Rozdział 2

57 9 14
                                    

Stałyśmy z Erisą na dziedzińcu wśród innych mieszkańców. Zbiórka odbywała się w każdą niedzielę, by przemówił Gospodarz naszego miasteczka. Podsumowywał tydzień i oficjalnie otwierał nowy i tak od kilkunastu dobrych lat. Dla mnie takie spotkania były zbędne. Ograniczały się jedynie do krótkich informacji i częściej były krótsze, niż cała droga nam tutaj zajmowała. Tym bardziej nie odpowiadała mi tam liczba osób. W naszym miasteczku nie mieszkało dużo ludzi, ale wystarczająco, by cały dziedziniec się zapełnił. Nie lubiłam przebywać w takim tłumie, o wiele bardziej radziłam sobie z mniejszą publicznością.

Gdy tylko obok nas przeszła jedna z ostatnich dziewczyn Ryana, Erisa natychmiast zaczęła mi szeptać o niej na ucho. Zachichotałam i zasłoniłam usta dłonią, by nie przykuć za dużej uwagi innych. Odpowiedziałam półszeptem Erisie, że zgadzam się, że poprzednia dziewczyna była mniej urodziwa, ale miała za to większe piersi, po czym obie wybuchnęłyśmy śmiechem. Po chwili jednak się opanowałyśmy.

– Co tam, Jon? – Spojrzałam na zawstydzonego chłopaka, który pojawił się obok nas. Włożył dłonie do kieszeni i rozejrzał się wokoło.

– Eriso, spotkałem Robba. Szukał cię i... – Nie dokończył, bo dziewczyna, aż podskoczyła i już zaczęła się przeciskać w tłumie w poszukiwaniu swojego prawie-chłopaka. Przewróciłam oczami i ponownie zwróciłam uwagę na mojego przyrodniego brata. – Szybko poszło.

Parsknęłam śmiechem.

– Na Erisę tylko on tak działa. – Jon podniósł dłoń i przeczesał nią swoje blond włosy, po czym odchrząknął zakłopotany. On jako jedyny z naszej czwórki był cichy i jakby zacofany. O wiele bardziej szanował swoje towarzystwo, niż jakiekolwiek inne. Odkąd pamiętam nigdy też nie przykładał wagi do posiadania przyjaciół, nie mówiąc już o partnerkach. Violet to trochę niepokoiło, bo on sam miał już dwadzieścia sześć lat.

– Chciałem ci podziękować, że stanęłaś w mojej obronie. Ponownie. – Na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech, lecz natychmiast odchrząknął. – No wiesz, gdy Erisa mi dogryzała.

Ponownie przewróciłam oczami.

– Ona czasami ma niewyparzony język. Nie krępuj się odpowiedzieć jej stosownie.

Jon wpatrywał się we mnie jeszcze przez krótki czas, aż odwrócił wzrok. Ponownie włożył dłonie do kieszeni i spojrzał przed siebie. Był wysoki na tyle, że widział wszystko co się dzieje na samym przodzie malutkiej sceny, na którą zaraz ma wejść Gospodarz.

– Wiesz... – Ponownie zaczął i zerknął w moją stronę – wyrzeźbiłem coś, co mogłoby ci się spodobać.

– Super, jutro idziesz na targ? – zapytałam i usłyszeliśmy wiwaty ludzi, którzy stali najbliżej sceny. – Może ktoś zaproponuje dużą sumkę.

Uniosłam zabawnie brwi w górę i szturchnęłam go łokciem w bok, na co Jon się lekko zarumienił.

– Ja... – Nie dokończył, bo po szczeblach sceny zaczął wspinać się nasz Gospodarz. Był starym człowiekiem, ale jak na swój wiek poruszał się bardzo szybko i zwinnie. Okrzyki tłumu zagłuszyły Jona, ale nie za bardzo się tym przejęłam. Skupiłam całą swoją uwagę na starszym mężczyźnie.

– Witam moich mieszkańców serdecznie! –krzyknął i uniósł w górę obie dłonie, by zacząć machać. Przewróciłam oczami i starałam się zignorować kolejną falę krzyków i wiwatów. – Ten tydzień był dla nas niesamowicie owocny!

Gospodarz zaczął opowiadać, jak to dużo owoców udało się nam sprzedać na targu oraz że Bogowie zlitowali się i ofiarowali jednej z rodzin aż dwa cielaki. Oczywiście nie obyło się bez informacji o zbliżających się świętach oraz liście osób, które zmarłym w owym tygodniu. Po około półgodzinie, Gospodarz klasnął w dłonie i zaprosił na scenę uśmiechniętą dziewczynkę, która była ubrana w czerwoną, długą sukienkę. Miała na sobie ciemnoczerwone rękawiczki z koronki, a jej brązowe włosy powiewały na lekkim wietrze.

Wilcze WestchnienieWhere stories live. Discover now