Prolog

202 8 4
                                    

Arsen

12 czerwca 2013 roku, dziesięć lat temu...

– Tato! – krzyknąłem, zbiegając z ganku w jego stronę. Ojciec odwrócił się, łapiąc mnie w ostatniej chwili, gdy wbiegłem w jego ramiona i mocno go przytuliłem. – Czy naprawdę musisz tam jechać?

Ojciec westchnął, odsuwając się ode mnie, aby spojrzeć na mnie z góry. Ed Holt, chociaż słyszałem, jak mama wołała na niego Eddie, był wysokim, postawnym trzydziestoletnim mężczyzną o włosach w odcieniu ciemnej czekolady. Zawsze chciałem być podobnym do niego, ale niestety, w przeciwieństwie do mnie, małego, chudego blondaska, byłem jak skóra zdjęta z własnej matki. Cieszyło mnie jednak, że odziedziczyłem po nim chociaż kolor oczu. Był tak ciemny, że trudno było odróżnić tęczówkę od źrenicy. Z tego powodu koledzy w szkole często naśmiewali się ze mnie, twierdząc, że nie mam oczu, tylko jedną wielką czarną plamę błota, oblepioną białą mazią.

– Arsenie, przecież nie wyjeżdżam na zawsze. Pieniądze nie rosną na drzewach, trzeba na nie zapracować, abyście ty i twoje rodzeństwo mieli wszystko pod dostatkiem – zaznaczył z powagą, po czym dodał, wyliczając: – Nowe zabawki, jedzenie, opłacanie rachunków za mieszkanie to wszystko kosztuje.

– Ale ja nie potrzebuję nowych zabawek! – Tupnąłem zdecydowanie nogą. – Nie muszę jeść, a mieszkać mogę nawet pod mostem.

– Ale w Cave Creek nie ma żadnych mostów – zaśmiał się głęboko Eddie.

Od zawsze mój tata był moim bohaterem. Wiedziałem, że kiedy dorosnę, chciałbym być dokładnie taki jak on. Moi rodzice poznali się na początku pierwszej klasy liceum i natychmiast się w sobie zakochali. To była miłość od pierwszego wejrzenia, jak zawsze powtarzał Eddie. Dobrowolnie stali się rodzicami już w wieku osiemnastu lat, i wtedy pojawiłem się ja, Arsen Holt, ich pierwsze dziecko.

– To chcę jechać z tobą – oznajmiłem zdecydowanym głosem. – Proszę, proszę, proszę, zabierz mnie ze sobą.

– Tutaj będziesz bardziej potrzebny. – Ukucnął nieznacznie, aby zniwelować różnicę wzrostu między nami. – Ktoś musi przecież pomagać mamie pod moją nieobecność. A to tobie powierzam tę rolę, mój jedyny synu. Jesteś już dużym dwunastoletnim chłopcem, a mógłbym rzec prawie mężczyzną.

Do teraz byłem jedynym synem Eddiego i Macy Holt, chociaż rodzeństwo miałem dość liczne. Gdy miałem niecałe dwa latka, urodziła się Brook, trzy lata później na świat przyszła Cynthia, a kolejne dwa lata później powitaliśmy w naszym rodzinnym gronie Delilah.

Marzyłem o tym, żeby mieć brata, bo taka ilość dziewczyn w domu przyprawiała mnie o ból głowy. Chciałem mieć kogoś, z kim mógłbym pobawić się samochodami lub poczytać książki o superbohaterach. Tęskniłem za tym zwłaszcza wtedy, kiedy taty nie było w domu, bo musiał wyjeżdżać ciężarówką rozwieźć potrzebne materiały bardzo ważnym osobom i zazwyczaj nie było go kilka dni, a czasami tygodni.

– Nie lubię ich – odburknąłem, kąpiąc leżący na ziemi kamyk. – Nie chcą się ze mną bawić, tak jak robię to z tobą.

– Nigdy tak nie mów – podniósł nieznacznie głos grożąc mi palcem. – To twoje siostry. I wiesz dokładnie, że kiedy dorosną będą potrzebowały obrońcy i to ty nim zostaniesz. Może się tak zdarzyć, że mnie i mamy nie będzie już na tym świecie. Wtedy będziesz ich bohaterem. Może już jesteś, a sam nie zdajesz sobie z tego sprawy.

– Nie chcę, żeby ciebie i mamy kiedykolwiek zabrakło – powiedziałem, powstrzymując łzy. –Chciałbym, żebyście zawsze byli ze mną.

– Też byśmy tego bardzo chcieli, ale świat tak nie działa synku. Rodzimy się, żyjemy, a na koniec odchodzimy do lepszego miejsca. Miejsca, gdzie nie trzeba pracować i martwić się o głód, chłód czy sen. – Zamknął oczy, jakby wyobrażał sobie to miejsce, więc ja również uczyniłem to samo. – To jest raj. Pewnego dnia wszyscy się tam spotkamy i znowu będziemy razem.

Glimpse of HopeWhere stories live. Discover now