Część 13

48 0 0
                                    

Sierpień okazał się najgorszym okresem ich pobytu w Kent. Przez większość lata padało i żniwa się opóźniły, a że Faber zamierzał sprzedać słomę ze zboża podczas przetargu z jakąś firmą energetyczną, cokolwiek to znaczyło, chodził wściekły i wrzeszczał, jakby ta pogoda była ich winą. Tymczasem nie mogli nic zrobić, chociaż Potter zasugerował, że może zdołaliby mu magicznie podsuszyć zboże, ale ani Draco, ani Weasley nie wiedzieli, jak niby mieliby to zrobić.

— Nie jestem rolnikiem — poinformował Pottera Draco, który uważał, że przez ostatnie miesiące prowadził aż zbyt intensywne prace polowe.

— Stary, my nigdy w życiu nie mieliśmy zboża — dodał Weasley. — Kury zawsze były, bo mama ma świra na punkcie jajek i wolała mieć swoje niż kupować. No i jakieś warzywa czy owoce, może ziółka, ale nie zboże.

— Będzie musiał sobie poradzić sam — wydał werdykt Draco.

Zresztą było to od początku oczywiste: żaden z nich nie umiał obsługiwać tych wielkich maszyn, których mugole używali przy żniwach, więc Faber musiał zająć się tym samodzielnie, do spółki z sąsiadami-rolnikami. Nie szczędził chłopcom przykrych komentarzy i głośno narzekał, że jeszcze się nie zdarzyło, by zatrudniał do pracy na roli kogoś, kto nie umie jeździć głupim kombajnem czy innym traktorem (Draco nie bardzo się orientował, jak konkretnie wyglądają te sprzęty i czym się od siebie różnią, chociaż widywał je w stodole, ale słyszał te słowa tyle razy, że niemal wżarły mu się w głowę, i tęsknił za czasami, gdy w ogóle ich tam nie było). Wymyślał im więc dziwne zajęcia w stylu obrywania jabłek, bo podobno było ich zbyt dużo na drzewie, czy koszenia w kółko tych samych rzędów w sadzie, gdzie trawa w tydzień odrastała. Innym razem w ogóle nie przyszedł im powiedzieć, co mają robić, bo był zbyt zajęty zbożem, a potem się wściekał, że sami się nie domyślili, że powinni przygotować wielkie worki do składowania pszenicy. Wreszcie w połowie sierpnia dostał świra na punkcie ziemniaków, które musiał komuś natychmiast sprzedać w jakiejś niewyobrażalnej ilości, a więc od świtu do zmierzchu wybierali kartofle z ziemi i targali je w ciężkich koszach, żeby potem wysypać do wielkich skrzyń.

Dopiero wtedy naprawdę zatęsknili za rozkosznym, powolnym zrywaniem narcyzów u Diggsa i jednocześnie przeklinali go, że im nie powiedział, jak bardzo jego gospodarstwo różni się od gospodarstwa Fabera. Tutaj kwiatki co najwyżej plewili, bo nieduże pola nagietków, tulipanów i gladioli nie służyły do sprzedaży hurtowej, ale detalicznej — a jeśli ktoś chciał je kupić, przychodził i sam je sobie ścinał, a pieniądze zostawiał w puszce pod cennikiem. Draco był pełen podziwu dla mugolskiej naiwności i kiedyś nawet w przypływie złości zamierzał opróżnić skarbonkę, ale powstrzymał się, przyłapany przez Pottera.

Było już szczęśliwie po żniwach, a lato zbliżało się ku końcowi — choć na dobrą sprawę jeśli uznać za lato tę część roku, kiedy jest ciepło i słonecznie, to trwało może ze dwa tygodnie jakoś w lipcu — gdy Faber wywołał ich na podwórko w niedzielne popołudnie, które spodziewali się spędzić na błogim lenistwie.

— Potrzebuję was w ziemniakach — powiedział. — Mój sąsiad, Hobbkin, ma podbramkową sytuację i potrzebuje jak najwięcej ludzi. Pakujcie się w samochód, trzeba podjechać parę kilometrów.

Chłopcy wymienili zaniepokojone spojrzenia.

— Nie możemy — powiedział wreszcie w imieniu ich wszystkich Potter. — Pracujemy tylko dla ciebie.

— Dlaczego? To taka sama praca jak u mnie! — zaperzył się Faber. — Nawet na moim polu, chociaż w sąsiedniej wiosce, tylko w tym roku zajął je Hobbkin, bo zrobiliśmy wymianę. I może nawet dostaniecie jakiś gratis... — kusił ich, jakby premia w mugolskiej walucie mogła ich przekonać.

Naprzeciwko. Intermedium || dramione ||  ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now