Rozdział 1 - Ruda kita.

20 6 2
                                    


Różanica , 2023.

  W mieście cisza. Gdzie nie gdzie pośród porannej mgły wyłaniają się rozmazane reflektory przejeżdżających samochodów.  
  Ustępujący deszcz miarowo uderza o dachy domów na przedmieściach w moim kilkudziesięciotysięcznym mieście.
   Mieście zwyczajnym, nie wyróżniającym się niczym szczególnym na tle innych miast. Setki kilometrów ulic, kilka centrów rozrywki i tyle samo hipermarketów, rywalizujących ze sobą i kuszących konsumentów ogromnymi reklamami. Niewielki rynek z jeszcze mniejszym starym ratuszem, tętniący życiem każdego wieczoru, gdy otwierają się puby, restauracje i dyskoteki.
  Od ponad tygodnia Różanicę nawiedzały ulewy i gromkie wichury. Wiatr gdzie nie gdzie wyrządził kilka szkód, a deszcz zalał kałużami wszystkie ulice. Za oknami słychać tylko uderzenia kropel o parapety i blaszane dachy domów, oraz sporadycznie co jakiś czas: szum pędzących przez kałuże aut.

  Nagle rozległ się głośny dźwięk budzika. Nim zdążyłem otworzyć oczy, na łóżko wskoczył Scooby. Jak każdy kochający pies, zaczął mnie lizać po twarzy i skakać po mnie ze szczęścia. Nie łatwo jest się obronić przed pieszczotliwym atakiem trzydziesto kilogramowego owczarka. Wtedy miałem dobrą, spokojną noc. Odkąd wróciłem do miasta zdarzało się to niestety bardzo rzadko. We śnie prawie codziennie nawiedzały mnie widma misji w Afganistanie lub śmierć matki. Nie są to ani miłe ani łatwe przeżycia, kiedy budzę się w nocy cały zlany potem. Z chęcią bym jeszcze pospał, ale ten nachalny psiak też chciał coś zjeść i wyjść na zewnątrz by zaspokoić swoje potrzeby.
  Wstałem więc z łóżka, wyłączyłem denerwujący już alarm budzika, który pokazywał piątą rano i z szafki nocnej stojącej obok łóżka wyjąłem mała, starą, i już prawie rozlatującą się piłkę do tenisa, którą nie wiadomo dlaczego Scooby kochał na zabój. Chwyciłem piłkę w dłoń, i szybkim ruchem udałem, że rzucam piłkę w głąb korytarza w stronę schodów. Scooby patrzył na mnie jak wryty. Kolejna próba zmylenia psiaka, a on dalej w bezruchu patrzył na mnie tak jakby swoimi oczami chciał powiedzieć: „Głupi człowieku, mnie nie nabierzesz. Rzuć w końcu tę piłkę którą chowasz teraz za swoimi plecami”.
     – Mądry pies! Bardzo mądry.
  Wypowiedziałem cicho w jego kierunku i zacząłem go głaskać wolną ręką. Psiakowi wyraźnie sprawiało to przyjemność, bo uniósł się i zaczął machać swoim ogromnym puszystym ogonem we wszystkich kierunkach. Teraz gdy już zająłem jego uwagę mogłem rzucić zabawkę. Wziąłem więc kolejny zamach i tym razem cisnąłem włochatą piłeczkę przez uchylone drzwi. W tej sekundzie czworonóg zerwał się gwałtownie i ruszył w pościg za uciekającą zdobyczą, ślizgając się przez krótką chwilę po wyłożonych na podłodze panelach.
     – Teraz mam chwilę dla siebie. – Pomyślałem.
  Scooby dogoni piłkę, złapie ją w swój ogromny pysk i położy się razem z nią pod drzwiami czekając na mnie, żeby w końcu móc wyjść na zewnątrz.
  Po porannej toalecie zszedłem z góry, a Scu (tak zdrobniale nazywam mojego psiego przyjaciela) zerwał się z kafli w małym korytarzu i drapiąc pazurami o drzwi dawał mi znać, że teraz to jego kolej by wyjść za potrzebą. Otworzyłem więc drzwi, a Scooby wybiegł z radością, i przez mokrą trawę popędził na swój poranny rytuał. Ja bezzwłocznie udałem się do kuchni by wrzucić coś na ząb. Jak każdego ranka, tak i tym razem były to płatki z mlekiem. Sięgnąłem więc do górnej szafki, gdzie z pośród wielu opakowań wyciągnąłem czekoladowe łódeczki, i odłożyłem je na blat kuchenny. Zrobiłem trzy kroki w prawo, złapałem za lodówkę aby uchylić drzwi, ale moją uwagę przykuła mała kartka zaadresowana do mnie, przypięta malutkim magnesem.

   „Wziąłem dodatkową służbę. Wieczorem może wpadniemy do dziadka? Czas mu pokazać kto rządzi w karty!”

  Cały tato. Zamiast cieszyć się w końcu dniem wolnym od pracy, to wziął sobie jeszcze nadgodziny. Ale najważniejsze, że miał dobry humor bo łudził się, że wygra w karty. Lubiłem takie dni. Takie w których pojawiał się na jego twarzy nieznaczny uśmiech. Kiedyś na ogół był cieszącym się życiem facetem, ale zmieniło się to kilka lat temu.
   Kiedy u mamy rozpoznano chorobę, rodzina musiała poświęcić wszystko. Dziadek musiał sprzedać dobrze prosperujący zakład meblarski a ojciec zaciągnął pożyczkę na leczenie, którą spłaca do tej pory z niebotycznymi odsetkami. Tato brał każdą możliwą dodatkową godzinę służby w straży pożarnej aby finansowo podreperować budżet rodzinny. Mamą musiał opiekować się dziadek. Jej własny ojciec musiał codziennie spoglądać na to jak choroba zabija mu córkę. Walka z nowotworem mózgu jest cholernie nie równa. Z każdym dniem objawy się nasilają i człowiek nie jest podobny do samego siebie. Pod koniec człowiek jest istnym wrakiem. Nie poznaje nawet najbliższych mu osób, dochodzą do tego napady agresji a finalnie kontrastuje całkowita apatia.
  Żałuję, że nie mogłem być wtedy przy niej i ją wspierać. Żałuję, że nie mogłem się nawet z nią pożegnać.
 
  Misja w Afganistanie odebrała mi tą możliwość.
  Zresztą samo wojsko odebrało mi bardzo wiele. Ktoś kto uważa, że walka o wolność jest warta poświęcenia jest w wielkim błędzie. Gdy widzisz jak ciało twojego kumpla przeszywa grad kul, albo jego ciało rozrywa mina pułapka zaczynasz dostrzegać wiele rzeczy, które wcześniej wydawały się być przytłumione przez ideę heroizmu i chęci walki z terrorem. Zaczynasz dostrzegać, że twoi przyjaciele nie giną za żadną wolność, tylko za czyjeś pieniądze i głosy polityków. Koniec końców, wszyscy mają cię gdzieś, i liczy się dla nich tylko osiągnięcie wcześniej założonego przez nich celu.  
 
  Tak było właśnie w przypadku kiedy dowiedziałem się, że dni mamy są policzone. Nie chciano pozwolić mi na przerwanie misji i powrót do kraju. Kazano zostać w Afganistanie, i oznajmiono mi, że przepustkę być może uzyskam po ukończeniu ostatniej operacji jaką było wyzwolenie cywilów w jednym z miasteczek zajętych przez talibów.     
  Misję odwlekano w czasie, a kiedy w marcu otrzymałem fatalne wieści z Różanicy o śmierci matki, po raz kolejny odmówiono mi przerwania misji. Do kraju wróciłem dwa miesiące później,po ukończeniu tej jakże wspaniałej walki o wolność uciemiężonych przez tyranię ludzi. Jak się okazało nie walczyliśmy o swobodę cywilów, lecz o kontrolę nad polami naftowymi położonymi w pobliżu miasta.
  Wojskowym samolotem razem ze mną wrócili wszyscy z mojego oddziału. Wśród nich byli Chudy, Wolski, Dzigoński, Sokołowski oraz piętnaście trumien z ciałami moich towarzyszy broni.
  Misja przejęcia kontroli nad polami okazała się totalna porażka, a spektakularną wygraną, przyniosła nam dopiero nowo testowana broń, o której po powrocie do domów nie wolno nam było nikomu mówić, pod karą sądu wojskowego oraz innych paragrafów. Chudy po powrocie tak jak i ja rozwiązał kontrakt z wojskiem i przeszedł do cywila, Wolski zaś jak najszybciej chciał wrócić do Afganistanu, by pomścić śmierć swoich braci poległych na „Polu Chwały”. Chyba jako jedyny nadal wierzył w słuszność walk o wolność, a złość po stracie kumpli motywowała go do tego jeszcze bardziej.

STREFA MROKU - Czas końca. Where stories live. Discover now