𝖙𝖍𝖎𝖗𝖉 // 𝖈𝖗𝖚𝖊𝖑 𝖇𝖊𝖆𝖘𝖙

18 3 2
                                    

"It's the cruel beast you feed, it's your burning yearning need to bleed"

~ "Spillways" - Ghost


Nieubłaganie nadszedł dzień, w którym zapasy w lodówce się skończyły i Viva musiała wybrać się do sklepu po zakupy. Nie była z tego powodu szczęśliwa, ale nie było innego wyjścia. Wyjęła z szuflady biurka pieniądze i wyszła z domu.

Dziewczyna mieszkała w ciekawej okolicy. Domy dookoła zamieszkiwali ludzie przeważnie zamożni, jednak mieszała się tu krew mugolska i czarodziejska. Innymi słowy, czarodzieje dla świętego spokoju kryli się ze swoimi umiejętnościami, bo dokładnie nie wiedzieli, kim są ich sąsiedzi. Vivian miała to szczęście, że jej mama, swego czasu wybitna czarownica, wytłumaczyła to córce już dawno temu i dziecko mogło wyrastać z możliwością praktykowania "niewinnych sztuczek" w domowym zaciszu. Jedynie ojciec przeszkadzał w tych zabawach.

William Lancaster był czarodziejem czystej krwi, a jego fascynacja klarownością genów była wprost chora. Wychodził on nie tylko z założenia, że szanującym się czarodziejom nie wolno kalać swojej krwi, ale również, że najstarsze rody nie powinny traktować magii jako źródła rozrywki, tylko jako formę obrony i ataku przed wrogiem. Nie miało dla niego znaczenia, czy córka ma lat 6 czy 11. Pochodziła z rodu Lancasterów i miała się stosować do ustalonych przez ojca zasad.

Oczywiście, takiego podejścia do tematu nie tolerowała Helena, co skutkowało kilkugodzinnymi sporami między partnerami, a bardzo często kończyło się dotkliwym biciem. Kobieta jednak nie odpuszczała i po latach uporu w końcu wygrała - William ignorował jej metody wychowawcze.

Wracając jednak do sedna: Viva bała się używać magii poza domem i miała ku temu poważne uzasadnienie, szczególnie teraz, kiedy każde zwrócenie na nią uwagi mogłoby wiązać się z niebezpieczeństwem. Dziewczynka miała w planach w spokoju przeżyć wakacje, a potem dostać się do Hogwartu. Na przemyślenie dalszych kroków przyjdzie jeszcze czas.

Droga do sklepu nie była krótka, ponieważ dom Lancasterów (a raczej Bradshawów, bo to nazwisko dominowało teraz w rodzinie) znajdował się na względnym uboczu, na niewielkim wzniesieniu, co miało zarówno swoje plusy jak i minusy. Do tych drugich zaliczyć można trzydziestominutowy spacer, który trzeba było odbyć, żeby kupić jajka czy mleko. Oczywiście jeśli chodziło o pojedyncze produkty, łatwiejszym sposobem byłoby podejście do sąsiadów i poproszenie o pożyczkę, zacieśniając jednocześnie sąsiedzkie więzi. Ze względu jednak na sytuację w domu, Helena i Viva wolały nie pokazywać się nikomu i nie stawać powodem do plotek. Z czasem dom na wzgórzu został owiany tajemnicą, a ich mieszkańców postrzegano jako lokalnych dziwaków, co miało swoje dobre strony choćby wtedy, kiedy Vi została wysłana do sklepu z podbitym okiem a przesądni sąsiedzi stwierdzili, że to wszystko z powodu interesów z diabłem, które ta rodzina miała od lat. Dziewczynka stwierdziła wtedy, że akurat w tej kwestii nie mijają się zbytnio z prawdą.

Teraz jednak spacer dłużył się jej niemiłosiernie. Ze wszystkich stron czuła na sobie spojrzenia ludzi i słyszała przerażające szepty "sierota", "ofiara", "porzucona", "dziwoląg". Otrząsnęła się szybko z tego uczucia, które okazało się być tylko wytworem jej przerażonego umysłu. Czuła się jak oszustka, a tajemnica, którą skrywała, wydawała się największym na świecie przestępstwem.

Kiedy dotarła do sklepu, wzięła uspokajający oddech i z nieśmiałym uśmiechem weszła do środka. Powiedziała "dzień dobry" do starszej ekspedientki i wzięła koszyk, do którego zaczęła ładować potrzebne produkty. Na początku szło jej nieźle, do momentu, kiedy nie potrzebowała sięgnąć po kilka jagodowych jogurtów. Stały one na najwyższej półce w lodówce, do której nie mogła dosięgnąć. Wspinała się kilkukrotnie na palce i była tuż tuż, kiedy przypadkiem wsuwała kubeczek głębiej. Zrezygnowana, odwróciła się na pięcie i odeszła kilka kroków. Nici z musli na kolację.

𝑨𝒍𝒍 𝒐𝒇 𝒎𝒚 𝒔𝒄𝒂𝒓𝒔 // 𝑴𝒂𝒓𝒂𝒖𝒅𝒆𝒓𝒔 𝒇𝒂𝒏𝒇𝒊𝒄𝒕𝒊𝒐𝒏Where stories live. Discover now