Mówił też, że najciemniej pod latarnią i że powinien to wykorzystać, ale Draco Malfoy bardzo starał się udawać, że nie rozumie, o co mu chodzi.

Minerwa McGonagall wyszła do gabinetu, żeby zająć się sprawami zbyt tajnymi, żeby zrobić to — czymkolwiek „to" było — w ich obecności, i zbyt ważnymi, by poczekać, aż znikną, a on i dwóch półgłówków zostali w salonie. Potter i Weasley rozwalili się na kanapie, entuzjastycznym szeptem omawiając sukces, w którym nie mieli zbyt dużego udziału, a Draco, zająwszy miejsce przy stole, oparł głowę na dłoniach i myślał.

Miał na myślenie mało czasu, bo był drugi w kolejności. McGonagall rozkazała Tonks odstawić go tam, gdzie zechce — złośliwie cytując jego odpowiedź na pytanie, gdzie zamierza się udać, sprzed paru dni — a potem wrócić po Pottera i Weasleya.

Chyba że posłucha rady Snape'a i pójdzie z Potterem i Weasleyem.

Nie, na Merlina, tego nie mógł zrobić. Pomijając fakt, że z niewiadomych przyczyn ci dwaj wcale nie pragnęli jego towarzystwa (dziwne, doprawdy dziwne, nawet Granger wykorzystywała dosłownie każdą okazję, żeby mieć go przy sobie; ale może nie należy się dziwić, ostatecznie wszyscy wiedzieli, że to ona była mózgiem Złotego Tria, Potter i Weasley nie dorównywali jej inteligencją), nie mógł sobie tego zrobić, nie mógł się skazać na przeżycie choćby tygodnia w ich towarzystwie.

Pytanie, czy mógł sobie zaproponować cokolwiek innego.

Myślał i myślał, i nic nie przychodziło mu do głowy. Co było podwójnie frustrujące, bo w końcu powinien coś wymyślić, stworzyć plan i chociaż ze dwa wyjścia awaryjne, mieć jakikolwiek pomysł. Zwłaszcza że spodziewał się nadejścia tej chwili od dobrego roku. No, może tylko nie spodziewał się, że Scrimgeour umrze i będzie skazany na własne zdolności przetrwania; znikome, zresztą.

A powinien, cholera jasna, powinien. Powinien wiedzieć, że skoro nie zdołali dopaść jego — na razie — to zamordują Scrimgeoura. Przecież Czarny Pan dokładnie tak działał: usuwał tych, którzy ośmielili się mu sprzeciwić, a Scrimgeour definitywnie stał mu na drodze do realizacji setek mrocznych planów; nie wspominając o szczególe, jakim było wydarcie z mściwych rąk Czarnego Pana niejakiego Dracona Malfoya.

Draco Malfoy zastanawiał się tylko, czy Czarny Pan specjalnie zwlekał z zamordowaniem ministra, żeby poczuł się względnie pewnie i miał jak najmniej czasu na znalezienie innego opiekuna.

Cóż. Niewykluczone. A on postąpił dokładnie tak, jak Czarny Pan prawdopodobnie oczekiwał.

Najprościej byłoby uczepić się McGonagall i Zakonu Feniksa; ale Zakon Feniksa, jak dobrze wiedział, praktycznie nie istniał, a Minerwie McGonagall podpadł tyle razy na przestrzeni roku — a zwłaszcza w kilku poprzednich tygodniach, kiedy wyzbył się resztek opanowania — że nie mógł liczyć na jej wsparcie. Dlaczego nie wykorzystał lepiej tych dziesięciu miesięcy w Hogwarcie? Czemu nie przejął od Snape'a odrobiny umiejętności manipulacyjnych albo podstaw trudnej sztuki podobania się ludziom od ojca? Czemu chociaż nie starał się być w oczach dyrektorki grzecznym chłopcem, ofiarą okoliczności, która wkroczyła na złą drogę pod wpływem niecnych dorosłych, ale zeszła z niej tak szybko, jak tylko potknęła się na pierwszych wybojach łotrostwa?

Czemu nie przyjął pomocy od Granger, jedynej osoby na świecie, która była skłonna mu ją zaproponować?

Czemu, do cholery, był taki głupi?

Brzydka prawda wyglądała niestety tak, że nie znał ani jednego miejsca na świecie, w którym mógłby się ukryć. Jego dom aktualnie już nie był jego, a ministerstwo zadbało, żeby nie mógł się dostać do środka. Na zaszycie się w świecie mugoli, jak w poprzednie wakacje, nie miał pieniędzy - lichy zapas gotówki musiał mu wystarczyć na nie wiadomo jak długo, nie mógł się go tak od razu pozbyć.

Naprzeciwko. Intermedium || dramione ||  ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz