. Także boleśnie odczuwała ciężar popularności. Chciała pozostań zwykłą osobą, lecz czający się wszędzie paparazzi uniemożliwiali jej to.
Tak samo było ze mną.
Gdy zaprosiłem ją na naszą pierwszą randkę, przez trzy godziny kluczyliśmy po mieście, by zgubić fotoreporterów. Pamiętam, jaki byłem załamany faktem, że zepsuli zaplanowany przeze mnie idealny wieczór. Lecz Laura słysząc jak narzekam, tylko się uśmiechnęła i powiedziała:
- To naprawdę nic takiego, Ross. Gdy chciałam wyjechać na wakacje do rodziny, jeździłam tak w kółko przez sześć godzin. Trzy to żaden kłopot.
Właśnie taka była. Zawsze potrafiła znaleźć coś dobrego w każdej sytuacji, każdej osobie.
Niesamowita dziewczyna.
Miałem ogromne szczęście, że ją poznałem.

Minęło kilka miesięcy. Spotykaliśmy się prawie codziennie. Byłem w niej zakochany do szaleństwa, lecz nigdy jeszcze nie zdobyłem się na odwagę, by jej to wyznać.
W końcu nadszedł ten właściwy wieczór.
Byłem sam w wielkim domu. Cała rodzina gdzieś zniknęła. Każdy korzystał z uroków weekendu. Tylko ja zostałem i zaprosiłem Laurę. Chciałem jej zrobić niespodziankę. Przez telefon powiedziałem jej, że zorganizowałem wieczór filmowy, a tak naprawdę przygotowałem kolację. Świece, kwiaty, wykwintne dania, a na deser szampan i truskawki. Wiem, że brzmi to banalnie, dlatego nie mogłem na tym poprzestać. Laura nie była banalną dziewczyną i zasługiwała na coś wyjątkowego.
Czułem, że dzisiaj mam ostatnią szansę, by wyznać jej, co czuję. Zdawałem sobie sprawę, że odwzajnia moje uczucia, ale wiedziałem też coś innego - nie będzie na mnie czekać wiecznie. Trzy miesiące randek, parę skradzionych pocałunków. Zbyt mi na niej zależało, by tak po prostu iść z nią do łóżka. Bo Laura nie jest dziewczyną na jedną noc, jest kobietą na całe życie i jeden dzień dłużej.

To wszystko sprawiło, że ubrałem moją najlepszą koszulę i marynarkę - elegancko, ale bez przesady - a kolację przygotowałem na dachu naszej willi, z którego rozciągał się zapierający dech w piersiach widok na Los Angeles.
Płatki róż były wszędzie. Zadbałem o koce i poduszki zamiast o zwykłe krzesła czy stolik. Zabrałem gitarę, a do kieszeni włożyłem prezent dla dziewczyny mojego życia.

Kiedy zadzwoniła do drzwi na chwilę straciłem oddech. Byłem podekscytowany i szczęśliwy. Szybko zbiegłem na dół i otwarłem z uśmiechem drzwi.
Gdy zobaczyłem, kto za nimi stoi, grymas zastąpił uśmiech, a radość ustąpiła miejsca przerażeniu i panice.
- To ty jesteś Ross, Ross Lynch, prawda? - spytała zapłakana Vanessa.
Vanessa Marano. Siostra Laury, całą we łzach stała przede mną, a w ręce ściskała kawałek papieru. Zaschło mi w ustach.
- Tak, to ja. Co się stało? Gdzie Laura?
Nie odpowiedziała, lecz z jej twarzy mogłem wyczytać jak bardzo cierpiała.
Poczułem jak grunt usuwa mi się spod stóp. Chwyciłem się futryny, aby nie upaść.
Widząc to, dziewczyna odzyskała głos.
- Laura żyje. Jeszcze. To znaczy... - mówiła z trudem, a ja zaczynałem osuwać się bezsilnie na podłogę. - Laury, którą kochamy już nie ma. Miała... wypadek... Gdy jechała do ciebie, jakiś kretyn... Nie miała szans... jechał pod prąd... teraz tylko maszyny utrzymują ją przy życiu. Lecz Lau... odeszła... - Vanessa rozpłakała się jeszcze bardziej, a ja? Czułem się pusty. Czułem jakbym umierał z każdym jej słowem.
- Jestem tutaj, przez to. - wyszeptała, gdy zabrakło jej łez. - Trzymała to w ręce, gdy trafiła do szpitala i wcześniej, gdy to się stało. - spojrzałem na nią zamglonym wzrokiem. - Powinieneś się z nią pożegnać. Powiedzieć jej, że...
- Gdzie teraz jest?
- Ross...
- W KTÓRYM SZPITALU LEŻY LAURA?
Tak nagle jak straciłem siły, odzyskałem je i nie tracąc na nic czasu, pobiegłem do kliniki, która była kilka przecznic dalej. Słyszałem jak Vanessa za mną biegnie, ale nie zatrzymywałem się, nawet gdy mnie wołała. Zrobiłem to dopiero w środku, gdy nie chcieli mi powiedzieć, gdzie jest jej sala.
Van chwyciła mnie za rękę i nic nie mówiąc poprowadziła gdzie trzeba. Przed salą zobaczyłem małżeństwo. Przytuleni do siebie, płakali. To musieli być jej rodzice. Ujrzeli mnie i swoją starszą córkę.
- To on? - wyszeptała kobieta. To na pewno mama Laury. Były do siebie takie podobne...
Dziewczyna tylko skinęła głową. Bez słowa wpuścili mnie do środka.
Była tam. Piękna jak zawsze. Żadna maszyna nie mogła przyćmić jej urody. Wyglądała jakby spała, bo rzeczywiście tak było.
Tylko że miała się już nigdy nie obudzić.
Chwyciłem jej dłoń, tak delikatną i przyjemnie ciepłą jak zawsze.
Coś we mnie pękło.
Nie mogłem dłużej powstrzymywać łez.
- Lau... - wyszeptałem i bezradny przytuliłem jej dłoń do swojego policzka.
Siedziałem tak i szlochałem, myśląc tylko o tym, że straciłem miłość życia, zanim ją naprawdę zdobyłem, zanim wyznałem jej, co czuję.
Nagle poczułem, jak ktoś kładzie rękę na moim ramieniu. Odwróciłem się i ujrzałem Van. Ujęła jedną moją rękę i włożyła coś do niej.
Kartka.
Powód, dla którego do mnie przyszła.
- Cała Laura. - powiedziała cicho. - Bała się, że nie starczy jej odwagi, by powiedzieć, co do ciebie czuje, więc postanowiła to napisać.
Nie czekając, aż coś powiem, wyszła. Gdy ponownie zostałem sam, delikatnie rozprostowałem kartkę papieru i przeczytałem:

Ross,
Kocham Cię.
Nic więcej i nic mniej.
Musiałam to napisać, bo wiedziałam, że gdy tylko cię spojrzę w twoje czekoladowe oczy zapomnę o wszystkim, nawet jak się nazywam.
A nie mogę dłużej milczeć.
Wiem, że wiesz, co do ciebie czuję. Ale wiem też, że każdy człowiek chce w swoim życiu usłyszeć te dwa słowa.
Chcę żebyś też, żebyś wiedział, co mam na myśli, gdy mówię, że Cię kocham.
To znaczy, że kiedy się śmiejesz, ja też się uśmiecham, bo ty jesteś szczęśliwy, że kiedy wyciągasz ku mnie swoją dłoń, ja splatam nasze palce, by móc Cię mieć bliżej, że gdy na mnie patrzysz, ja nie mogę oderwać od ciebie wzroku, że gdy...
Nie, to zbyt banalne.
Kocham Cię.
Nic więcej i nic mniej.
Banalne prawda?

Laura

Ręce mi drżały, gdy troskliwie składałem jej list i wkładałem do kieszeni marynarki.
Kochała mnie. Chciała mi to wyznać dzisiaj, tak jak ja jej...
Otarłem ostatnie łzy i nachyliłem się nad Laurą.
Delikatnie ją pocałowałem.
Kolejny skradziony buziak.
Wyjąłem z kieszeni pudełeczko z prezentem - bransoletką, którą dla niej kupiłem. Ostrożnie zapiąłem złotą błyskotkę, na której kazałem wygrawerować: Kocham Cię. Niebanalnie. Całym sobą.

Gdy to zrobiłem, po raz ostatni splotłem nasze palce i wyszeptałem:
- Przygotowałem dziś dla Ciebie najbardziej banalną randkę świata. Łudziłem się, że jest inaczej, ale nie jest.
Lecz to, co ci chciałem powiedzieć to coś o wiele gorszego. Pragnąłem wyznać, że zakochałem się w tobie do szaleństwa i jesteś tą jedyną. - uśmiechnąłem się, rysując kciukiem niewielkie kółka na grzbiecie jej dłoni. - Ale ty nie mogłaś do tego dopuścić prawda? Wiem, że długo czekałem.
A teraz wiem też, że czekałem ZBYT długo. I już nigdy nie będę mógł ci powiedzieć, że jestem idiotą, który mógł zdobyć serce prawdziwego anioła, lecz nim to zrozumiał, jego anioł powrócił do nieba...

Jestem skończonym kretynem. Ja. Ross Lynch.

Could Have Been Mine (Raura Oneshots) PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz