45 🂡 spalone mosty

Zacznij od początku
                                    

Yikes, stary — mruknął Marshall, widząc ślady po pięściach na ścianie. — Pokłóciłeś się z Chaoxiangiem?

Vincent wziął ostudzający wdech w płuca.

— Nie, znaczy... tak, znaczy... — plątał się rozkojarzony, kręcąc umęczony głową. Podpierając się o szafkę tuż obok, spróbował podciągnąć się z podłogi. Marshall prędko wyprzedził go, podnosząc się i wziął go pod ramię. — Właściwie to tak. Chciałem o tym z tobą porozmawiać.

Diaz zamrugał trzy razy zdziwiony, prowadząc blondyna w stronę kanapy w salonie.

— Jesteś pewien, że masz siły? Nie wyglądasz najlepiej, ziom — rzucił fioletowowłosy, sadzając przyjaciela.

Xiao jednak jedynie machnął ręką w powietrzu, rozpływając się w miękkich poduszkach. Opuścił głowę na oparcie, przymykając powieki. Odetchnął swobodniej, mimo że ciałem wciąż szargały drżenia i dreszcze. Dawno już nie miał tak silnego ataku. Borderline potęgowało u niego odczuwanie sprzecznych emocji — nikła złość potrafiła zrodzić się w sekundę w furię, łzy topiły najskrytszy szloch, a drobniutka uciecha rosła w miano euforii. Nieznaczne terapie, które przeżył w Chinach, nauczyły stoickiego gaszenia iskry złości, umiejącej przekształcić się w ognistą powódź wściekłości. Cegiełkę dołożyło również wymuszanie przez Chaoxianga pokerowego spokoju, bez emocjonalności, bycia zimnym, odstraszającym potworem. Dzięki tym dwóm aspektom i pomocy leków panował nad sobą, chociaż w jakimś nielicznym procencie.

Niemniej, mimo tej umiejętności, to, co wydarzyło się wczoraj, było terapią szokową dla Vincenta. Zbyt wiele wydarzeń naraz. Zbyt wiele sprzecznych emocji próbujących przebić się do zlodowaconego serca.

Odetchnął teraz spokojniej, wiedząc, że zaraz tabletki zaczną działać. Będzie lepiej.

— Jest okej. Mam jakieś pół godziny, zanim leki zaczną działać. Wtedy będę w stanie tylko spać — burknął, a Marshall skinął głową. Wiedział, jak działały. Widywał Vincenta biorącego antydepresanty albo będącego pod ich wpływem. Nie wiedział jednak, na jaką przypadłość przyjaciel łykał tyle tabletek. — A to jest... naprawdę pilna sprawa — dodał.

Diaz momentalnie zesztywniał. Usiadł na fotelu naprzeciwko blondyna, oparł łokcie na kolanach.

— Co się stało?

— Mamy przejebane.

Marshall skrzywił się. Czoło przeszyła pojedyncza zmarszczka.

— Jak przejebane?

Xiao, wpatrując się w sufit, streścił całą konfrontację z Chaoxiangiem. Dopóki lek nie przyćmił umysłu, nie rozluźnił mięśni i nie próbował opuścić w granice majaczącego snu, chciał wypuścić z siebie jak najwięcej informacji. Cytował kwestie polityków siedzących tamtego wieczora przy stole Smoka. Opowiadał ze szczegółami o wyliczonym co do milimetra planie Chaoxianga, pozwalając pominąć jedynie fragment ich prywatnej kłótni. Ich zamieszka eskalowała w granice rodzinnego, prowadzonego od osiemnastu lat konfliktu, Marshall nie musiał o tym wiedzieć.

Spodziewał się szoku ze strony fioletowowłosego, ale stanowczo nie tego, że mężczyzna momentalnie zapłonie wściekłym ogniem. Marshall momentalnie podciągnął się na równe nogi, a jego wiecznie przyjazny, roześmiany, trochę szalony wraz twarzy przejęła żywna, niepojęta wściekłość.

— Co ten kutas sobie myśli?! Oszukał nas!

— Wiem. Jestem pewien, że demokraci nic nie wiedzą o jego prawdziwym planie.

Marshall zaczął krążyć nerwowo po salonie.

— To miał być zwykły przemyt nielegalnego towaru. Nie pisałem się na rewolucję! — wrzasnął rozjuszony, szarpiąc palcami po twarzy. Zatrzymał się dopiero pod znieruchomiałym Vincentem, wymierzył w jego stronę groźnie palec. — Nie mów mi, że masz zamiar pokulić ogon tym razem. Chaoxiang przesadził.

YINYANG TIGEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz