Rozdział 2

18 2 0
                                    

      Po lekcji wysysającej energię Emma stwierdziła, że musi zrobić dochodzenie. Uznała, że to nie może być jakiś durny przypadek i trzeba to sprawdzić. Nie powstrzymywałam jej, ponieważ sama zaczynałam być ciekawa. Podążałam za przyjaciółką, która planowała dyskretnie podpytać Eryka czemu się przesiadł. Złapała go dopiero pod koniec przerwy i jak mi powiedziała, że jednak jest to głupi zbieg okoliczności to nie mogłam wytrzymać ze śmiechu.

- Serio zamienili się miejscami, bo Eryk będzie nosił okulary?

-Tak - fuknęła Emma z naburmuszoną miną – choć ja i tak w to nie wierzę.

-Przestań – śmiejąc się podałam jej referat, który dla niej napisałam na angielski – takie zbiegi okoliczności się zdarzają.

-Dla mnie nie – wzięła ode mnie pracę i schowała do plecaka – nie mów mi, że na niego nie lecisz. Każda chciałaby być na twoim miejscu.

-Jest przystojny, ale zawiodę cię – przystanęłam przy drzwiach do sali biologicznej i zanim uchyliłam drzwi rzuciłam - nie jestem zainteresowana.

-Dziwna jesteś.

-Wszyscy jesteśmy dziwni.

     Z uśmiechem wkroczyłam do sali i natychmiast się wycofałam po tym jak zauważyłam, że w środku był tylko Vincent wraz z jakąś dziewczyną. Wyglądało na wyznanie miłości. Przyjaciółka warknęła na mnie za podeptanie jej nowiuśkich butów, a następnie wyglądała przez moje ramie z zaciekawieniem. Niestety oboje nas usłyszeli i dziewczyna ze łzami w oczach uciekła z klasy. Nie znałam jej, ale wyglądała na młodszą. Emma mijając mnie weszła do klasy jakby nigdy nic. Chłopak również udawał, że nic się nie wydarzyło i zajął ostatnią ławkę przy oknie. Idąc w ślady przyjaciółki ruszyłam w głąb sali i usiadłam koło niej w pierwszej ławce. Kusiło mnie by się odwrócić i zerknąć na Vincent'a, ale coś mnie powstrzymywało. Do klasy zaczęło wchodzić coraz więcej uczniów, a gdy rozbrzmiał dzwonek wszystkie miejsca były już zajęte. Pani Cloud od biologii nienawidziła harmidru i rozmów. Uważała to za brak szacunku do nauczycieli i szkoły. Jej gniewu unikał każdy, a jeśli ktoś podpadł był na jej celowniku do końca roku, a nawet do ukończenia szkoły. Jednak nie można zarzucić jej złego nauczania. Kobieta ta była niesamowita w tłumaczeniu i ogólnie uczeniu. Dlatego wspólnie z Emmą zawsze siadamy z przodu. Z tego przedmiotu nie można nie zdać i mimo, że miałam z niego bardzo dobre oceny to moim faworytem był angielski. Gdy do klasy zawitała Pani Cloud, każdy zamilkł, a ona od razu poinformowała nas. że dzisiaj będziemy przerabiać funkcje mitochondriów.

      Po wchłonięciu sporej wiedzy o komórkach potrzebowałam się dotlenić więc poprosiła przyjaciółkę, aby na kolejną lekcję udać się okrężną drogą przez nasz dziedziniec. Akurat dobrze się składało, bo według planu miałyśmy mieć Historię, która odbywała się zawsze w budynku obok. Idąc spacerkiem na kolejne zajęcia znów omawiałyśmy zbliżający się bal charytatywny. Emma po naszej porannej rozmowie zaproponowała, aby motywem przewodnim były czasy z lat 60. Uznałam to za bardzo fajny i oryginalny pomysł co bardzo ją ucieszyło. Wywnioskowała, że jeżeli jej propozycja przejdzie to bez mojej pomocy tego nie zorganizuje i wkręci mnie do grupy organizatorów. Kategorycznie jej zabroniłam, ale wiedziałam, że jak już coś postanowi to nie odpuści tak łatwo.

     Zbliżając się do budynku 'B' usłyszałyśmy czyjeś wołanie, ale ja oczywiście nie zdążyłam zareagować tak szybko jak przyjaciółka i jak przystało na pechowy dzień oberwałam piłką w twarz.

Ja pierdole lepiej być nie mogło.

     Kucnęłam chwytając prawą dłonią za bolący nos, a lewą odsuwałam od siebie Emmę. Nie chciałam, aby na razie na mnie zerkała, czułam spływającą po ręce krew przez co zrobiło mi się słabo. Nienawidziłam widoku krwi po wypadku rodziców, a każda wizyta u lekarza była dla mnie koszmarem. Wracały wtedy wspomnienia, które miały być już zawsze zamknięte, ale za każdym razem kłódka zwalniała uchwyt i pozwalała im ujść.

-Kto wam pozwolił tutaj grać!? – dotarł do mnie wrzask przyjaciółki – jak zawsze musi dojść do tragedii by ludzie się czegoś nauczyli.

-Sory – znajomy głos zbliżał się do moich uszu – nic jej nie jest?

- Nie widzisz debilu, że leci jej krew?

-Em przestań – podniosłam się nie puszczając nosa i zobaczyłam Naill'a Vasco, kolegę Vincent'a z drużyny – pójdę do pielęgniarki, nic takiego mi nie jest. Usprawiedliwisz mnie na zajęciach?

-Na pewno pójdziesz sama? – zmartwiona dziewczyna opatuliła moje ramiona – może jednak.

-Em – przerwałam jej i już wiedziała, że nie ma sensu kontynuować – usprawiedliwisz mnie?

-Tak Kochana – odparła i odwróciła się do chłopaka – a ty lepiej byś przeprosił,  a nie tak się lampisz.

    Kolega posłusznie przeprosił zabierając piłkę, a ja kiwnęłam mu od niechcenia i udałam się do gabinetu pielęgniarki.

Głupi dzień.

    Pielęgniarka od razu przejrzała mój nos i nie stwierdziła złamania.

Na szczęście.

     Odetchnęłam z ulgą i na prośbę Pani Shie zostałam u niej w gabinecie do końca lekcji. Nie podobało mi się to zbytnio, ponieważ wolałam być na każdych zajęciach, aby utrzymywać wysoką średnią, ale ona miała rację, nie daj boże źle bym się poczuła i zrobiłabym sobie tym gorzej. Wyjęłam z torebki telefon i od razu poinformowałam Emme, że już nie wrócę, a Pani Shie właśnie idzie przekazać to Panu Lee, który uczył historii. Długo nie musiałam czekać na odpowiedź.

Em: Laska ty to masz dobrze.

Już jej nie odpisywałam co poskutkowało kolejnym sms'em.

Em: Vincent'a też nie ma.

     Odczytując kolejną wiadomość, zastanawiałam się po co mi to pisze. Wyjaśniłyśmy już, że jest to zwykły zbieg okoliczności, ale jak widać cały czas trzyma się swojego. Opierając się o oparcie łóżka odpisałam przyjaciółce, że mnie to nie interesuje i niech nie próbuje już ingerować w tę relację, której nawet nie mamy. Po tym odłożyłam telefon i oparłam głowę o ścianę za oparciem. Nos jeszcze lekko pobolewał i czułam lekki dyskomfort przy jego marszczeniu. Do końca dnia zostały mi jeszcze 3 lekcje plus długa przerwa obiadowa. Miałam nadzieję, że ten pechowy dzień nic więcej mi nie zaserwuje.

      Moją uwagę skupiło skrzypnięcie drzwiami. Na początku myślałam, że to pielęgniarka, ale jednak ona by od razu coś do mnie powiedziała. Podniosłam się z leżanki i wyjrzałam zza zasłonki. Vincent oraz Naill stali w drzwiach i mi się przyglądali.

No rzesz kurwa.

     Oboje podeszli do mnie, a po Naill'u widać było, że jest przejęty. Vincent natomiast nie pokazywał, żadnej emocji. Zesztywniałam, gdy podeszli bliżej, a przewodniczący pchnął blondyna na mnie.

- Po chuj to zrobiłeś? – warknął na Vincent'a – powiedziałem przecież, że to zrobię.

      Odkaszlnęłam zwracając jego uwagę.

- Przyszedłem jeszcze raz przeprosić – Vasco mówił już spoglądając na mnie – wydurnialiśmy się i nie stopowaliśmy. To było głupie. Naprawdę mi przykro.

-Już mówiłam, że nic się nie stało – lekko się uśmiechnęłam – nos mam cały.

Choć dalej boli.

-To się cieszę – tym razem blondyn spojrzał na bruneta – lepiej już chodźmy, bo Pan Lee nas zabije.

- Przepraszam – tym razem odezwał się Vincent – idziemy Naill.

Co to miało być? Raz jest miły i seksownie się uśmiecha, a zaraz potem gra złego chłoptasia?

       Mimo, że ledwo znałam Colins'a to zaczął porządnie mnie wpieniać. Jego zachowanie było dziwne i jednocześnie głupie. Nie rozumiałam tego, ale też zrozumiałam, że tym bardziej nie zakwitnie tutaj jakakolwiek relacja. 

List do CiebieWhere stories live. Discover now