5

3 1 0
                                    


-Bree, skończyłaś z końmi? - zawołał Gregory, wchodząc do stajni.

-Już prawie!

Podniosła się z ziemi i uśmiechnęła do mężczyzny. Od ostatnich tygodni nabrała nieco wagi i w końcu przestała wyglądać na wychudzoną. Inne niewolnice pomogły jej zwęzić nieco ubrania do pracy i te w końcu leżały na niej lepiej. Bez problemu odnalazła się też w swojej nowej roli stajennego. Tylko kajdany jej ciągle ciążyły, uniemożliwiając wykonywanie większości czynności.

-Udało mi się je wyczyścić i nakarmić, jednak nadal nie mogę unieść im kopyt.

-Nie przejmuj się, i tak wiele zrobiłaś. - Poklepał ją po plecach. - Niedługo będziesz wystarczająco silna,

Spojrzała na swoje poranione nadgarstki. Rany nigdy nie miały okazji się zagoić, jednak drzemiąca w niej magia uchroniła ją przed zakażeniem.

-Ja...

Przerwał jej nagły hałas z zewnątrz. Poruszone konie zastrzygły uszami, obracając się w stronę dźwięku.

-Co to? - zaniepokojona Bree również spojrzała w tamtym kierunku.

-Spokojnie. - Niewzruszony Gregory zacisnął szczękę. - To tylko dźwięk nadjeżdżającego powozu. A jest tylko jedna osoba, która przyjeżdża tu bez zapowiedzi.

Mężczyzna wyszedł szybkim krokiem ze stajni. Po chwili wahania Bree pobiegła za nim, jednak gdy ujrzała wspaniale zdobiony powóz, nie ośmieliła się wyjść na zewnątrz. Zamiast tego cofnęła się i obserwowała wszystko skryta w cieniu drzwi.

Gregory podszedł szybko do siedzącego na koźle woźnicy. Młody,dobrze ubrany mężczyzna zeskoczył na ziemię.

-Nazywam się Lamar, jestem sługą panny Glacii. - Skłonił się nisko. - Panienka przybyła zobaczyć się ze swym narzeczonym, panem Einarem.

-Nie spodziewaliśmy się żadnych gości. - Gregory spojrzał z zamyśleniem na służącego. - Nie wiem nawet, czy pan jest w posiadłości.

-Panienka, jako przyszła właścicielka tej ziemi, nie ma obowiązku zapowiadać się przed przybyciem – odparł Lamar.

-Prawda, jednak, tak jak mówiłem, nie wiem nawet, czy pan przebywa w domu. Prosiłbym, żeby panienka poczekała tutaj, dopóki służąca nie rozwieje moich obaw.

-Panienka nie będzie czekała – głos mężczyzny zaostrzył się. - Nie jest nikim obcym, a narzeczoną pana Einara.

Bree nachyliła się nad polnymi kwiatami rosnącymi wokół stajni. Wydawało się, jakby jeden z nich otarł się o jej dłoń, niczym kot proszący o pieszczoty. Dziewczyna pogłaskała go, po czym wstała i nieśmiało podeszła do dwóch służących.

-Gregory – szepnęła cicho. - Pan Einar przebywa teraz w domu.

-A ty skąd to wiesz? - burknął mężczyzna.

Zaczerwieniła się i odwróciła wzrok.

-Nie widziałam, żeby... żeby opuszczał posiadłość – zająknęła się.

-Hmm...

Gregory ponownie obrzucił spojrzeniem powóz i woźnicę, w którego oku widział błysk pewności siebie.

-Możecie jechać.

Lamar wdrapał się na kozła bez słowa. Nawet nie spojrzał na nich, gdy popędzał konie. Bree podążyła wzrokiem za przepięknym złoconym powozem, a gdy przejeżdżał, jej wzrok skrzyżował się z czyimiś pięknymi brązowymi oczami. Patrząc w nie, dziewczynę ścisnęło w sercu z tęsknoty za domem.

Pierwotny PłomieńDonde viven las historias. Descúbrelo ahora