Część 10

66 4 6
                                    

Spędzili w Muszelce kilka trudnych dni, zanim doszli do siebie. Wbrew przewidywaniom Dracona, nie były one trudne ze względu na zwiększoną liczbę Weasleyów na metr kwadratowy — gospodarze okazali się zaskakująco przyjemnymi ludźmi. W przeciwieństwie do pierwszego Weasleya (o którym Draco, o zgrozo, zaczął myśleć jako o „swoim" Weasleyu); ten bowiem, kiedy już do niego dotarło, że ocalił ich tyłki przed śmierciożercami, zrobił się niemożliwie irytujący.

— W ramach okazania wdzięczności możesz mnie nazywać Mężczyzną, Który Uratował Ci Życie — oświadczył drugiego dnia po ataku, gdy odespali nocne wypadki i zjadłszy obiad na śniadanie, znaleźli się we dwóch w salonie.

— Wolałbym inaczej spłacić ten dług — odparł Draco, po czym dodał podchwytliwie: — Szybko byś tego pożałował, gdybym rzeczywiście tak do ciebie mówił przy każdej okazji.

— Nie sądzę, żeby znudziło mi się przed upływem kilku dekad — odparł Weasley.

Draco ze zgrozą stwierdził, że się uśmiecha. Ale na pewno nie z powodu Weasleya; raczej w odpowiedzi na optymistyczne założenie, że obaj pożyją na tyle długo.

Potter natomiast nie był rozbawiony. Kiedy do niego dotarło, że świadomie lub nie — za sprawą zaniedbania nauki oklumencji lub po prostu dlatego, że był zbyt słabym przeciwnikiem dla Voldemorta — prawie doprowadził do ich śmierci i pozbawił ich ochrony, wpadł w głębokie przygnębienie. Najpierw musieli znieść falę samooskarżeń i przeprosin, od czego wreszcie uratował ich Weasley; a potem Potter zaczął wszystkich unikać, a gdy się akurat widzieli, popadał w ponure milczenie. Albo przesiadywał zamknięty w gościnnej sypialni, którą dzielili, uniemożliwiając im wejście do środka, albo błąkał się po nadmorskich skałach, które według Billa Weasleya przynależały do terenu domu i jako takie były chronione Fideliusem.

Draco również chętnie się tam kręcił. Po miesiącach w zamknięciu możliwość codziennego spacerowania klifami była bezcenna, nie wspominając o tym, jak cudownie było uwolnić się od wiecznej obecności Pottera i Weasleya; albo, jeszcze lepiej, zamienić ich na towarzystwo Fleur. Z rozkoszą wdychał świeże, morskie powietrze, cieszył się wiatrem szarpiącym szatę i głośnymi uderzeniami kropel deszczu w szyby, a nie w płachtę namiotu. Częściowo mógł więc zrozumieć, że Potter na swój sposób celebruje to, że wreszcie, choćby na chwilę, znaleźli spokojną przystań. Jednak wędrówki Pottera miały charakter ucieczki i było w nich coś chorobliwego, jak i w tym maniackim poszukiwaniu samotności.

Nie udało im się ustalić, co właściwie zaszło i jak śmierciożercy odkryli ich kryjówkę. Niewątpliwie musieli być w okolicy, zanim Potter, zdradziwszy lokalizację, objął ich swoim Fideliusem, nie zdołaliby przecież aportować się tak szybko. Zresztą to wyglądało na zaplanowaną akcję, biorąc pod uwagę ogień na Grimmauld Place. Draco zastanawiał się tylko, jakim cudem zdołali uciec: bariera antydeportacyjna była pierwszym czarem używanym w takich przypadkach. Jedyne, co mu przyszło do głowy, to że śmierciożercy nie chcieli odcinać sobie drogi odwrotu na wypadek, gdyby Szatańska Pożoga wyrwała się spod kontroli; ale zwykle nie przejmowali się takimi drobiazgami, czuli się zbyt wszechmocni. Z kolei Bill Weasley — który, nawiasem mówiąc, okazał się zaskakująco inteligentnym i dobrze wychowanym człowiekiem jak na Weasleya, choć niestety również podejrzliwym — uznał, że zwyczajnie zostali zaskoczyli prędkością działań: chłopcy zjawili się na Grimmauld Place zbyt wcześnie i zbyt szybko opuścili dom numer 12. Jednak Draconowi nie podobała się ta opcja, bo schlebiała młodszemu Weasleyowi, a ten i tak już miał się za bohatera.

Podczas długich wieczornych posiedzeń przy stole — ich trzech i Bill z Fleur — w kółko dyskutowali o tamtej nocy. Bill wrócił wtedy nad ranem i nie był skory do zwierzeń, chociaż uparcie czekali na niego, mimo iż Fleur raz po raz proponowała, żeby poszli do łóżek. Dopiero następnego dnia dowiedzieli się, że wezwani przez niego członkowie Zakonu Feniksa stoczyli walkę ze śmierciożercami na Grimmauld Place, w której wygrali walkowerem — słudzy Czarnego Pana zniknęli, gdy zorientowali się, że ich cel uciekł. Udało się ugasić pożar i chyba żaden z mugoli nie ucierpiał, zwłaszcza że czarodzieje sprytnie doprowadzili do względnego ładu ich domy, zanim pojawiły się mugolskie służby. Potem odnaleźli namiot w Thetford, a raczej to, co z niego zostało: strzępy, resztki plastikowych mebli i polanę z mocno poturbowanymi drzewami dookoła. Nie udało się nic ocalić, ale Draco jak zwykle miał kufer ze wszystkimi swoimi rzeczami na nadgarstku. Potter i Weasley nie mieli tyle szczęścia. Stracili wszystkie ubrania, ale nie wydawali się tym mocno przybici, może dlatego, że zdołali uratować tajemniczą sakiewkę Pottera i szatę Weasleya z wypchanymi kieszeniami, a ciuchy mogli pożyczyć od starszego Weasleya. Zresztą, jak pomyślał Draco, takich ubrań on też by nie żałował.

Naprzeciwko. Intermedium || dramione ||  ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now