Chapter 4. Magic tricki nie dla każdego.

15 3 1
                                    

Pokój spowijał mrok a jedyne światło przebijało się przez wielką szybę za którą spływała woda. Na środku sali stał biały, okrągły stół, a przy nim siedziało pięć osób. W dużym, czarnym fotelu siedział mężczyzna o czarnych włosach i w białym kapeluszu. Z założoną nogą na nodze i brodą opartą na ręce którą trzymał na podłokietniku, przeszywał wzrokiem wszystkich zebranych. Tamci niepewnie spoglądali po sobie lub popatrywali na niego.
- No? Zaproponowaliście zebranie więc słucham. - Przerwał ciszę, unosząc lekko podbródek.
Przez kolejne parę chwil nikt się nie odezwał.
- Mamy dobrą i złą wiadomość. Choć nie chwaląc się to ja mam tą dobrą, a oni zawalili. - Zaczął Freddy, uśmiechając się pod wąsem.
- Nawet mnie nie denerwujcie... - Wycedził, dotykając nasadę nosa.
- Proponuje zacząć od tej złej. - Powiedział Freddy szyderczo uśmiechając się do pozostałych.
Reszta spojrzała na niego z miną: "Zabiję cię, gnoju"
- Po prostu mówcie. - Wtrącił Jackson, chłodnym głosem.
- Oj Panie Muzan, coś Pan taki zimny? - Mruknął Elvis.
- Zimny w środku, ale gorący na zewnątrz. - Powiedziała Madonna znaczącą unosząc brwi. Reszta próbowała powstrzymać śmiech ale kiepsko im to wychodziło. Zirytowany i zażenowany Jackson pokręcił głową i spojrzał na nią z miną: "Madonna, co ty pierdzielisz?"
- Mówcie co macie powiedzieć albo wyjazd stąd. - Warknął, powoli tracąc cierpliwość.
Wszyscy uspokoili się, Freddy odchrząknął i zaczął mówić:
- A więc zła wiadomość jest taka że cóż... Nikogo nie znaleźliśmy od ostatniego czasu. A tamten nie chce nic zdradzić. - Kiwnął głową w stronę wielkiego przedmiotu zakrytego białą płachtą.
- Mhm, świetnie. Czyli przez ostatnie dwa miesiące NIC nie zrobiliście. - Wstał i podszedł do zasłoniętego przedmiotu. - Jedyne na co wasze leniwe dupska było stać to przyniesienie mi tego czegoś i myślenie że będę zadowolony. Otóż NIE. - Jednym, mocnym ruchem zerwał płachtę.
Przed nimi ukazała się wielka klatka a w niej nie kto inny jak ten cudowny i majestatyczny Zenek Martyniuk. Nucił coś pod nosem, całkowicie nie zwracając uwagę na wszystkich. Jacksonowi ze złości oczy zapłonęły szkarłatem.
- Nie mogę uwierzyć jak bardzo bezużytecznym można być. Jedno zadanie. Mieliście wyciągnąć od niego jak stworzyć wielki przebój jak jego. A wy kuźwa co?! - Zapytał z groźbą w głosie.
Wszyscy milczeli patrząc wszędzie tylko nie na szefa. Tamten otrzepał ręce i powiedział spokojniej.
- Widzę że nie tylko Bieber oberwie dziś laczkiem...
- NIE! - Krzyknęli wszyscy błagalnym tonem.
- Panie Jackson, proszę zaczekać! - Zawołała Madonna. - Była jeszcze dobra wiadomość.
- To nie zmienia faktu że nic nie zrobiliście. Od dłuższego czasu stoimy w miejscu.
I nawet nie zdajecie sobie sprawy jak bardzo wyczerpujące jest użeranie się z takimi imbecylami jak wy.
- Przepraszamy za nasze imbecylstwo. - Powiedziała smutno Madonna. - Staramy się jak możemy ale...
- Rozumiem to. - Przerwał jej Jackson, uśmiechając się lekko. - Ale wiecie co? W DUPIE TO MAM. Jeżeli ta wasza "dobra wiadomość" mnie nie zadowoli to robicie wylotkę.
Wszystkich zatkało kakao. Mercury zerwał się na równe nogi.
- Na pewno tak będzie. Proszę nas tylko wysłuchać, dać nam dwie minuty-
Przerwało mu ciche nucenie. Wszyscy spojrzeli w stronę klatki skąd dobiegał dźwięk. Zenek gibał się w klatce, nucąc. Otworzył jedno oko, spojrzał nim na Jacksona i zaśpiewał:
- Przez twe oczy, te oczy zielone...
- TY GNIDO, MAM CZERWONE! - Rzucił się w jego stronę, lecz w ostatniej chwili złapał go od tyłu Elvis.
- Panie Jackson, proszę się uspokoić!
- ZABIJĘ TEGO RASISTĘ OCZU! DAWAĆ MI GO! - Wrzasnął.

* * *

- Mateusz, bracie. Czy to ty? - Zapytał Mojżesz nie dowierzając.
Jesus przyglądnął się postaci do której zwracał się Mojżesz. Wokół niego unosił się pył z ziemi, lekko przysłaniając jego sylwetkę. Za jego plecami słońce rozjaśniało okolice, przez co wyglądał jeszcze bardziej majestatycznie. Sutanna lekko powiewała, a rama jego roweru błyszczała, oślepiającym światłem.
- Oho, w takim razie ja spadam. Radzę się ewakuować w promieniu kilometra od tego gościa. - Mruknął Bruno i razem z myszą otworzyli właz na ziemi i wskoczyli do środka.
- Mojżeszu drogi, co cię tu sprowadza? - Zapytał łagodnie ksiądz Mateusz.
- Stary ja tu mieszkam. I jakby nie było jestem tutaj dość ważny.
- Dobra, nie popisuj się łamago. - Odpowiedział mu Mateusz który oparł swój rower na stopce. - Przypominam też, że ja tu jestem ważniejszy.- Dodał oburzony Mateusz.
- Aha, więc chcesz się licytować, tak? -
Zapytał Mojżesz który skrzyżował ręce.
- HA, TAKIEGO WAŁA JAK POLSKA CAŁA! - Krzyknął mu Mateusz, robiąc upośledzoną wersje gestu Kozakiewicza.
Mojżeszowi z wrażenia szczęka opadła a Jesus zrobił oczy jak talerze Madzi.
- Aha, aha, no nie mogę w to uwierzyć.- Mruknął Mojżesz, lekko urażony.
- To uwierz bo to ja jestem twoim szefem UwU.- Odpowiedział mu Mateusz robiąc slay ręką.
- I widzisz z kim ja tu żyje?! - Powiedział z miną pełną bólu Mojżesz do Jesusa.
- Emm... No ja tam nie widzę problemu. A tak wogóle to super sutanna, bardzo stylowa, jaki materiał? - Dopytywał się Jesus, a Mojżesz jeszcze bardziej się przy nim załamał.
- Ah, dziękuję ci robaczku<3. To jest jedwab z góry UwUsia. - Powiedział mu Mateusz który od razu obrósł w piórka.
- Nice, robią na zamówienie?
- Ciężko stwierdzić, stary przyjaciel mi ją załatwił. - Podrapał się po tyle głowy w zamyśleniu.
- Nie załatwił, tylko od razu kiedy go pochowali, wykopałeś tunel większy niż Dorotka żeby mu tą sutannę zajumać i teraz sam w niej popylasz, złodzieju ty. - Wskazał na niego palcem Mojżesz w oskarżycielskim geście.
- O, nie, nie, nie. Ja ją sobie tylko pożyczyłem bo nie miałem w czym iść na otwarcie nowej parafii w Białymstoku. I tak jakoś wyszło że mi pasuje, prawda chłopcze? - Spojrzał wymownie na Jesusa.
- Ej, ty mi tu na nim nic nie wymuszaj. To jeszcze dziecko, więcej empatii!
- Ale ja jestem chyba starszy od was...
- Zdaje ci się. - Odpowiedział Mojżesz. - A wracając do ciebie łajdaku, okradłeś biednego pana Zbysia z jego sutanny. I teraz leży pod ziemią bez niej. BEZ NICZEGO.
- A co on jakiś eksponat? Leży trzy metry pod ziemią i tylko dżdżownice możemy pożałować. Oj, za bardzo przeżywasz Mojżi. - Machnął na niego ręką Mateusz który wsiadł na swój błyszczący rower.
Mojżesz zrobił *gasp* i położył lekko rękę na klatce piersiowej.
- Dobrze, zapamiętam to sobie.
- Nie że coś ale to ja jestem tu main character... - Wymamrotałam Jesus.
- RYJ!
- Oho, duch Linkiewicz w nich wstąpił. -
Powiedział Jesus składając ręce do modlitwy.
Mojżesz miał dość, chciał to skończyć, ale wiedział że nie może tego biedaka Jesusa zostawić samego z Mateuszem. Jeszcze na nim jakieś eksperymenty zrobi z Tomem Hollandem.
- No dobrze, będziemy się zbierać. - Mojżesz chwycił Jesusa za ramię i pociągnął za sobą.
Zdezorientowany Jesus nic nie powiedział tylko bez słowa poszedł za Mojżeszem.
- Ej no chwilunia, karaluszku. A dokąd to? Wracaj do swojego szefa.- Powiedział dumny Mateusz.
- Chciałbyś.- Odpowiedział mu Mojżesz z łzami w oczach.
-Oh no, no, no. Zostajesz ze mną skarbie.- Oznajmił Mateusz, robiąc serduszko z palców. Mojżesz zrobił załamaną minę i westchnął.
-Dobra, słuchaj ty bajkaro. Do you want to see magic trick? - Zapytał Mojżesz, a w jego ręce pojawiły się karty.
-Oho.- Spojrzał na niego z gwiazdkami w oczach Mateusz
-Patrz mi na ręce i wybierz kartę.
W czasie kiedy Mateusz zastanawiał się nad wyborem karty, Mojżesz odwrócił głowę do Jesusa.
- Zwiewaj stąd jeśli ci życie miłe, glizdko. - Mrugnął do niego.
Jesus posmutniał patrząc na niego i karty.
- Też chcę zobaczyć sztuczkę... - Wyszeptał.
- Ty przygłupie, używasz ty mózgu wogóle? Czy masz go tylko na pokaz? - Wkurzył się Mojżesz chcąc mu przywalić kartą w ryj.
-No dobrze, dobrze, idę już. - Powiedział depressed Jesus i powoli poszedł w innym kierunku.
Mojżesz odwrócił się z powrotem do Mateusza.
-Więc jak mówiłem, wybierz kartę hociaku. - Wytłumaczył Mojżesz z lenny facem do Mateusza.
- Oho, no nie wiem bestie. Niech będzie ta.- Wyciągnął damę kier i trzymał u siebie w łapkach.
- Odłóż kartę w dowolne miejsce w tali.- Powiedział Mojżesz zamykając oczy.
- No już już. Daj chwilę muszę się zastanowić.- Odpowiedział Mateusz z poważną miną, ale tak szybko wybrał że Mojżesz nie wiedział co się stało.
- Okej, teraz patrz mi na ręce.- Zaczął tasować karty na lewo i prawo, w górę i dół i tak i siak w końcu zatrzymał się. Wyjął pierwszą z brzegu i odwrócił ją.
-Więc czy to twoja karta?- Zapytał Mojżesz pokazując kartę Mateuszowi.
-Nie.- Powiedział Mateusz, zawiedziony brakiem sztuczki. - Are you sure about that?
Nagle Mojżesz wyrzucił karty do góry, a te zniknęły. Boski ksiądz spojrzał w górę i miał takie wot? Mojżesz podniósł obie ręce do góry i pomachał paluszkami. Po chwili dał prawą rękę za ucho Mateusza i wyciągnął piękną białą gołębice która w dziobie trzymała damę kier. Oczy Mateusza zaświeciły się jak jeszcze większe gwiazdki, nie mogąc wyjść z podziwu jak on to zrobił.
- OMG ptoszek! - Powiedział Mateusz klaszcząc.
Mojżesz z gołębicą byli tacy dumni że im się sztuczka udała że nie uciekli od Mateusza który dalej był w totalnym szoku.
- No to ten... Będziemy się zbierać. - Mruknął Mojżesz.
- Co? Czemu? Ja chcę więcej!
- No sorry kolego, ale z ptaszkiem mamy trasę po całej Cebulandii. Jak chcesz zobaczyć więcej sztuczek to wpadaj na kolejny występ. Zaczynamy w dzikiej Bydgoszczy, zapraszamy. - Mojżesz i gołębica na jego ramieniu ukłonili się i ruszyli przed siebie.
Nie minęło parę sekund jak Mojżesz poczuł jak coś mocno pociągnęło go do tyłu.
Mateusz warknął na niego i wycedził:
- Ja - chcę - więcej!
- No gołąbku, chyba zostaniemy tu na dłużej...

* * *

Jesus od wielu lat przygotowywał się do występu w Ninja Warrior. Niestety nie pykło mu, ale przynajmniej mógł spełnić swoje marzenia w realu. Przemieszczał się między ciemnymi uliczkami kryjąc się w cieniach aby nie zostać zauważonym. No może daleko było temu do Ninja Warrior, ale przynajmniej był ninja. Był tylko jeden mały, malutki problem. Nikogo nie było. Na ulicach pustka, nikogo nie było słychać. Na pustyni było większe bailando niż tu. Coś było nie tak. Jesus wyszedł zza śmietnika na środek ulicy. Wtedy nastąpił ten moment, moment podjęcia życiowej decyzji od której zależało wszystko i nic. Trzeba było skręcić w którąś stronę, prawo lub lewo. Spojrzał w prawo gdzie w oddali znajdował się pięknie zdobiony, wielki i lśniący budynek o jasnych ścianach i złotych elementach. Po lewej jakiś bunkier z którego dochodziły kolorowe światełka.
- Nie no decyzja prosta jak nigdy. - Powiedział do siebie zadowolony Jesus i ruszył biegiem w stronę bunkra.
Już po chwili znalazł się przed niskim, szarym budynkiem z którego dochodziła melodia Despacito. Nóżka Jesusa zaczęła sama podrygiwać na tą jakże cudowną melodię. Podszedł od boku gdzie znajdowało się wejście z podwójnymi drzwiami. Oczywiście Jesus jako dobrze wychowany chłopak który wie co to kultura i poszanowanie czyjejś własności wbił tam z buta jak do siebie. Muzyczka dalej szła, ale na sali było pusto. Było dość brudno, leżało tam parę zniszczonych krzeseł i innych resztek po meblach. Rozglądnął się smutno i powiedział na głos:
- Nie zdążyłem na party?
Wtedy boczne drzwi po jego lewej wyleciały z zawiasów, a za nimi ukazał się on. Piękny, niepowtarzalny i majestatyczny The Rock.
- Ha, ha, już o nic się nie musisz martwić młody człowieku! Dlaczego zapytasz? - Zrobił pauzę jakby oczekując odpowiedzi.
Jesus patrzył na niego tak wielkimi oczami że prawie mu wypadły jak tamte drzwi.
- I am here! - Powiedział głośno, splatając ręce. - Jak masz na imię chłopcze i co cię tu sprowadza?
- RO-DO. Mówi ci to coś?
- Hmm, no dobrze. Skoro to cię nie przekonało to... - Odwrócił się i wyjął zza pleców okulary przeciwsłoneczne i mikrofon.
W pomieszczeniu zrobiło się ciemno i tylko jedno światło skierowane było na The Rocka.
- It's about drive, it's about power
We stay hungry, we devour
Put in the work, put in the hours and take what's ours
Black and Samoan in my veins
My culture bangin' with Strange
I change the game, so what's my motherfuwuckin' name ROCK!
- Nie no chłopie przekonałeś mnie. - Otrzepał ręce i wyciągnął do niego dłoń.
- Jesus, miło mi łysolku!
The Rock uścisnął jego rękę i zapytał:
- A więc, chciałbyś dołączyć do naszego Stowarzyszenia Smutnych Boberów?

~CIĄG DALSZY NASTĄPI~
1917 słów :>

Jesus with the world stars Vol. 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz