Rozdział 25

188 17 42
                                    

Pov. Kaveh

Obudziłem się obok półnagiego Alhaithama z ogromnym bólem głowy.
Maruda spał jeszcze w najlepsze, a ja myślałem, że umrę od tego bólu.
Wziąłem do ręki telefon i sprawdziłem, która jest godzina. Była 4:30... nie wiem jakim cudem obudziłem się o takiej godzinę i wątpie, żebym wstał z łóżka.

Ale jakoś mi się udało. Chwiejnym krokiem ruszyłem w stronę kuchni by nalać sobie wodę i wziąć jakieś tabletki na kaca. Po drodze zauważyłem, że salon był w miarę posprzątany. Obstawiałem, że skoro jestem tak wstawiony to musiała być ostra impreza i obstawiałem co najmniej orzyganą kanapę. A tutaj niespodzianka. Wszystkie butelki były poustawiane pod ścianą, talerze gdzieś wyniesione, żadnych śmieci nie ma, a na kanapie śpią sobie Cyno, rozwalony jak u siebie i obok niego Nari, uroczo skulony.

Musiałem zrobić im zdjęcie. Trudno, potem może mnie zabiją ale muszę, kiedyś może się przydadzą. Dotarłem wreszcie do tej kuchni i wspiąłem się na palca żebym mógł dosięgnąć do szafki z lekami. Nie wiem kto montował te szafki tak wysoko... Nagle zakręciło mi się w głowie i już leciałem na plecy ale oczywiście ktoś mnie musiał uratować. Tym ktosiem był Alhaitham, który jak zawsze pojawia się gdy coś mi się dzieje, może nie zawsze, ale najczęściej. Upadłem na jego wyrobiony chyba najbardziej jak się da tors, a on objął mnie jedną ręką ponieważ drugą opierał się o wyspę kuchenną.

- Co ty robisz tak wcześnie rano? - wyszeptał zaspany, po głosie obstawiałem, że także bolała go głowa. - jest czwartą godzina a ty buszujesz po szafkach w kuchni i nie dajesz mi spać.

- Przecież zachowuje się cicho a po drugie nikt ci nie kazał tutaj przychodzić - odszeptałem. Próbowałem się wyrwać z uścisku ale Haitham go zwiększył, objął mnie jeszcze drugą i oparł się tyłem o wyspę kuchenną - Haithaaam... Zostaw mnie, głowa mi pęka i chciałbym wziąć jakieś tabletki z szafki.

- A może jakieś dziękuje? Uratowałem twoją śliczną głowę od uderzenia, w najgorszym przypadku w kant kamiennego blatu - spojrzał na mnie z wrednym uśmiechem.

- Nie widzę potrzeby, sam bym sobie poradził. Nikt ci nie kazał wstawać - z udawanym obrażeniem wyrwałem się z uścisku i udałem się w stronę łazienki aby się wykąpać.

- Kaveh, gdzie idziesz? - eh... Musiał za mną leźć...

- Skoro nie chcesz dać mi tabletek to może kąpiel mi pomoże - wszedłem do łazienki i próbowalem zamknąć drzwi które od drugiej strony trzymał Alhaitham w taki sposób, by mi się to nie udało.

- Alhaitham puszczaj! - krzyknąłem może i nawet za głośno.

- Cii nie krzycz, obudzisz naszych kochasiów. Pamiętasz może co proponowałeś mi wczoraj? - odchylił drzwi by mógł wejść do środka i zbliżył się do mnie, zamknął drzwi na zamek i ściągnał koszulkę. Zaczerwieniłem się, zawsze tak mam gdy widzę jego ciało, a jesteśmy już razem od... Nie pamiętam ilu więc powinno być to dla mnie normalne.

- Eee nie? Powiedziałem coś głupiego? - już się bałem co mogłem odwalić, chyba mam jednak słabą głowę do alkoholu.

- Zaproponowałeś wspólną kąpiel - uff... Już myślałem, że coś gorszego. Nie... Mam z nim siedzieć nago a jednej wannie?! Chyba nic nie jest gorsze!

- J-Jak to - spaliłem jeszcze większego buraka. Stał przedemną najprzystojniejszy mężczyzna na moim roku, za którym każda, a nawet każdy szalał, do tego w samych bokserkach, proponujący mi wspólną kąpiel. Gdyby ktoś powiedział mi to rok temu, pewnie wyśmiałbym go w twarz i uznał, że jest jakiś zboczony. Ale to się dzieje...

Kwiat O Kolorze Kawy   ❛ Haikaveh & CynoNari ❜  Onde as histórias ganham vida. Descobre agora