Rozdział 6 - Spowiedź

9 3 2
                                    

„– Trafimy za to do piekła. – Wykrzyczał Chudy.
  – Chyba już w nim jesteśmy.”

Rozdział 6 - Spowiedź

  Chudy poderwał swoją martwą mamę z betonowego dachu. Nie mogliśmy pozwolić by została tutaj na zawsze. Chcieliśmy aby jej ciało obróciło się w proch z szacunkiem. Wspólnie ustaliliśmy, że zabierzemy je do rodzinnego domu państwa Miszta. Oczy Artura przepełnione były smutkiem i złością. Drogę powrotną z dachu domu starości, postanowiliśmy pokonać klatką schodową, w północnym skrzydle budynku, która służyła tylko i wyłącznie jako droga ewakuacyjna, ona wydawała się być najrozsądniejszą opcją. 

  Drzwi, które blokowały nam dostęp do schodów otworzył Daniel, wybijając kolbą swojej broni niewielką szybę i przekładając rękę przez powstały otwór odbezpieczył zamek od wewnętrznej strony, uważając przy tym jednocześnie aby się nie skaleczyć. 

  Ruszyliśmy w dół. 

  Do pokonania mieliśmy 7 kondygnacji. Schodziliśmy powoli i czujnie by nie dać się zaskoczyć. 

     – Chudy pomogę ci. – Daniel niepewnie zaproponował pomoc. Zdawał sobie sprawę jak ciężko musi być teraz Arturowi mentalnie i fizycznie. 

     – Poradzę sobie. Asekuruj tyły. – Odpowiedział wciągając nosem wydzielinę powstała podczas jego płaczu. Słyszałem to dosadnie pomimo jego założonej maski. 

  Co jakiś czas spoglądałem na mojego najlepszego przyjaciela. Cholernie było mi go żal, a ja odczuwałem coraz większe poczucie winy. Gdybym wtedy nie posłuchał Chudiniego, i pojechał po Martę wcześniej, pewnie by jeszcze żyła. Nie wiedziałem jak z nim porozmawiać, by wyrazić to co czułem. Myślę jednak, że Artur doskonale wiedział, że śmierć jego matki dotknęła i mnie bardzo boleśnie. Z racji tego, że przyjaźniliśmy się z Chudym od małego jego mama była ważną osobą również i dla mnie. Choć trzymałem się jak mogłem to wewnątrz moje serce zalewał ogromny smutek i żal. 

  Nostalgia jaka zapanowała w mojej głowie i w moim sercu została przerwana tuż przy wyjściu z klatki schodowej, przed drzwiami prowadzącymi na zewnątrz. Kiedy chciałem chwycić za klamkę, ktoś znajdujący się po drugiej stronie ciemno zielonych drzwi ubiegł mnie. Rozwarły się one na oścież i naszym oczom ukazała się kobieta. Była w średnim wieku. Okryta była kocem od stóp, aż po samą szyję. Głowę trzymała tępo opuszczoną do dołu. Zatrzymaliśmy się natychmiast. Ona postąpiła tak samo. Daniel od razu wycelował w nią pistolet, a po sekundzie ja zrobiłem to samo ze swoim sztucerem. Chudy schował się za Sokołem. 

     – Nie strzelajcie! Jestem zdrowa! Potrzebuje pomocy… Proszę wpuśćcie mnie. – Krzyczała do nas. 

     – Odejdź. Nie szukamy kłopotów. – Odkrzyknął Sokołowski. 

     – Proszę wpuśćcie mnie. – Upierała się. 

  Wyglądała na wychłodzoną i przemoczoną. Sokół zaczął zbliżać się w jej kierunku niepewnie, ciągle mierząc bronią. 

     – Podejdź pod ścianę, miniemy się i rozejdziemy, każde w swoją stronę, naprawdę nie szukamy problemów. 

  Sokołowski uspokajał kobietę. Zamilkła. Nadal stała w bezruchu, choć teraz kiedy się uciszyła, dyszała głośno jakby chwilę wcześniej zużyła całe powietrze z płuc krzycząc bez opamiętania. Szliśmy za Sokołem. Kobieta podniosła niespodziewanie głowę i z wrzaskiem ruszyła w naszą stronę, nie pozostawiając Danielowi wyjścia. 

  Pociągnął za spust. 

  Kula przeszyła głowę kobiety na wylot.   

  Ogromna fala ciemnoczerwonej krwi, obryzgała drzwi przed którymi stała. Jej ciało padło jak kłoda. Kiedy pisk w uszach spowodowany wystrzałem z broni ucichł, do naszych uszu zaczął dobiegać dźwięk dziecięcego kwilenia. Sokołowski podszedł do ciała martwej Szajbuski i szybkim ruchem odsłonił koc w jaki była owinięta. Naszym oczom ukazało się kilkumiesięczne dziecko zawinięte w coś na rodzaj rożka dla niemowląt. 

STREFA MROKU - Czas końca. Where stories live. Discover now