Dwadzieścia dziewięć, komplikacje

8.8K 237 582
                                    

𝐑𝐮𝐛𝐲

Miłość. Uczucie, od którego wzbraniałam się przez całe swoje życie, w obawie przed odrzuceniem.

Chciałabym móc cofnąć się w czasie, aby porozmawiać ze swoją młodszą wersją. Z dziewczynką, nie mającą wystarczającej odwagi, by podejść do grona rówieśników. Ponieważ bała się, że wyśmieją ją ze względu na niepochlebną opinię jej ojca alkoholika.

Z dziewczynką myślącą, że nie jest wystarczająco dobra, aby zasłużyć na rodzicielską miłość.

Z nastolatką, nie potrafiącą postawić swojego dobra na pierwszym miejscu. Ponieważ zawsze ignorowano jej uczucia, uważając za nieważne.

Powiedziałabym tak wiele... Obiecała, że sobie poradzą. Wspomniała, że każda z tych wersji mnie, choć wydająca się krucha, jest tak naprawdę niesamowicie silna. Obgadrzyłabym je słowami wsparcia, których wiele razy potrzebowały, lecz nigdy nie zaznały ich słodkiego smaku.

Oparłam głowę na ramieniu bruneta, spoglądając na gwieździste niebo.

Będąc tak blisko niego, intensywnie czułam jego charakterystyczny zapach, przypominający deszcz. Deszcz, który kojarzył mi się ze spokojem. Deszcz, na którego patrzenie dawniej pomagało mi ukoić nerwy, spowodowane kłótniami rodziców.

Pachniał jak zjawisko, które niejednokrotnie uratowało mnie od zrobienia sobie krzywdy.

Gdyby nie on, nie byłoby mnie tutaj. Nie siedziałabym obok osoby, którą szczerze kocham. Zamiast tego spoczęłabym w trumnie, zakopana w zimnej, czarnej ziemi, nieopodal dziadka.

Ocalił mi życie, sprawiając, że w momencie podania mu dłoni wytworzyła się pomiędzy nami dziwna, lecz zarazem piękna więź.

Wracajmy do hotelu, dobrze? Obiecuję, że wrócimy tu z samego rana, a wtedy będziesz mogła siedzieć tutaj ile tylko zapragniesz.

Chłopak podniósł się z ziemi, otrzepując ubranie z brudu. Po czym wyciągnął w moim kierunku dłoń, pomagając wstać.

Pożegnałam się z dziadkiem, ignorując fakt, że tak naprawdę mnie nie słyszy.

Wyjątkowo ciężka była dla mnie do zaakceptowania świadomość, że już nigdy go nie zobaczę. Że dziadek nie żyje. I chociaż ta myśl przewijała się w mojej głowie prawie codziennie, to widok ją potwierdzający w dziwnie bolesny sposób przyczepił się do mojego serca, nie zamierzając tak łatwo puścić.

Wspomnienia nawiązujące do nieżyjącego już starca nie wydawały się tak piękne jak dawniej. Nie kiedy nie mógł usiąść u mojego boku, opowiadając historię ze swojej młodości.

Włożyłam zziębnięte dłonie w kieszenie danego mi wcześniej płaszcza, w jednej z nich wyczuwając coś... Dziwnego. Marszcząc brwi, wyciągnęłam zalegający w kieszeni przedmiot, którym okazał się pierścionek.

Pierścionek należący do Isabelle. Ten, który został zerwany z mojej szyi przez Luke'a, wraz ze złotym naszyjnikiem.

- Znalazłeś go... - Wyszeptałam, jakby do siebie, obracając błyskotkę między opuszkami palców.

Nathan zauważając co trzymam w dłoni, speszony zabrał mi pierścionek.

- Ta siła, która zaprowadziła mnie do ciebie, próbującej skoczyć na tamtym dachu... Była niesamowita - przyznał, spoglądając na spoczywającą w jego dłoniach biżuterię.- Zupełnie jakby ktoś sterujący naszymi życiami zrobił to specjalnie.

- Wierzysz w przeznaczenie?

- Ruby ty jesteś moim przeznaczeniem.

Z osoby porównującej mnie do bezdomnego psa, pomału przeradzał się w osobę, z którą wiązałam swoją przyszłość. Nienawiść, jaką dawniej mnie darzył, wygasła. Przeradzając się w coś piękniejszego.

We don't want to be savedWhere stories live. Discover now