Ivette umierała; a nawet jeśli tego nie robiła, nawet jeśli dawka trucizny była malutka, a kwiat stary, dalej traciła magię.

I nie mogła nic z tym zrobić. Całkowicie nic, bo to, co smakowało tak słodko, właśnie ją zabijało. Otruli ją w wielkiej sali, na kolacji, doskonale wiedzieli, gdzie pójdzie i która drogą... wiedzieli, że będzie sama.

Ciało dalej drgało, gdy całkowicie przestała czuć dotyk na swojej skórze. Była silna czarownicą, mimo, że nie używała magii tak często jak inni. Była silna, więc czuła się bezpieczna, ale zlekceważyła przeciwnika. Zlekceważyła siłę, jaką ludziom daje chęć zemsty, mimo, że sama pławiła się w zemście z premedytacją i pełną świadomością, że zniszczyła cudze życie kilka tygodni temu. Nie doceniła go, a teraz ceną będzie jej przyszłość.

Bo jaką wartość ma bez swojej magii?

– Tutaj... – usłyszała jak znów rozmawiają. Jej umysł się nie przejaśniał; trucizna dalej walczyła z zapasem czystej magii jaki miała Ivette w sobie w momencie otrucia. Nie wiedziała, czy jej krew wrze, ale była pewna, że jej oczy świecą odcieniem szmaragdowej zieleni. Trucizna zabijała jej magię, ale jej organizm wypierał truciznę... nie umrze, była pewna, że nie umrze, ale czym była bez magii, jeśli nie martwą?

– Coś jest... reakcja... – Nie potrafiła zrozumieć. Słowa omijały ja, pozostawiając po sobie jedynie echo wyrazów. Nie wiedziała, czy płonie czy może tonie. Nie wiedziała co się z nią stanie.

To ją przerażało, paraliżowało i mamiło. Nie była świadoma, ale nie straciła też przytomności. Balansowała na granicy Jawy, doskonale wiedząc, że i tak spadnie w ciemna otchłań swojego umysłu.

Jeśli z jej umysłu cokolwiek zostanie.

• • •

Obudziła się w pustym pokoju. Całkowicie obolała, z wykręconymi kończynami. Nie złamali ich, na co odetchnęła z ulgą. Oddychała! Jej płuca pracowały same, dokładnie tak, jak powinny, jej oddech był stabilny i ani trochę nie przypominał tego sprzed jej omdlenia... ile spała? Gdzie była?

Pokój był pusty, obdrapany i pełen pleśni. Nie było tu nic po za wiszącą na ścianie, zapalona świecą. Okienko nad jej głową było zbyt małe, zagracone i brudne by mogła dostrzec coś poza nocą. Była noc... ale ile czasu minęło?

Chociaż złapano ją zaraz po kolacji mogła spokojnie założyć, że spała dzień lub dwa. Ciało po takiej truciźnie nie regeneruje się tak po prostu. Nawet, jeśli pochodzisz z rodu w którym trucizna wytwarzana jest z wszystkiego i wręcz płynie w twoich żyłach...

Ivette znała wiele trucizn, wiele sposobów na otrucie kogoś w mniej spektakularny, ale za to bardziej skuteczny sposób.

Ale oni chcieli jej żywej; nie wiedziała jeszcze, czy ta myśl powinna ją cieszyć, ale i tak uśmiechnęła się przez nadchodzące łzy. Znów czuła się krucha i mała. Nienawidziła tych momentów w których okazywała słabości, bo to było całkowicie sprzeczne z nią. Obiecała stać się silniejsza a skończyła w sposób przewidywalny i godny ubolewania.

Niczym nie różniła się od siebie z przed lat, chociaż była pewna, że pogrzebała tą dziewczynkę w bluszczowym ogrodzie lata temu.

Zamek w drzwiach przekręcił się, a ona mimowolnie drgnęła i przygryzła wargę.

– Obudziłaś się, suko? – Rafael... mogła się go spodziewać ale i tak całkowicie ją zaskoczył, jakby mimo świadomości sytuacji, nie była do końca pewna co się dzieje. – już myślałem, że zdechniesz, zanim zdołam się z tobą pobawić.

Trucizna z bluszczuWhere stories live. Discover now