Rozdział 12

14 2 0
                                    

Hope

Po niecałej godzinie stania w korku wreszcie udało nam się wrócić do domu. Podjechaliśmy na podjazd, a w między czasie wszyscy już odpięli pasy. Chcąc szybko opuścić samochód, zrobiłam gwałtowny ruch przez co poczułam niemiłosierny ból. Syknęłam zaciskając oczy i przycisnęłam chorą rękę do brzucha. Wzięłam głęboki wdech i zaczynałam równać oddech. Nie zaprzeczę: bolało jak cholera, choć po chwili ból znikł, i mogłam spokojnie, wolno i bezpiecznie wysiąść z auta. Tak też zrobiłam i znów powtórzyłam ten zły ruch: chcąc trzasnąć drzwiami ruszyłam energicznie ręką zapominając o tym, że nie mogę. Przygryzłam dolną wargę starając się zatuszować kolejną dawkę bólu jaki sobie właśnie sprawiłam.

Po chwili byliśmy już w domu, a ja, wykończona - tym wszystkim co się ostatnio działo - padłam na kanapę wzdychając ciężko. Leżąc tak na plecach widziałam kątem oka telewizor, jednak cała moja uwaga skupiła się na białym gipsie u prawej ręki. Byłam przybita, a zarazem wściekła na wszystko, na rodziców, na lekarza, na cały świat, na ten feralny dzień, na ten trening, na Caroline... I na Harry'ego, który jest pieprzonym tchórzem by wyznać Izzy to co do niej czuje!

Walnęłam kilkakrotnie głową w poduszkę mając zamknięte oczy. Wszystko jest zbyt skomplikowane.

- Dlaczego życie nie jest prostsze?! - wybuchłam przykładając sobie poduszkę do twarzy. I tak nikt tego nie słyszał, jak zwykle. Nikt nigdy nie widzi kiedy potrzebuję pomocy, wsparcia, cokolwiek. Nic, po prostu nic. Jęknęłam żałośnie strącając gdzieś poduszkę po czym się rozejrzałam. Nikogo nie ma w pokoju, jak zwykle. Przekręciłam się na bok.

- Dlaczego nic nie może być prostsze.. - załkałam cicho chowając głowę w poduszkę. Nie wiedząc nawet kiedy zasnęłam, pewnie z przemęczenia. Obudziła mnie dopiero moja matka, szturchając mną lekko by mnie prawdopodobnie przebudzić.

- Hope, słonko, wstawaj.. - zaczęła. Niemrawie otworzyłam oczy by przyzwyczaić je do obecnego, porannego światła i się rozejrzałam leniwie. Izzy nigdzie nie było, taty też. - Śniadanie masz uszykowane w kuchni. - dodała, a ja spojrzałam na nią pytającym i niepewnym wzrokiem. - Ze szkoły jesteś chwilowo zwolniona. - odpowiedziała jakby czytała mi w myślach i pocałowała mnie przelotnie w czoło. - A, i jeszcze jedno: niedługo wpadnie do ciebie Callum. - dodała gdy zapinała płaszcz do końca. - Pa kochanie. - dodała na końcu po czym usłyszałam tylko zamykanie drzwi. Nawet nie mogłam jakoś zareagować, wszystko działo się tak szybko. Dosypaliście mi czegoś w tym szpitalu, że reaguje tak wolno?! Patrzyłam z uchyloną szczęką w stronę drzwi gdzie jeszcze kilka sekund temu była nasza matka. Otrzepałam się i wstałam, wolno kierując się w stronę kuchni. Usiadłam na blacie i patrzyłam na miskę zapełnioną płatkami kukurydzianymi. Westchnęłam znużona i przesunęłam miskę jak najdalej czując, że zwymiotuję jak zjem jej zawartość. Apetyt gdzieś przepadł, a głodu nie czuć, czyli mogę żyć. Właśnie chciałam zeskoczyć z blatu gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. To pewnie Callum.

Zeskoczyłam wolno z owego blatu i równie wolno, szurając przy tym butami podeszłam do drzwi. Otwierając je, od razu przywitały mnie wesołe, szare tęczówki ciemnego blondyna.

- Hopey! - przywitał się radośnie, szczerząc się i pokazując białe uzębienie. Kąciki moich ust się lekko podniosły tworząc nieco wymuszony uśmiech. Nie miałam z czego się cieszyć.

- Callum. - odpowiedziałam wywracając oczami, niby nic, ale jednak ucieszyłam się co było słychać po moim głosie. Chłopak udał urażonego moją reakcję i równie przewrócił oczami, po czym niespodziewanie mnie przytulił; oczywiście uważając wcześniej na moją złamaną rękę. W mig poczułam się lepiej. Idealne lekarstwo na smutek = przytulenie. Gdyby wszyscy na świecie zaczęli się tulić to cała złość i inne negatywne emocje by zniknęły!

Better Late Than NeverOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz