20. Kompas

755 62 22
                                    


Ta pierdolona kolejka się nie kończy. Powinno mnie cieszyć, że tak wiele osób ustawiło się do stoiska Szkarłatnego Dworu, ale liczba ludzi zakrawa o szaleństwo. Aż strach pomyśleć, co się stanie, gdy skończymy tłumaczyć powieść na inne języki. 

Trwa trzeci dzień Targów Książki. Trzeci dzień, który wróżka spędza na składaniu autografów i ustawianiu się do zdjęć. Trzeci dzień, gdy siedzi na olbrzymiej hali, w której ogrzewanie jest żałosne. Muszę pamiętać, aby kupić leki przeciwgrypowe. I chuj mnie obchodzi, że będzie marudzić, że są gorzkie, skoro już wczoraj pociągała nosem od cholernego kataru.

Muszę jednak przyznać, że nie narzeka. Choć może to dlatego, że gdy zaczynamy o świcie jest półprzytomna, a gdy kończymy o zmierzchu nie ma już na to siły. 

– Emily.

– Oho – przywitała uśmiechem kolejnego fana nim obróciła do mnie. 

– Co? 

– Skoro mówisz mi po imieniu to znak, że muszę się pilnować.

– Pilnujesz się przy mnie?

– Nico... – westchnęła jakby to było oczywiste – Ja codziennie noszę zbroję pod ubraniem.

Obiegłem wzrokiem tą rzekomą zbroję, ale jedyne co zauważyłem to to, że jedna z szelek suwa jej się z ramienia. Przyczepione są do spódnicy w kratkę, która kończy się nad zakolanówkami. Sądząc po szybko rozszerzonych nozdrzach faceta, któremu właśnie podpisuje książkę, nie tylko mi ten strój przywodzi wspomnienia o koleżankach w szkolnych mundurach, do których waliło się pierwsze konie w życiu. 

– Korci mnie, żeby sprawdzić, ale nie czas teraz na słowne przepychanki – posłałem kolesiowi wymowne spojrzenie, po którym w końcu przestał lustrować jej nogi i usiadłem na blacie, plecami do kolejki i przodem do niej – Czemu nic nie jesz?

– Nie jestem głodna.

No ja pierdole.  

Odbiłem od stoiska i ruszyłem przez środek hali. Droga zajęła mi szczęść i dwanaście sekund. Liczyłem, jak zawsze, mając nadzieję, że tym razem pokonam rekord dwunastu minut świętego spokoju. Nie udało się. Telefon zadzwonił trzy razy nim doszedłem do strefy gastronomicznej. 

No na Antychrysta, czy oni nic nie potrafią zrobić bez moich wytycznych? Mam ważniejsze rzeczy na głowie niż sprawdzanie, czy wielcy panowie po studiach potrafią dodawać. Wysłuchałem narzekania o szkodliwości ostatniej afery członka zarządu Moonlight tylko po to, aby zapewnić, że niedługo wszystko wróci do normy. 

Mam gdzieś, czy mi uwierzył. Ostatecznie i tak będzie mnie całować w dupę, jak wszyscy, którzy zgarniają kokosy na moich inwestycjach. Rozumiem jednak, że te stare pryki muszą czasem pokazać, że są czymś więcej niż marionetkami w rękach młodzika mającymi jasno wyznaczony cel: utrzymać wystarczająco długo to, co zbudowałem. Tak działa ten idiotyczny świat. 

Przyjrzałem się lunchboxom wystawionym za szkłem, zatrzymując się na brownie. Nie, kurwa. To, że ona jest święcie przekonana, że olej, jajka i orzechy wykorzystywane do pieczenia ciast zaspokajają piramidę żywienia, nie sprawi, że to stanie się prawdą. 

Gdy znów zadzwonił telefon, przeciągnąłem dłonią po twarzy boleśnie świadom, że nie dotrwam starości. Zejdę na zawał albo ze stresu.

– Znowu? 

– Niestety – odparł Aleks – Tym razem pojawili się zaraz po tym, jak odwiozłem Alana. Obserwowali budynek cały dzień i odjechali tuż przed tym jak przyjechałem go odebrać. 

Buty do spierdalaniaWhere stories live. Discover now