2.

134 40 48
                                    

Czuję szarpnięcie, wyrywające mnie z ciemności i otwieram powieki

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Czuję szarpnięcie, wyrywające mnie z ciemności i otwieram powieki. Wydają się ciężkie i spuchnięte. Piecze mnie język. Przełykam ślinę, która jak kamień przesuwa się przez przełyk. Czuję się, jakby moje ciało trawiła gorączka. Syczę cicho, podnosząc się na siedzeniu. Noga mi zdrętwiała i ból usztywnia plecy. Odruchowo chcę sięgnąć do torebki po tabletki. Przypominam sobie, że ich nie ma. Pięć ostatnich zwymiotowałam trzy tygodnie temu, gdy zdałam sobie sprawę, że jestem zbyt wielkim tchórzem, żeby umrzeć. Bałam się, że w piekle spotkam Gianne i będę skazana na nią już na wieki.

Coś złośliwego i obrzydliwego we mnie śmieje się kpiąco, że przecież już się jej pozbyłam i mogę żyć spokojnie. Jest tak, jak marzyłam od czterech lat. Nie ma jej w moim życiu.

Potrząsam lekko głową, ze wszystkich sił starając się pozbyć tych myśli. Jaka by nie była i jak wielu ludziom zatruła życie, nie zasłużyła na śmierć.

Ale życzyłaś jej tego wiele razy.

Mam wrażenie, że jakieś małe diabliki zamieszkały pod moją skórą i sączą we mnie jad, trując krew. Czuję się przez to brudna i skażona.

Po plecach spływają kropelki potu, a serce niespokojnie łomocze, gdy mijamy tabliczkę powitalną Pine Hollow.

W lusterku napotykam spojrzenie matki i odwracam wzrok. Jedziemy asfaltową drogą przez las. Nie czuję kompletnie nic, oprócz dziwnego strachu i niepokoju, co nie współgra z pięknymi widokami za oknem, które powinny napawać mnie spokojem i nadzieją. Nie mam odwagi wprost ze sobą skończyć, ale przecież jeszcze wypadki chodzą po ludziach...

Zamykam oczy. Pomimo wszystko wciąż jest we mnie instynkt przetrwania. Potrzebuję tylko odrobiny nadziei...

Ojciec zadzwonił do matki jeszcze tego samego dnia, gdy ja dzwoniłam do niego z pytaniem, czy przyjechałby po mnie. Chciałam myśleć, że matką kierowała wyłącznie troska o mnie, gdy odradzała wyjazd. Upierała się, że w Denver będę miała lepszą opiekę i szybciej uporam się z traumą. Nie omieszkała dodać, że surowość i rygor, którym karmiła mnie od dziecka miały mnie uodpornić na takie chwile w życiu, jak te które przeżywam przez ostatnie miesiące. Warknęłam, że jakoś nie wyszło, bo jestem wrakiem i gdyby chociaż raz mnie przytuliła przecież nie stałabym się ofermą, biegającą do niej z byle czym. Na te słowa, nawet nie drgnęła jej powieka. Rzuciła jedynie, że osobiście zawiezie mnie do ojca, czym byłam zaskoczona. Zawsze organizowała transport, jakby postawienie nogi w dzikich obszarych Montany splamiło jej szlachetnie urodzoną duszę. Ostatni raz rodzice widzieli się na sprawie rozwodowej wiele lat temu. Po odejściu, ojciec stał się człowiekiem widmo. Nie istniał w naszych rozmowach, jakiekolwiek jego ślady zniknęły z naszego życia i domu.

Od ostatniej rozmowy z matką, gdy przyszła mi zakomunikować, że rozmawiała z ojcem, praktycznie już się do siebie nie odzywałyśmy. Zebrałam się w sobie i dalej chodziłam na rehabilitacje i terapie, żeby tylko się do mnie nie odzywała. Mój terapeuta uznał, że wyjazd z Denver to doskonały pomysł. Narazie to był mój jedyny pomysł, a czy doskonały, to się dopiero okaże.

Taniec duszOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz