Chapter 2. Koperek + Meliska = Szkoda strzępić ryja...

19 5 1
                                    

- Chwilunia, to ona umie mówić?! - Krzyknął Makłowicz wychylając się zza Jesusa. Na te słowa Madzia popatrzyła na niego z bombastic side eye i już szykowała się na staranowanie Jesusa aby rzucić się do gardła Makłowiczowi. Jesus dalej dzielnie bronił się miotłą przed drapieżną niewiastą, lecz po chwili przestała. Spojrzała na Makłowicza, zaglądając mu prosto w dusze i głębiej, rzuciła odruchowo talerzem i odpowiedziała:
- Tak downie, umiem i to jeszcze jak. Byłam Miss Podlasia w pięknej dykcji kodu morse'a.
Makłowicz niepewnie wyszedł zza Jesusa i ustawił się obok niego. Madzia zmęczona atakami, poprawiła swoje cudne loczki i poszła w drugą stronę.
- Halo, halo, a ty gdzie leziesz? - zapytał Jesus podnosząc brew niczym The Rock. Makłowicz nie miał nic przeciwko żeby tak majestatyczna kobieta opuściła te rewolucje.
- Mam ważniejsze sprawy na głowie, niż gryzienie jakiś dwóch ułomów.-
Warknęła na niego Madzia.
- Stara, ale to ty zaczęłaś. - Odpowiedział wzburzony Makłowicz.
Na te słowa, powalająca lady odwróciła się na pięcie.
- Kogo nazywasz starą ty zdechlaku? - Wycedziła przez zęby.
- Ej, ale wiesz że nie o to mu chodziło? - Wtrącił Jesus.
- Milcz, menelu. - Wskazała na niego palcem, nie odrywając wzroku od Makłowicza.
- Oh, naprawdę wyglądam tak źle? - Posmutniał Jesus, podszedł do jeziorka, kucnął przy brzegu i spojrzał na swoje odbicie. Był to legendarny moment gdzie Jesus nabawił się pierwszego kompleksu. Takiego że wygląda jak żul ([*] dla Jesusa).- A ty koperkowy kurwikłaku, jeszcze cię znajdę. - Zagroziła i odeszła, pozostawiając po sobie woń umytych naczyń.
- No to się porobiło... - Westchnął Makłowicz. - No cóż, ja się zmywam za nim ta furiatka wróci, tobie radzę to samo.
- Ale moment, była przepowiednia i te chrabąszcze... - Wskazał na swoją dłoń. Owad zrobił się mniej wyrazisty i teraz wyglądał jak zwykły, wyblakły tatuaż.
- Słuchaj no, nie mam koperkowego pojęcia o co chodzi. To - Wskazał na swój tatuaż. - Jest zielone i wygląda stylowo. Tyle wystarczy, a dlaczego to tu jest, już mnie nie obchodzi.-
Jesus wstał i podszedł do niego.
- Mityczny arcymistrzu proszę, wysłuchaj mnie. Te chrabąszcze to znak, musimy się zjednoczyć i razem pokonać... Coś. Jeszcze nie wiem, ale jestem pewien że Adaś nie ściemniał. Ty, ja i tamta makaroniasta, to znak!
Makłowicz patrzył na niego, nie wypowiadając ani słowa. Wyglądał jakby przez chwilę mocno analizował słowa Jesusa i zastanawiał się nad czymś. Wyglądał jak boski filozof.
- Nie no, tamten dziadeczek w kałuży wykiwał cię na całego - Odrzekł i ruszył wzdłuż brzegu. - Trzymaj się młody, oby żadna wariatka nie zjadła cię po drodze. - Machnął na pożegnanie i poszedł przed siebie.
Załamany Jesus nie wiedział co zrobić. Tyle pytań i zero odpowiedzi.
Obejrzał się wokół siebie, sam nie wiedząc za co ma się zabrać.
Przepowiednia, chrabąszcze, zjedzony Rafael i jakieś zło które czai się za krzaczkiem...
- Co powinienem zrobić? Od czego zacząć? - Zadawał sobie pytania.
Makłowicz nie miał zamiaru do niego dołączyć, Madzia tym bardziej. A jednak te tatuaże pojawiły się gdy byli obok siebie.
Jak ich przekonać? Czy tylko ich trójka miała stać się drużyną?
Pokręcił zmartwiony głową i spojrzał na swoją rękę. Chrabąszcz stał się jeszcze bardziej niewyraźny, a linie cieńsze.
Jesus ruszył przed siebie, rozmyślając. Nie zaszedł jednak daleko bo zaraz przed jego twarzą pojawiły się wielkie, brązowe okulary. Cofnął się zaskoczony do tyłu. Mężczyzna zwisał z gałęzi do góry nogami z złożonymi dłońmi.
Jesus patrzył na niego z mindfuckiem wymalowanym na twarzy.
Facet miał więcej złota na sobie niż Madzia loczków na głowie.
- Kul-tu-ra. Kul-tu-ra. To klucz do sukcesu. Tylko KULTURALNIE Jesus. - Powtarzał sobie w myślach.
Wziął głęboki wdech i powiedział:
- Ty ograniczony umysłowo dziadu, idź se gdzie indziej napastować pięknych, młodych mężczyzn ty nie wyżyty ciulu. Wiesz jak się wystraszyłem?! Nie wiesz, nikt nic nie wie, nikogo nic nie obchodzi, ja pitolę, ratunku, świat wariatów. Na koniec mojego żywota zobaczę gościa wyglądającego jak naledowana mucha.
- Czy coś cię trapi mała chmurko na burzowym niebie? - Zapytał.
Jesus wpatrywał się w majestatycznego nieznajomego który zwisał z drzewa herbacianego.
- A szkoda gadać ciulku.-
Odpowiedział Jesus trochę niepewnie.
Nieznajomy wpatrywał się w Jesusa przez chwilę i miał mu już odpowiadać ale właśnie w tamtej chwili złamała się gałąź pięknego drzewa. Gdyby nie głośny huk, Jesus przez wspaniały zapach herbatki nie wiedziałby że tamten spadł.
- OMG, nic ci nie jest? - Zapytał Jesus.
- Ah nie, jest git ale łeb mnie boli. -
Odpowiedział nieznajomy.
Jesus przypatrzył mu się dokładniej i dostrzegł jeszcze więcej świecących wisiorków.
- O ty raku walony, ty kurna masz więcej złota niż mój stary tam na górze! - krzyknął Jesus z oburzeniem.
Snoop dogg otrzepała się z kurzu. Poszedł spocząć na kamyczki i usiadł w siadzie skrzyżnym zostawiając Jesusa z tyłu. Jesus zastanawiał się dlaczego każdy go zostawia bez słowa ale machnął ręką i podszedł do Snoop dogga.
- Kim jesteś? -Zapytał.
- Oh, kim jestem? To dobre pytanie. Jestem niczym ten wiatr raz się zjawiam a raz znikam. Raz jestem a raz mnie nie ma. Jestem wszystkim i niczym a jednak jestem tylko człowiekiem. Po co świat? Czemu ludzie? Te pytania są zagadką a ja niczym ten wiatr staram się być wszędzie żeby je zrozumieć.- Jesus patrzył na niego z miną "WTF is going on!?".
-Więc powiedz mi moja mała chmurko co ci dolega?- Zapytała Snoop dogg medytując na kamieniu.
- Cóż, wszystko zaczęło się gdy się urodziłem...- Zaczął Jesus ale Snoop dogg mu przerwał.
- Dobra obłoczku, nie interesuje mnie to. Mów to co teraz.- Powiedział Snoop dogg. Jesus dostał większej depresji ponieważ nikt go nie słuchał. Machnął na niego ręką i powiedział
- O ty dziadu stary, mój stary cię dojedzie.- powiedział Jesus z oburzeniem. Nagle usłyszeli szelest liści dobiegający z krzaczka. Jesus od razu przyjął postawę bojową z swoją miotłą a Snoop dogg zrobił Vanish. Z krzaczka wyszły dwie majestatyczne kobiety. Jesus od razu postanowił wrócić do postawy normalnej. Jednak one ich nie zauważyły i poszły dalej przed siebie z filiżankami herbaty. Jedna z kobiet wyjęła ze swojej torebki stolik kawowy i dwa krzesła a druga wyjęła z czapki dzbanek herbaty. Ustawiły stolik na ziemi, usiadły na krzesłach i zaczęły pić herbatę.
-Masz cukier? - Zapytała jedna z nich.
- Oj kochana, mam mam.- odpowiedziała druga i z czapki wyjęła cukierniczkę.
Jesus spojrzał na Snoop dogga który znów się pojawił. Tamten nachylił się do niego i wyszeptał:
- Co to za trupy? - Zapytał Snoop dogg.
- Eee... - Jesus nie wiedział co odpowiedzieć.
Patrzył na te dwie niewiasty. Były piękne i powalające, a zapach drzewa herbacianego nie dorastał do pięt ich herbatce.
I wtedy Jesusa zatkało. Każda z nich miała na dłoni chrabąszcza. To znaczy że...
- One są wybrańcami, tak jak ja.- Powiedział Jesus do Snoop dogga, patrząc się na piękne lady's przed nim. Snop dogg pokiwał głową i kiedy miał odejść Jesus zatrzymał go słowami
- Ej! A ty dokąd?
Snoop dogg nie zastanawiając się długo odpowiedział:
- Nie bój ta się, wróżka chrzestna Snoop dogg zawsze ci pomoże.
- What?
- Pamiętaj Jesus. Slay Queen, Slay! SLAY YOUR ENEMYS. BATH IN THEIR BLOOD. Bye! - I zniknął.
Jesus nerwowo przełyknął ślinę i straumatyzowany podszedł do dwóch piękności. Obie były pochłonięte rozmową na jakiś temat.
- Em... Przepraszam moje drogie Madams, ale mam pewną spra-
I jak Flash jedna wstała i chlusnęła mu herbatką w ryja.- Wydupczaj kochaniutki, nie widzisz że jest afternoon tea time? - Zapytała.
- Oj kochana, ten robaczek nie jest wart twoich nerwów. Może meliskę na uspokojenie? - Zaproponowała druga w kapeluszu, nadal siedząc przy stoliku.
- Tak, proszę. Od razu podwójną bestie.
Tamta milczała przez chwilę i posłała Jesusowi złowrogie spojrzenie.
- Widzisz co się stało przez ciebie? Podwójna meliska?! Moja bestie chce ją tylko w sytuacjach kryzysowych. I wszystko to twoja wina! Masz pięć sekund aby zejść mi z oczu nędzny śmiertelniku albo pożałujesz dnia w którym się urodziłeś. - Wycedziła przez zęby, mieszając łyżeczką w filiżance. Jej włosy dziwnie unosiły się do góry ale to był tylko szczegół.
Nie trzeba było Jesusowi mówić nic więcej.
Spierdzielał stamtąd jak Sonic na sterydach.
- Te dwie wiedźmy nie mogły być wybrańcami! No nie ma bata. - Warknął do siebie w biegu.
Po paru chwilach dotarł do rzeczki OwOlskiej. Zmęczony usiadł przy jej brzegu.
Nie mógł w to wszystko uwierzyć. Cztery osoby które najprawdopodobniej tak jak on były wybrańcami i wszystkie go nienawidzą. A przecież muszą uratować świat!
I wtedy do niego dotarło. Nie wszystkie. Makłowicz, ten zabytkowy obrońca piękna i wdzięku. On chyba był do niego neutralnie nastawiony. CHYBA. To nie miało znaczenia. Nie mógł się poddać teraz! Jeśli namówi jedną osobę to z resztą będzie jak z górki. Musi znaleźć tylko w sobie siłę i nie pozwolić żeby porażki go zniechęcały! Da radę, wiedział to. Zmotywowany, zerwał się do góry i rozejrzał w koło. Czas znaleźć Makłowicza! A później resztę i obronią świat przed nadciągającym złem. Ruszył przed siebie zastanawiając się tylko nad jednym. Cóż to za zło na nich czyha...

* * *

- Nie, nie, nie, NIE! - Huknął, odrzucając na bok kartki z biurka.
Pomasował skronie i uniósł wzrok.
- Coś ty mi przyniósł?! Czytałeś wogóle to badziewie? To - Wskazał palcem na jedną z niewielu kartek które zostały na biurku. - To zwykła dziecinada, nigdy bym się do tego nie przyznał. To - Wskazał na kolejną. - Kolejna pusta pioseneczka o kuźwa niczym! Takich nienawidzę, dobrze o tym wiesz. A jednak przynosisz mi to wszystko i liczysz na co? Że mi się spodoba?! Kpisz sobie ze mnie?Chłopak pomachał w geście obronnym rękami przed sobą.
- Absolutnie, proszę pana, naprawdę! Ale tamci nie wymyślą już nic innego. Są zmęczeni, wypaleni i bez inspiracji. Zamknięci w czterech ścianach nie dadzą rady wymyśleć światowego przeboju.
- Bieber, mam taką złotą zasadę w takich sytuacjach. W DUPIE TO MAM.
Mają tydzień. Jeśli nie stworzą niczego sensownego to masz się ich pozbyć.
- Ale... - Nie dokończył widząc nieprzyjemne spojrzenie szefa.
- Wiesz co? Idź na L4. Niech cię zamkną na leczenie na dwa, trzy tygodnie. Będzie spokój od twojego zapachu.
- Jakiego zapachu?
- Debilizmu. Won mi sprzed oczu, niedorozwinięta amebo! - Zdjął laczka ze stopy i pomachał nim groźnie.
Bieber ulotnił się szybko z pomieszczenia bojąc się że oberwie czwarty raz w tym tygodniu przebojowym laczkiem szefa. A był to taki miły poniedziałek...
Mężczyzna włożył z powrotem laczka na stopę. Zirytowany, odetchnął głęboko i oparł czoło na rękach.
Po paru sekundach usłyszał dzwonek. Spojrzał na wyświetlacz telefonu i uśmiechnął się pod nosem.
- Halo?
"Witam. Od razu przejdę do rzeczy bo myślę że może to Pana zainteresować".
Podniósł brew, zaintrygowany. Wiele osób mówiło mu te słowa jednakże zawsze były one podkoloryzowane. Ale Freddy zawsze zważał na słowa, które wymawiał. Nie rzuciłby takimi słowami gdyby chodziło o jakąś nic nie wartą informacje. Ciekawe...
- A więc słucham, Mercury.
"Cóż, może wydawać się to nieprawdopodobne ale... "
- Po prostu przejdź do rzeczy. - Pospieszył go, niecierpliwie stukając palcami w blat.
"Em, no dobrze..."
Po drugiej stronie nastała chwila ciszy.
- A więc razem z zespołem Queen odnaleźliśmy informacje o pewnym chwaście, Panie Jackson...".

                 ~ CIĄG DALSZY NASTĄPI ~

1762 słowa :>

Jesus with the world stars Vol. 1Dove le storie prendono vita. Scoprilo ora