Chapter 1. Wszystkie drogi prowadzą do Sosnowca.

40 4 2
                                    

❗Uwaga, historia oparta na faktach.❗

Śpiew aniołów roznosił się w oddali przez las. Światło rozjaśniało nocne niebo i przedzierało się przez gałęzie gęstych drzew. W jednym miejscu gałęzie rozstąpiły się i przybrały kształt rombu.
Przez kształt wleciała majestatyczna postać Jesusa a za nim Gabriel i Rafael który jadł rafaello.
Cała trójka wylądowała na ziemi. W słoneczną noc, wiatr lekko powiewał rozwiewając włosy Jesusa, które Gabriel majestatyczne miał w ryju.
Postanowili przejść się po lesie lecz w pewnym momencie Rafael potknął się o kamień i walnął płasko o ziemię rozsypując przy tym rafaello. Dostał on takiej depression że klęknął obok pudełka i zaczął krzyczeć "Boże czemu?!". Na te słowa Jesus zdzielił go miotłą w łeb i powiedział:
- Nie wzywaj imienia Pana Boga twego na daremno, nikczemniku.
Gabriel wywrócił oczami i westchnął. Machnął swoją parasolką a całe rafaello zniknęło z ziemi.
- NO NIEEE! - Wrzasnął Rafael który już nie jadł rafaello.
Zapłakany grzebał w liściach w poszukiwaniu pozostałości po swojej miłości.
Jesus i Gabriel ruszyli dalej przed siebie, w głąb lasu. Po parudziesięciu sekundach przechadzki Jesus zatrzymał się i odetchnął z irytacją.
- A więc, powiesz mi dlaczego tu jesteśmy, Gabrielu? - Oparł się o swoją miotłę i spojrzał tamtemu prosto w oczy.
- Jeszcze się nie domyślasz? - Zapytał spokojnie.
- Kuźwa gościu, powiedziałeś że idziemy na koncert Nicki a trafiliśmy do lasu. Przemilczałem, myśląc "spoko każdy ma inny fetysz", ALE zabrałeś mu rafaello. TAK-SIĘ-NIE-ROBI. - Wyrzucił z siebie, machając szczotą od miotły przed twarzą Gabriela.
- Skończyłeś? Nicki odwołała koncert bo wyjechała pływać z delfinami gdzieś na tropikach. Zresztą tu mamy ważniejsze rzeczy do roboty.
Brązowowłosy podniósł powątpiewająco brew.
- Na tym zadupiu? No zaskocz mnie geniuszu.
W tym samym momencie usłyszeli szelest dobiegający z krzaczka. Oboje odwrócili się w tamtą stronę i spojrzeli po sobie. Gabriel wzruszył ramionami a Jesus spojrzał na krzaczek, marszcząc brwi. Poszedł do niego, przykucnął przed nim i dźgnął go trzy razy miotłą. Zapadła cisza. Nagle coś pociągło jego miotłę i porwało ją do środka. Jesus upadł do tyłu, walnął salto, potrójną śrubę i wylądował robiąc szpagat.
- No, no, widzę że jesteś w szczytowej formie. - Mruknął Gabriel.
- Jeszcze jak. - Odpowiedział mu, uśmiechając się.
- Znaczy, chodziło mi dosłownie... No wiesz, że... Dobra, nie załapałeś ale to chyba dobrze... - Pacnął się dłonią w czoło, załamany.
- Wszystko dobrze PRZYJACIELU? - Zapytał Jesus, zmartwiony.
Gabriel popatrzył na niego z depression in his eyes i odpowiedział:
- Idę znaleźć Rafaela.
- Po co?
- Popłakać z nim. - Rozpłynął się w powietrzu, pozostawiając po sobie mglistą smugę.
Jesus wzruszył do samego siebie ramionami.
- Cóż, pewnie ojciec z mlekiem nie wrócił albo kryzys wieku średniego. - Wymamrotał do siebie.
Rozejrzał się dookoła, uświadamiając sobie w końcu że ktoś zajumał mu miotłę, a on siedzi w szpagacie na środku lasu.
- Samo życie. - Pomyślał i podszedł z powrotem do miejsca w którym odebrano mu jego oręż.
Zbliżył się do krzaczka i kiedy miał wsadzić tam rękę dostał strzała z liścia i lekko się cofnął do tyłu, szykując swoją postawę waleczną. Lecz nagle został oślepiony przez strasznie jasne światło. Kiedy nareszcie odzyskał wzrok, to co zobaczył odebrało mu mowę.
Z krzaczka wyszła majestatyczna postać Makłowicza Rzecznego z buldogiem i miotłą w ręku. Legendarny tors gladiatora świecił się niczym Świetlówka w swojej najwyższej ewolucji.
Rzucił Jesusowi okulary przeciwsłoneczne i powiedział:
- Masz młody, bo oślepniesz.
Jesus założył okulary i patrzył z podziwem na Makłowicza Rzecznego.
Nie miał pojęcia kim on jest jednakże jego zajebistość tak go powaliła że zapomniał o swojej legendarnej miotle.
Makłowicz przyglądał mu się z góry z zainteresowaniem. Jego buldog stał przy nim, trzymając w pysku łodygi koperka. Jesus obrócił się za siebie mając nadzieję że Gabriel, ewentualnie Rafael, wrócił. Nikogo za nim nie było a kiedy odwrócił się z powrotem tajemniczy, piękny wojownik zniknął.
Pozostał po nim jedynie listek koperka i świeży zapach tej rośliny.
Niepewnie wstał podnosząc przy tym listek.
- Czyli legendy mówiły prawdę... - Wyszeptał, wpatrując się w koperek.
Rozejrzał się znów dookoła. Cisza.
Postanowił poszukać tego pięknego nieznajomego który pufnął w nie spodziewanych okolicznościach. Jesus podążył za wonią koperka. Po chwili przechadzki Jesus doszedł do jeziora UwUstowskiego i zobaczył Gabrysia ciągnącego Rafaela po ziemi. Jesus był w totalnym szoku, nikt się tego nie spodziewał. Podszedł do Gabriela, dźgnął go w żeberko i powiedział.
- Gabryś czemu ciągniesz Rafaela?
Na to Gabriel odpowiedział.
- Jesus, nie ucz ojca dzieci robić. - Odpowiedział, dalej ciągnąc Rafaela po ziemi.
Jesus postanowił nie zwracać na nich uwagi i ruszył szukać legendarnego koperka. Podszedł on do brzegu zerkając na taflę jeziorka, widząc że z każą chwilą coś niebezpiecznie zbliżało się do brzegu. Zapach koperka nasilił się a po sekundzie z jeziorka wyskoczył Makłowicz Rzeczny. Dopiero teraz Jesus mógł mu się przyglądnąć, ujrzeć jego boskość i czar. Smoczy wojownik, spojrzał przelotnie na niego i rzucił:
- Hm... Znów się spotykamy, Robaczku<3.
Ruszył dalej przed siebie, omijając Jesusa.
- Czekaj! - Krzyknął za nim Jesus, jednak tamten tylko machnął ręką do niego, mówiąc:
- Wybacz, ale nie mam czasu, Sosnowiec czeka. Słyszałem że urządzają tam wielki targ marynowanego koperka. Nie mogę tego przegapić!
- A... Ale proszę, powiedz mi wielki mocarzu, jak się nazywasz? - Uklęknął przed nim, składając ręce w modlitwie.
- Ja? Cóż, nikim takim. Zwą mnie Makł-
Nie dokończył bo w tym samym czasie jakieś dzikie zwierzę wyskoczyło z zarośli, złapało Makłowicza w zęby i zaczęło uciekać z nim.
Jesus zrobił oczy jak pięć złotych i pobiegł za skradzionym Makłowiczem. Znalazł go dopiero za kolejnym krzaczkiem. Kiedy dotarł do niego, zobaczył drugą piękność i zaniemówił. W tym czasie Madzia Gessler rzucała talerzami w biednego Makłowicza który był przywiązany do drzewa. Zdezorientowany Jesus chciał przerwać mękę Makłowicza ale kiedy spróbował się zbliżyć, koło jego głowy przeleciał talerz, który został rzucony z taką precyzją i gracją że nawet sam Jesus był w szoku. Madzia spojrzała (bombastic side eye criminal offensivie side eye) na Jesusa, zawarczała na niego i kiedy już rzucała w niego kolejnym talerzem, obroniła go parasolka. Zza parasolki ukazał się Gabriel i Rafael którzy obronili Jesusa. Rafael swoją szczotą do kibla kropił Madzię, mówiąc:
- Ave Maria santa lucia, spadaj stąd szatanie, jak się nie dostaje zaproszenia na imprezę to się o niego nie prosi, WIĘC WYJAZD!
- Jaka impreza..?
- Mówiłem żeby nie jadł tych jagódek, ale oczywiście NIKT MNIE TU NIE SŁUCHA. ZNOWU. - Powiedział zirytowany Gabriel.
Złożył swoją parasolkę i spojrzał na przepiękną lady z ususzoną paprotką na głowie. Ta znów na nich zawarczała i rzuciła talerzem w Makłowicza który o włos ominął jego przystojną twarz.
- A tej co? - Zapytał Gabriel, przy okazji odciągając swoją anielską parasolką Rafaela.
- Nie wiem, chciała zeżreć tamtego a teraz się nad nim pastwi. - Wytłumaczył Jesus.
- Czyli same nudy...
- Chwila, Gabrielu mówiłeś że mamy coś tutaj do zrobi-
- Za górami za lasami,
Makłowicz z Gessler rzucał talerzami
Aby zło pokonać, hihanie zastopować.
A kiedy nadejdzie czas przepowiedni... Dobra chodź tu idioto, nie ma czasu na rymy. - Warknął nieznany głos, dochodzący znad jeziorka UwUstowskiego.
Oboje się odwrócili i ruszyli w stronę jeziorka.
- Ty tu zostajesz imbecylu. - Powiedział Gabriel, piorunując spojrzeniem Rafaela.
Tamten jednak nie odpowiedział mu zajęty dźganiem Madzi w policzek swoją szczotką, mówiąc:
- No zarycz, no zarycz no.
Gabriel odetchnął zmęczony i zwrócił się do Jesusa:
- Dobra chodź do tego bagna, on nie lubi czekać.
- Jaki on? Shrek?
- Bosz, chodź nie gadaj, zamknij papę i do jeziorka, won!
Podeszli parę metrów przed brzegiem. Jesus rozglądnął się na boki, jednak oprócz niego i Gabriela nikogo nie było. Po chwili usłyszeli tylko dźwięk tłuczonych talerzy.
- No to... Co teraz?
- Gówno Jesus, gówno. -
Odpowiedział mu Gabriel.
Nagle usłyszeli mega dostojny głos, Gabryś przestraszony wskoczył Jesusowi na plecy.
- Gościu to ty mnie tutaj zabrałeś a teraz srasz w majty.
- Jeszcze jak UwU, ochroń mnie robaczku<3. - Powiedział Gabryś z lenny facem.
- DA FAK? Kolejny mnie robaczkuje. - Zrzucił Gabriela z pleców i ruszył do brzegu jeziorka.
Spojrzał w tafle wody i ujrzał tam legendarną, piękną twarz Adasia Nawałki. Ten spojrzał na niego i spokojnie zapytał:
- KIM TY DO CHOLERY JESTEŚ?! CHCIAŁEM LEWEGO. GDZIE TEN RAK CHODZI?! TY ROBAKU. - Powiedział lekko podenerwowany Adaś.
- CZEMU KAŻDY MNIE ROBACZKUJE?! - Powiedział zirytowany Jesus.
Patrzył na odbicie Nawałki w wodzie, boskość Adama jednak szybko go uspokoiła. Adaś spojrzał gdzieś w bok, wyciągając zeszyt. Przekartkował go i zatrzymał się na jakieś stronie.
- A no tak, miałem zamówienie u drogiego Gabrysia. - Zaśmiał się, lecz za chwilę spoważniał. - Nie jesteś Robercikiem więc nie mam czasu na ciebie. Ale skoro jesteś od Gabrysia to jednak go mam. Słuchaj bo dwa razy się nie powtórzę.
Przekartkował znów zeszyt, od kaszlnął i spojrzał Jesusowi prosto w oczy.
- Gdy konstelacje gwiazd ułożą się w bażanta a Jowisz i Neptun spotkają się na rondzie, nastanie przebudzenie wielkiego zła które zabierze nam niskie ceny.
- Emm... Nani the fuck?!
- Nie wiem ale masz robala na ręce. - Mruknął, i rozmył się w wodzie robiąc bulbulbul.
- oh Spanish is Vanish :0.- Powiedział Jesus i odwrócił się do Gabriela który wchodził do krzaczka.
Wskazał palcem na jeziorko i zapytał:
- Co.To.Miało.Być?
- No widzisz Jesus, jesteś wybrańcem, więc spadaj ratować świat czy coś, nie wiem nie interere mnie to bo mnie serduszko boli, bayo. - Pomachał mu z uśmiechem i wszedł do krzaczka.
Jesus stał przez chwilę w totalnym szoku. Spojrzał na swoją prawą dłoń i nie mógł uwierzyć. Na całym wierzchu dłoni pojawił mu się, wielki, majestatyczny, złoty chrabąszcz.
- Ale piękny...
Z namysłu wyrwał go wrzask. Zaraz z zarośli wyskoczył Makłowicz Rzeczny.
- ONA ZEŻARŁA TEGO GOŚCIA Z SZCZOTĄ!
Krzyknął Makłowicz uciekając przed wściekłą Madzią Gessler. Przerażony Makłowicz schował się za Jesusem.
- Masz i broń nas, młody. - Wcisnął mu do rąk jego miotłę.
Zdezorientowany Jesus odganiał Madzię miotłą lecz ona uparcie uczepiła się zębami jego miotły. Nagle w niespodziewanym momencie Makłowicz krzyknął:
- Co to za robadztwo?! - Gapił się na swoją rękę na której miał zjawiskowego chrabąszcza w kolorze koperkowym.
- Omg to majestatyczny chrabąszcz.-
Mruknął Jesus z podziwem. Odruchowo spojrzeli na Madzię która o dziwo, puściła jego miotłę. Ona także patrzyła na swoją dłoń na której miała pomarańczowego chrabąszcza. Każdy owad na ich rękach błyszczał się i miał unikatowy kolor. Wtedy dotarło do niego o co biega. W końcu, kiedy wszyscy stali spokojnie, Jesus powiedział:
- Hokus pokus trzy kasztany chodźcie ze mną i dam wam trzy browary.
- Piwko? - Zapytała Gessler z błyszczącymi oczami.
- To dołączycie do mnie?

               ~ CIĄG DALSZY NASTĄPI ~

1674 słowa :>

Jesus with the world stars Vol. 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz