Rozdział 4

49 8 0
                                    


- Dzień dobry, potrzebuję dostać się na ten adres. – podałam taksówkarzowi kartkę, którą wcześniej wręczyła mi matka.

- Bagaże. – odpowiedział.

- Są. – wskazałam palcem na stos walizek, zadowolona z siebie.

- Widzę. Ale u mnie obowiązuje samoobsługa.

Przymrużyłam oczy ze wściekłości. Ledwie dopłynęłam na wyspę, a już chciałam z niej uciekać. Zabrałam pierwszą walizkę i wsadziłam na tył samochodu. Później kolejną i kolejną, a ten durny cap, tylko patrzył, jak uginam się pod każdą z nich.

- To niedaleko. – powiedział, kiedy już wsiadłam.

- Co też nie powiesz... - zamruczałam pod nosem, zapinając pas.

Ponza nie była duża, więc nie trudno było się domyślić, że swój „dom rodzinny" zobaczę za kilka minut.

- Idzie tu przeżyć? – zapytałam go, kiedy mijaliśmy już piętnastą osobę, idącą pieszo.

- Nie ma lepszego miejsca na ziemi. – odpowiedział w końcu z kulturą.

- A ludzie? – dalej pytałam.

- Sama się przekonasz. Wyspa jest nieduża, więc zdążysz poznać większość ludzi.

Nie odparłam na to już nic. Skoro nie odpowiedział na pytanie tak, jak sobie życzyłam, lepiej było siedzieć w ciszy.

- Na jak długo przyjechałaś? – odczep się gościu.

- Mam nadzieję, że jutro już będę wracać. – szorstko odparłam.

Facet zaczął się śmiać pod nosem.

- To nie takie proste.

- Bo? – spojrzałam na niego z ukosa, licząc na to, że ujrzy mój wredny wzrok. Niestety wciąż patrzył przed siebie.

- Skoro już jesteś, to jutro nie będziesz chciała zostawiać tego miejsca.

Przekonamy się, pomyślałam, a jego słowa zostawiłam w powietrzu, żeby rozpłynęły się, jak dym.

- Jesteśmy na miejscu. 25 euro. – wyciągnął grubą rękę w moim kierunku.

- Chyba żart. Ile może kosztować kilka kilometrów na wyspie? – zapytałam oburzona.

- 15 za usługę, 10 za trudną podróż.

Wyszczerzyłam oczy w jego kierunku i wyciągnęłam 10 euro.

- 10 za podróż, minus 15 za samoobsługę.

Przyjął i nic się nie odezwał. Tak, jakby to 10 euro było zdecydowanie wystarczające. Dopiero, gdy odjechał zdałam sobie sprawę, że jestem na jakichś ruinach i nie mam pojęcia, gdzie jest dom mojej babci. Na szczęście było kilka osób, więc mogłam zapytać o drogę. W oddali zauważyłam grupkę znajomych, którzy głośno rozmawiali, tylko jeden z nich miał grobową miną i właśnie żegnał się z resztą. Nie było wyjścia. Skoro szedł w moim kierunku, to był znak, aby zapytać. Jednak im był bliżej, tym mocniej czułam zażenowanie. Facet był wysoki, dość dobrze zbudowany, mocno opalony, z kręconymi, ciemnymi włosami do pół szyi. Wzrok utkwiony w horyzont. Miałam wrażenie, że nawet nie widzi, że znajduję się na wprost niego.

- Przepraszam. Dzień dobry. Poszukuję domu...

Przeszedł obok mnie, jakby mnie nie było. Miałam za dużo bagaży, aby je zostawić i podejść do tamtych ludzi.

- Ej, mówię do ciebie! – krzyknęłam za tym gburem.

Mężczyzna odwrócił się i zmierzył mnie wzrokiem, jakbym właśnie miała iść na jego pożarcie. Teraz zauważyłam kolor oczu. Mocno ciemny brąz.

Okruch Księżyca Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz