Zawsze jesteś taka marudna?

2K 113 10
                                    



Po szturchnięciu Olivii powoli odwróciłam się w prawą stronę. Zobaczyłam wysokiego bruneta opierającego się bokiem o szafkę, Nie należę do niskich osób, ale on był głowę wyższy ode mnie, może nawet trochę więcej. Brązowe oczy z zaciekawieniem uparcie wpatrywały się w moje. Zmarszczyłam brwi. Moment... Czy my właśnie prowadzimy bitwę na wzrok?Czy ja tu czegoś nie rozumiem? Wytrzeszczyłam lekko oczy, co miało oznaczać coś w stylu "o co ci chodzi?". Jednak chłopak był nie wzruszony i nadal się we mnie wpatrywał wyczekująco. Co za koleś...
– Zrób zdjęcie zostanie na dłużej –  uśmiechnęłam się sztucznie, a potem odwróciłam wzrok i zamknęłam moją szafkę.
– Tak mnie też cię miło poznać– powiedział z ironią. – Zawsze jesteś taka marudna? Czy po prostu wczoraj wzięłaś o jeden kwas za dużo? – zrobiłam wielkie oczy. Tak, zgadza się mam wory pod oczami i wielkie cienie, ale ej, bez przesady tak? Nie moja wina tylko genów, niewyspania i pewnie za dużej ilości kofeiny w moim organizmie. Palant – pomyślałam.
– Bradley! – skarciła go blondynka. Chłopak wyciągnął dłoń.
– A więc, jak już wiesz jestem Bradley – spojrzałam najpierw na jego rękę, a później na jego twarz.
– Lea – odpowiedziałam i odwróciłam się na pięcie. Nie lubię takich typów mężczyzn. Bradley wyglądał i zachowywał się, jak gracz, a ja nie gram gry chyba, że są to Simsy, ale z nim ewidentnie i absolutnie nigdy nie zagram w nic, nawet w Simsy. Arogancja, aż kipiała z jego wnętrza, a w oczach był ten specyficzny rodzaj błysku. Spojrzałam na kartkę z planem zajęć, którą dostałam w dziekanacie. Wynikało z niej, że za dziesięć minut mam zajęcia ze śpiewu. Zrobiłam skwaszoną minę. Zdecydowanie bardziej wolałam grać na instrumentach niż używać strun głosowych. Pomimo tego, że sporo osób powtarzało mi, że mam kawał głosu. Jakoś nigdy nie ciągnęło mnie do śpiewania, a lekcje śpiewu, w których uczestniczyłam, żeby dostać się na tą uczelnie były niemal katorgą dla mnie. Poczułam czyjąś obecność za moimi plecami. Po chwili po mojej lewej stronie pojawiła się Olivia.
– Ajjj – popatrzyła na mnie z nietęgą miną. – Chyba się nie polubiliście – stwierdziła.
– Przykro mi, ale nie lubię tego typu osób – wzruszyłam ramionami. – On jest typem gracza. Jest arogancki i zbyt pewny siebie, a ja omijam takich ludzi szerokim łukiem.
– Myślę, że zbyt pochopnie go oceniłaś. On... Ma swój specyficzny styl bycia przy nowo poznanych osobach – próbowała wyjaśnić. – Gdy go lepiej poznasz zobaczysz, że jest zabawny
i mega towarzyski. Uwierz wszyscy go lubią – uśmiechnęła się.
– Niestety ja wolę się zaliczać do niektórych, a nie do wszystkich – powiedziałam śmiertelnie poważnie. Tak typowa Lea, która robi sobie pod górkę już na samym początku.
– Okay – spojrzała na mnie niepewnie i z lekkim zakłopotaniem. Chyba nie spodziewała się takiej odpowiedzi – Ja... Pójdę już... za pięć minut mam zajęcia z baletu, a muszę się jeszcze przebrać. Do później? – przytaknęłam, a kąciku ust dziewczyny powędrowały w górę. Szczerze? Miałam nadzieję, że „do później" nigdy nie nastąpi, a ona po prostu chciała być miła.
Weszłam do sali, która była wyłożona ciemną wykładziną. Na ścianach znajdowała się pomarańczowa pianka wygłuszająca. W rogu stał fortepian oraz gitara akustyczna. Usiadłam na jednym z dwudziestu krzeseł ustawionych w kółku na środku pomieszczenia. Oprócz mnie było jeszcze parę innych osób. Chyba wszyscy się znali, bo siedzieli obok siebie i żywo o czymś dyskutowali. Ludzie zaczęli się schodzić. Zostały jeszcze dwa wolne miejsca obok blondyna z kolczykiem w nosie i jedno na środku po prawej stronie. Po chwili te obok blondyna zajął mój ulubiony szafkowy sąsiad, niejaki Bradley NazwiskoNieznane. Przybił piątkę z tym, którym jak się okazało zajął mu miejsce. Nie zauważył mnie albo udawał, że mnie nie widzi chociaż siedział praktycznie na przeciwko mojej osoby. Nagle wszyscy ucichli, gdy usłyszeli dość głośne chrząkniecie. Zajęcia prowadził profesor Smith. Miał około 40 lat i nie był za wysoką osobą. W oczy od razu rzucił mi się jego oliwkowy kolor skóry i lekko latynoska uroda. Zaczął najgorzej, jak mógł, czyli od poznawania się. Mam nadzieję, że czujecie mój entuzjazm albo raczej jego brak. Proszę was to najgorsze, powtarzam najgorsze, co można wymyślić na pierwszych zajęciach. Zawsze jest tak niezręcznie. A kiedy nadeszła moja kolej nie mogłam pozbyć się wyrazu niechęci na twarzy.
– A więc... –  zaczęłam dość niepewnie. – Nazywam się Lea Valskrå...
– Zaraz... Możesz powtórzyć? – profesor zmarszczył czoło, a wszyscy zaśmiali się cicho. Zrobiłam zirytowaną minę i próbowałam nie przewrócić oczami. Nie potrafię panować niestety nad mimiką twarzy.
– Lea Valskrå – powiedziałam najwolniej, jak tylko mogłam.
– No dobra... – zapisał coś w swoim notatniku – Więc będziesz Leą, której nazwiska nikt w tym kraju nie potrafi wymówić – uśmiechnęłam się pod nosem i mimowolnie spojrzałam w kierunku, gdzie siedział Bradley, jak się okazało – Simpson. Okazało się też, że brunet w tej samej chwili spojrzał na mnie. Uśmiechnął się lekko i puścił mi oczko. Jedyne co zobaczył to moją znudzoną minę. Gość ma tupet, nie ma co. Gra też na pianinie i komponuje własną muzykę, Czyli tak, jak trzy czwarte tego uniwersytetu, co nie zrobiło na mnie wielkiego wrażenia.

Don't lose me ||•Bradley Simpson•|| W TRAKCIE EDYCJIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz