Akt I

57 8 0
                                    

Valerian

Zatrzymałem się pod domem gasząc pięknie mruczący silnik i zdjąłem kask przeczesując dłońmi stargane włosy. Sprawnie zsiadłem z motocyklu i nieśpiesznie skierowałem się ku wejściu do budynku w drodze rozpinając kombinezon, który chronił mnie przed warunkami atmosferycznymi. Lato wyjątkowo szybko się skończyło. Jesień przyszła w tym roku prędzej niż wszyscy sądziliśmy.

Wchodząc przez wysokie, zdobne drzwi wita mnie martwa cisza przerywana czasami jedynie cichymi odgłosami kroków służby, która przemyka rozległymi korytarzami wypełniając swoje obowiązki.

Nie przejmując się niczym kieruję się tą samą drogą co zawsze do swojego pokoju, mażąc jedynie o gorącej kąpieli i chwili odpoczynku przed wieczornym spotkaniem. Miałem mało czasu przez własną zachłanność i niedosyt czasu spędzonego na gnaniu ulicami Petersburga, ale nie żałowałem ani jednego przebytego kilometra, ani jednego zakrętu.

Mijałem jedno z wielu pomieszczeń dziennych, w których moja rodzina przyjmuje wpływowych gości, kiedy dotarł do mnie głos ojca, który chwilę później wyłonił się zza jednej ze ścian ubrany w wieczorowy garniturów - jeden z tych przeznaczonych na nieliczne poważne, publiczne wyjścia w towarzystwie któregoś z członków rodziny.

- Wreszcie raczyłeś wrócić - niski, basowy głos odbił się od wypolerowanej na błysk podłodze z marmurowych płyt i kolumn nie spełniających żadnej innej funkcji poza ładną ozdobą komponującą się z resztą wnętrza. - Cudownie, idealnie na czas.

- Czas na co? - przystanąłem pytając sceptycznie, nie wiedząc czego mam się spodziewać.

Mężczyzna poprawia kołnierzyk swojej białej koszuli błyskając przy tym zegarkiem robionym na specjalne zamówienie, którym od jakiegoś czasu lubi się afiszować.

- Twoja matka wymyśliła wyjście do teatru. Tańczą dzisiaj Zaczarowany flet i Swietłana stwierdziła, że będzie to idealna okazja na zacieśnienie więzów rodzinnych.

- Żartujesz sobie ze mnie, prawda, bo jakoś nie umiem uwierzyć w to, że mama wpadłaby na coś takiego. - próbuję mając nadzieję, że zaraz zaśmieje mi się w twarz i oznajmi, że to był tylko głupi dowcip. Ale Dmitrij to człowiek, który niezbyt lubuje się w żartach. To chyba już tak przypadłość ludzi interesu.

- Rozmawiała ostatnio z jedną ze swoich przyjaciółek i to ona podsunęła jej ten pomysł, ale jeśli niedowierzasz, to idź i sam się jej zapytaj - wskazał zapraszająco dłonią odpowiedni kierunek.

Jeszcze przez chwilę mierzyłem go spojrzeniem nim ruszyłem na poszukiwania, pragnąc dowiedzieć się, czy istnieje choć cień szansy, że uda mi się od tego wymiksować.

Wysoka, smukła kobieta przed pięćdziesiątką stała przy jednym z wielu licznych okien w czarnej sukni wieczorowej spływającej wzdłuż jej szczupłego ciała jak kaskada wody zbierając się przy stopach z tyłu kończąc się trochę dłuższym trenem. Oświetlona ciepłym światłem dekoracyjnych świec rozpalanych tylko i wyłącznie na specjalne życzenie mojej matki, sprawiała wrażenie niemal eterycznie pięknej. Drogocenne klejnoty na szyi i w uszach mieniły się odbijając miękkie światło, a w obleczonej rękawiczką dłoni trzymała podłużny kieliszek wypełniony do połowy musującym szampanem.

Kiedy tylko słyszy, że ktoś wszedł wyrywa się z zamyślenia i przenosi spojrzenie ciemnych oczu na mnie. Jej twarz nie łagodnieje na widok syna nawet na moment, zostaje jedynie nieprzenikniony chłód. Widząc w co jestem ubrany jej kąciki drgają, jakby chciała ułożyć usta w wyrazie dezaprobaty, ale w ostatniej chwili się przed tym powstrzymuje.

Russian EmpireWhere stories live. Discover now