19. Dzwoneczki

1K 65 32
                                    


Przed wejściem leżą zwłoki.

Owinięte czarnym workiem i oklejone taśmą. Sądząc po wielkości, ciała należą do kobiety i mężczyzny. Wiek bliżej nieokreślony. Dookoła jest mnóstwo żółtych taśm z napisem: nie wchodzić. To moja ostatnia szansa, aby się ich posłuchać i zawrócić.

Obróciłam się. Za okrągłym placykiem ciągnie się tysiące nagrobków wśród spulchnionej ziemi, jakby dopiero co kogoś tam zakopano. Pewnie każdą osobę, która przede mną sterczała przed tymi drzwiami. Za cmentarzem jest parking, z którego tu przyszłam, ale tam wcale nie jest lepiej. Są na nim wzory ludzkich ciał jak po badaniu miejsca zbrodni.

Sama nie wiem, co gorsze. Masakra już uprzątnięta czy trupy wyrzucone przed drzwi? Jedno jest jednak pewne. Choć naprawili mi samochód to z głową wciąż kiepsko. Mocno się bowiem pomyliła, myśląc, że przyjęcie hallowenowe u czterolatka nie będzie straszne.

Postawiłam wielkie pudło na ziemi i zrobiłam krok nad zwłokami.

– Bardzo przepraszam – mruknęłam do trupa, przeciskając się bliżej wejścia.

Uderzyłam kołatką w drzwi. Pieprzona kołatką! Taką starą i zardzewiałą jak w jakimś transylwandzkim zamczysku. Mam nadzieję, że pomyliłam adresy, bo marmurowy dworek wygląda na opuszczony. Składa się z dwóch skrzydeł o płaskich dachach zakończonych blankami. Po ścianach pnie się ciemny bluszcz, który ciasno opatula półkoliste wykusze. Poza parkingiem i żwirowym podjazdem są tu tylko drzewa wyginające gałęzie jak skostniałe, czarne paluchy. 

 Aleksowi chyba odbiło, że wybrał to miejsce. Rozumiem założenie, aby nie wyprawiać przyjęć we własnym domu, szczególnie takich, na których będzie zgraja dzieciaków dokoksowanych cukrem, ale nie mógł po prostu wybrać jakiejś restauracji?

Drzwi otworzyły się, a gdy tylko zobaczyłam, kto mnie wita w progu, na mojej twarzy zagościł uśmiech. No przecież ta kobieta jest genialna. Na biodrach Irene spoczywa błękitna suknia, włosy ma zafarbowane na siwo i postawione w górę z charakterystycznym loczkiem. Na plecach sterczą skrzydełka, a w dłoni trzyma różdżkę. Głęboko doceniam ludzi, którzy w Halloween wcielają się w zabawne postaci, a strojem Wróżki Chrzestnej ze Shreka niania skradła moje serce. Nawet jeśli tamta wróżka była suką.

Wróżka... Cholerne i niepotrzebne skojarzenie.

– Dzień dobry, Irene.

– Pani Emily? Dobrzy bogowie... nigdy bym cię nie poznała w tym kostiumie! – rozłożyła ramiona i nim zdążyłam zarejestrować po co, objęła mnie – Witaj w świecie magii, baśni i straszydeł!

– A nie dałoby rady samych baśni? – spytałam, gdy skończyła podduszać mnie pokaźnymi piersiami.

– Jak dla mnie to, że pan Aleksander w ogóle zakolegował się z kimś na tyle, aby go zaprosić, brzmi jak baśniowa historia. 

Wtargałam pudło przez próg i weszłam do środka.

– Tutaj możesz zostawić płaszcz – poinformowała, wskazując na hol pełen kapeluszy wiedźm i peleryn wampirów. 

O nie, nie mam zamiaru pozbawiać się ani jednej warstwy mojego kostiumu. Przy jego wyborze przyświecał mi bardzo ważny cel. Miał być na tyle od czapy, aby nikt mnie nie rozpoznał, a już szczególnie osoba, która przez biologiczne powiązanie z moim adwokatem na 90% się tutaj pojawi. 

Zdałam sobie z tego sprawę trochę za późno, przez co mój pierwotny plan, aby przyjść ubrana w T-shirt z napisem: kostium, musiał ulec zmianie. Chwała bogom za Mon, która wygrzebała ze swojej szafy czerwony płaszcz i za zbieractwo Luke'a, u którego znalazłam cylinder. Potem poszło z górki. Wystarczyło dobrać okulary tak wielkie jak oczy muchy, pomalować twarz na biało, a włosy schować pod prostą peruką do ramion. I tak Willy Wonka opuścił swoją fabrykę czekolady.

Buty do spierdalaniaWo Geschichten leben. Entdecke jetzt