Śliwkowy koc

27 1 0
                                    

- To w porządku, że możesz nie chcieć o tym rozmawiać. - Zapewniła April, opierając się o framugę drzwi, kiedy wszyscy opuścili salon, a część domu pogrążyła się we śnie.

Don czuł się nieswojo. Chciał odwiedzić z braćmi April, ale zdecydowanie nie był gotowy na ich emocjonalne rozważania na temat mutacji wśród ludzi i inwazji Krangów na Nowy York. Ot cudowne spotkanie niczym w gabinecie psychologicznym.

"Donatello, a jak się z tym czujesz? Co o tym myślisz Don? Jak czułeś się gdy...?"

D. zacisnął oczy i skulił się na samą myśl przytłaczających go tego wieczoru pytań, wraz z jego wymijającymi odpowiedziami, które nie zadawalały jego braci.

"D. To wcale nie jest takie proste, jak mówisz. - zaczął Leo".

- Doprawdy? - odezwał się głos w głowie Tello. - Myślisz, że chcę o tym rozmawiać? Myślisz, że potrafię o tym mówić? Chciał, by jego umysł składał się tylko z płatów mózgu odpowiedzialnych za logikę i kreatywne myślenie, bez tej całej papki zwanej uczuciami. 

.

.

.

Jego myśli zostały przerwane. 

Poczuł na ramieniu - ciepło?

April nie stała już w wejściu do pokoju, była tuż obok, a jej drobna dłoń delikatnie gładziła jego ramię. Wiedziała, że D. nie lubi dotyku. Wiedział, że tak, ale był jej wdzięczny, że mimo to postanowiła złamać tę barierę. Wolał to, niż kolejne pytania kotłujące mu się w głowie.

- D. jeśli chcesz możesz przespać się w salonie.  

- ...

- Pójdę po koc. - April odebrała jego milczenie jako zgodę i chwilę później zniknęła w mroku korytarza, a ślad po jej dłoni otworzył pułapkę myśli.

"- Jesteś porażką. Dlaczego nie potrafisz być jak reszta społeczeństwa? Byłoby lepiej, gdybyś był normalny." 

D. czuł jak coś niewidzialnego go poddusza, a w pokoju zaczyna brakować powietrza. Wstał z podłogi i chwiejnym krokiem podszedł do okna. Szarpnął za rączkę na dole i po chwili salon wypełniło rześkie, wieczorne powietrze. 

Don wciągnął powietrze nosem i powoli wypuścił ustami. Musiał się uspokoić. Skoncentrował swój wzrok na budynkach przed sobą, na migoczących w oknach odcieniach światła, sączących się z żarówek i telewizorów i światło Wielkiego Brata - "tsa..." tak Mikey nazywał Księżyc. 

Donie potrząsnął głową. 

- Jeśli chcesz wyjść. Nie będę cię zatrzymywać. - usłyszał za plecami. Odwrócił się. April stała przodem do niego i obejmowała ramionami koc w kolorach śliwki. 

Dlaczego April dawała mu przestrzeń? Nie rozumiał tego. To było... miłe. Nie czuł w tym ciągłego zmartwienia opływającego głos jego braci, ani złości i niezrozumienia. To było takie po prostu. Jakby April powiedziała "dzień dobry".

- Lubię, fioletowy. - zaczął powoli, postępując parę kroków w stronę April, która uśmiechnęła się delikatnie.

Rozumiesz?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz