Prolog

116 15 0
                                    

Znalazłam pismo. Ulokowałam je niezdarnie w swoich palcach i otwarłam, czując gulę w gardle, która narastała z każdym szelestem papierka.

Umowa kupna działki wraz z budynkiem.

Nie było to w sumie nic strasznego, poza kwotą. Tak niska kwota za działkę z budynkiem, była wręcz dziwna. Moja mama, Elena, uwielbiała wydawać kasę, tylko dlatego, że ją miała. I nie było ważne, czy kupuje coś dla siebie, czy jest to zupełnie niepotrzebna rzecz. Kiedyś wykupiła w kinie dwa miejsca. Na stałe. Dała za to fortunę. Od kiedy mamy te miejsca, byłyśmy w kinie raptem cztery razy. Ona uwielbiała pieniądze i nie wyobrażam sobie, jak żyłaby bez nich. Myśli, że wszystko można kupić. Tak kupiła sobie rozwód. Nie potrafiła ukazać dowodu zdrady, więc zapłaciła prawnikowi tyle, ile było trzeba, aby na papierach widniało imię ojca, jako winnego. Z tatą jednak mam dobre kontakty. Nigdy, co prawda, nie pochwalałam tego, co zrobił, było to jeszcze przede mną, ale mama chciała dziecko. Dopiero, gdy stworzyli mnie, wyznała mu, że zna całą prawdę. Od swojej matki wiedziała, ale o tym go już nie poinformowała. Mój tata, Umberto Raggio, jest wpływowym biznesmenem. Od rozwodu nie znalazł sobie kobiety, moja mama z kolei dosyć często przyprowadzała nowych kochanków. Żaden jednak nie spełnił jej oczekiwań. I teraz na starość, choć wcale stara nie jest, została sama.

- Luna! Luna! – wyrwał mnie z zamyślenia odgłos matki.

- Taaak!? – krzyknęłam. Była sobota, w końcu wolne w pracy. Miałam ochotę na wszystko, tylko nie na rozmowę z nią, lecz ona znowu musiała postawić na swoim.

- Zejdź, proszę, na dół!

Nie musiała czekać na moją odpowiedź, dobrze wiedziała, że za pięć minut będę już stać przed nią. Schodząc w dół, usłyszałam rozmowę matki ze sprzątaczką.

- To jest jedyne wyjście, Giulio.

- Może nie tak z samego rana?

- Hahaha, to dobry sposób na obudzenie.

Szłam dosyć niepewnie, moje kroki już na schodach bardziej się cofały, niż brnęły do przodu. Czułam gdzieś wewnątrz, że dzisiejszy poranek nie będzie należał do ulubionych. Zaglądnęłam lekko w stronę salonu, mama siedziała na sofie, wyglądała jak milion dolarów. Piękne, choć farbowane, blond włosy, falami opadały jej na ramiona. Miała na sobie brzoskwiniową sukienkę w drobne zielone listki i buty, te, które ostatnio kupiła za 1000 euro na wyprzedaży. Czasami, patrząc na nią, dziwiłam się ojcu, że nie próbował o nią jeszcze zawalczyć, z drugiej strony dziwił mnie bardziej tym, że zdradził tak piękną kobietę.
Służąca stała nad mamą i dolewała jej mleko do kawy. Jak zwykle radosna mina Giulii trochę mnie rozpromieniła i z większym zaangażowaniem wpadłam do salonu.

- Co jest mamo? – uśmiechnęłam się do niej, mając nadzieję, że mój uśmiech zmieni jej decyzję, jakakolwiek ona była.

Mama spojrzała na mnie z miłością, lecz w jej oczach znalazłam jeszcze współczucie, które naprawdę bardzo rzadko gościło jej na twarzy. Moja mina w jednej chwili spochmurniała.

- Musimy porozmawiać. – jej słowa brzmiały tak, jakby wsadziła nóż prosto w moje serce.

- Mów. – grobowa mina pewnie jeszcze bardziej zmotywowała ją do rozmowy, uwielbiała, kiedy zachowywałam się nad wyraz dorośle.

- Musisz jechać na Ponzę.

Ponza to wyspa, na której przyszłam na świat. Później rodzice przenieśli się do Rzymu i wzięli rozwód. W zasadzie nigdy nie byłam na wyspie, chociaż tam mieszka moja babcia. Komunikujemy się przez internet, niekiedy przyjeżdża do nas, szczególnie na święta. Każdy szanował to, że nienawidzę małych miejsc. Rzym nie ograniczał mnie i tętnił dosłownie we mnie, nie wyobrażałam sobie siebie na wyspie, na której nie ma nawet jednej galerii handlowej a wszyscy ludzie codziennie są tacy sami.

- Na jak długo? – udało mi się wydusić.

- Babcia choruje. – czyli teoretycznie do jej śmierci.

- Nie ma mowy! – zaczęłam wychodzić z salonu.

- I tak pojedziesz! – krzyknęła za mną matka.

A ja wiedziałam, że i tak nie popuszczę. Miałam tu wspaniałą pracę u ojca. Żyłam miastem. I nikt nie miał prawa zmieniać mi tak drastycznie życia, tym bardziej, że byłam pełnoletnia i w tym roku czekały mnie 26 urodziny, miałam prawo decydować o tym, jak spędzę własne życie. Matka ruszyła za mną, jej kroki obijały się echem po całym domu. Dopiero w połowie schodów odwróciłam się w jej kierunku.

- Pojedziesz, czy tego chcesz, czy nie! – myślała, że jej słowo jest ostatnie.

Zawsze na wszystko się godziłam, chociaż nie było mi łatwo, niestety temperament miałam po niej. Kiedy tata zaproponował mi pracę w swojej firmie, mama oczywiście nie wyrażała zgody. Kłóciłyśmy się o to prawie miesiąc. W końcu odpuściła, bo wiedziała, że postawię na swoim.

- Mam idealną pracę, robię karierę, droga mamo!

- Jesteś młoda, pracę znajdziesz wszędzie. – od razu musiała mnie zgasić.

- Na wyspie? Gdzie, na Boga, znajdę tam pracę? Będę zbierać cytryny z drzew!? – mój ton zdecydowanie się podniósł.

- Nie tym tonem!

- Lepiej wrzeszczeć, niż pieprzyć komuś życie! -  i znów odwróciłam się od niej, idąc prosto do swojego pokoju.

- Pojedziesz! – krzyknęła jeszcze.

- To twoja matka, jedz ty. – i trzasnęłam drzwiami najgłośniej, jak było to możliwe.

Okruch Księżyca Tahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon