Rozdział 1

42 0 0
                                    

Upiłam dość sporego łyka z porcelanowej filiżanki i przewróciłam stronę zaczętej lektury. Poczułam smak mojej ulubionej kawy, którą dażyłam uwielbieniem od kąd tylko pamiętam. Kofeina to najlepsze co mnie spotkało, piję ją rano i wieczorem, bez niej byłabym martwa, nie zdolna do czegokolwiek. Uśmiechnęłam się w duchu, że w końcu mogłam przyjemnie spędzić czas bez nikogo, tylko samemu.
Rozejrzałam się dookoła, kawiarenka z biblioteką była miejscem gdzie mogłam oddać się książkom i dobremu napojowi nie zwracając uwagi na innych przebywających ludzi w tym pomieszczeniu. Powoli przeniosłam wzrok na szklaną ścianę i niemal że odrazu ujrzałam moją miłość. Czarny jak smoła motocykl na którym bezwiednie spoczywał tego samego koloru kask, moje serce zaczęło szybciej bić. Moja dusza była właśnie tam gdzie stało urządzenie. Miałam wielką ochotę wsiąść na pojazd i zdać się na los. Dużym haustem wypiłam zawartość porcelany i zaczęłam się zbierać, schowałam do uszytej przez moją babcię torby książkę i udałam się do kasy aby zapłacić.
Wewnętrznie skakałam z radości, mając świadomość tego, że za mniej niż chwilę będę mogła poczuć wolność. Zapłaciłam moją srebrną kartą i udałam się na zewnątrz, spojrzałam przelotnie na złoty zegarek na moim nadgarstku, była dziewiętnasta.
To właśnie o tej porze budzi się prawdziwe miasto i pokazuje swoje nadzwyczajne oblicze, którego każdy nowy by się nie spodziewał. Amerykańskie miasta na pierwszy rzut oka wydawały się skromne, pozbawione jakiegokolwiek uroku, jednak gdy zapadał zmrok wszystko jakby ożywało, wybudziło się.
Stanęłam przed pojazdem, uśmiechnęłam się sama do siebie. Ludzie chowali się do domów, uciekając przed lekkim kropieniem, deszczu. Taka pogoda zawsze wzbudzała we mnie furię, przymusową chęć przyspieszenia, która mnie nie opuszczała póki nie znajdę się daleko od pojazdu.
Nie czekając na zbawienie, założyłam kask, przygniatając przy tym moje długie, falowane, kasztanowe włosy, które z resztą same się układały. Włożyłam torbę do bagażnika i wsiadłam na mój ukochany motocykl. Kiedy miało się kask na głowie świat wyglądał jakoś inaczej, bardziej ciekawie. Rosła we mnie wtedy chęć eksplorowania.
Silnik groźnie zaryczał, niektórzy oglądali się za moim ósmym cudem świata i tylko uśmiechali się pod nosem. Nie dziwiłam się bo naprawde motor był piękny, bo mój- pomyślałam.
Nie rozmyślając długo, ruszyłam autostradą tak jak podpowiadał mi rozum. Kawiarenkę pozostawiłam daleko w tyle. Mój blady, zielony sweter poruszał się wraz z wiatrem, a czarne leginsy przylegały do moich nóg. Czułam się jak w niebie, rozmazujący się obraz dookoła, tylko ja i motocykl. Włosy powiewały na wietrze. Moje myśli wypływały z każdym przyspieszeniem, z każdym zwolnieniem. Tego uczucia nie dało się opisać, niepowtarzalne, za każdym razem inne.
W pewnym momencie gdy wjechałam na pustą drogę, wziełam ręce do góry i cieszyłam się trwającą chwilą. Moje ciało przeszedł zimny, ale przyjemny dreszcz. Wiatr otulał mnie, jak pierzyna, chłodna pierzyna.
I to właśnie lubiłam najbardziej, z wiatrem. To on mnie ponosił, rzycał mnie na boki, mógł robić ze mną co chciał. Chwilo trwaj.
                                                                     ***
- Już jestem! - krzyknęłam do salonu.
Po mojej przejażdżce od razu poczułam się lepiej, wróciłam dosyć późno, bo o północy przekroczyłam próg domu. Przed tym jak weszłam do pomieszczenia to zostawiłam motor w garażu wraz z kaskiem.
Zza rogu wyłoniła się moja mama. Jej kasztanowe włosy były związane niedbale w koka, na sobie miała koszulę nocną, a w ręku trzymała granatową książkę. Jej skóra była gładka, nie posiadała żadnych zmarszczek ani porów.
Linda była na pozór miłą kobietą, o ile nie przekraczało się ustalonych przez nią granic. Dosyć często traciła cierpliwość, ponosiło ją gdy wyprowadzano ją z równowagi. Nie była wrażliwa, wręcz przeciwnie, potrafiła utrzymać zimną krew, dlatego mam to po niej. Najgorsze było to, że ona to definicja upartości, jest zbyt dumna aby przyznać komuś rację, lub pierwsza wyciągnąć pomocną dłoń.
- Dobrze- powiedziała bez zastanowienia po czym dodała- od jutra z Markiem będziemy trochę dłużej w pracy. Obiad będziesz mieć w lodówce a resztę sama ogarniesz.
Mama z tatą dużo pracowali, "dużo" to mało powiedziane, wracali o około dwudziestej pierwszej. Jeszcze później się w ogóle da?
Tata miał kruczoczarne, krótkie włosy, i nie, nie był lepszy od matki, oboje byli tacy sami. Nawet się nie dziwię że los ich ze sobą złączył, mają identyczne poczucie humoru i tą samą osobowość.
- Mhm- przytaknęłam niechętnie- too.. ja może pójdę się położyć.
- Dobry pomysł- odpowiedziała oschle- późno wróciłaś.
Wiedziałam, już wiedziałam że nie była z takiego obrotu zdarzeń jakoś szczególnie zadowolona.
- Posiedziałam dłużej w kawiarni niż zwykle- skłamałam. Spuściłam wzrok na moje skarpetki, zaciskając zbielałe już palce na rączce od torby.
- Jutro przez telefon porozmawiamy- syknęła- idź już.
Nawet się nie sprzeciwiałam, po prostu szybkim krokiem ruszyłam przez schody aż do pokoju. Z głośnym chukiem zatrzasnęłam za sobą drzwi, Linda się pewnie nawet tym nie przejęła. Jej zdaniem to nastoletni bunt, ,moim zdaniem mam prawo poczuć wolność.
Rzuciłam torbę w kąt pokoju i odebrałam telefon który nieustannie wibrował od kąd tylko przekroczyłam próg domu. Ta melodia mnie zaczęła już denerwować, więc nie dawno zmieniłam dzwonek, ale od tamtej pory było tylko gorzej.
- Halo- wychrypiałam.
- No siema stara! - pisnęła Madeline, rozpoznałam ten piskliwy głos- mam newsa!
Moja przyjaciółka najlepiej włamałaby mi się do domu żeby mi go przekazać, ale z racji na moją matkę blondynka musiała zadzwonić.
- A, hej. Mów co tam wiesz.
- Byłam w galerii kupić ciuchy i nie uwierzysz co zobaczyłam- zawołała tak głośno że aż się wzdrygnęłam.
- Nie uwierzę póki mi nie powiesz- odparłam.
- Widziałam przystojnego motocyklistę!! Miał kask ,więc nie widziałam jego twarzy, ale tak czy siak przypominał mi ciebie!
Gdy tylko to usłyszałam to ani trochę mnie to nie ruszyło, przecież w tym mieście było dużo osób posiadających zamiłowanie do motoryzacji. To nic nadzwyczajnego, poza tym nie szukam sobie dodatkowego towarzystwa. Mam Madeline i Antony'ego, najlepszych przyjaciół pod słońcem i to mi wystarczy.
- Nie sądzę- westchnęłam.
- A tam, nie znasz się- wyobrażałam sobie jak machnęła ręką, z resztą dało się to wyczuć.
Zapanowała krótka cisza którą przerwała Madeline.
- Masz jakieś plany na jutrzejszy wieczór?- zapytała.
- Nie, a co?
- To już masz. Idziemy na imrezę do Antony'ego jutro o dwudziestej pierwszej.
- Ale..- nie było dane mi dokończyć bo dziewczyna mi przerwała.
- Nie ma żadnego ale! Jutro, dwudziesta czterdzieści, pod twoim domem. Narka! -pisnęła i się rozłączyła.
Ostatnio nie miałam ochoty na imrezowanie, ale jeżeli dla Madeline to takie ważne to pójdę. Jakoś nie uśmiechało mi się posiadanie porannego kaca i jęczenie z bólu ,a potem długie tłumaczenie się matce, dlaczego poszłam na imprezę. Nie jestem introwertykiem, ale też nie przyjaźnię się ze wszystkimi.

                                                                    ***

Nad ranem usłyszałam krzyki rodziców, krzyk mamy, krzyk taty. Poderwałam się z miękkiego materaca, wzięłam telefon i sprawdziłam godzinę. Poważnie? Trzecia nad ranem a ci już mają problem?- pomyślałam. Chciałam się wyspać na dzisiejszą imprezę ale oni mi to uniemożliwiali. Po krótkiej ciszy najpierw nastał głośny chuk, jakby ktoś walnął pięścią w stół, a potem rozbijanie wazonów. Przywykłam do tego, rodzice mimo iż zgrywają wspaniałe, kochające się małżeństwo, to w domu okazują to inaczej, choćby poprzez hałasy.
Odłożyłam komórkę na beżową szafkę nocną i przysłuchiwałam się donośnym krzykom ojca i matki, które raz po raz stawały się głośniejsze.
W końcu nie wytrzymałam, tego już za wiele. Wstałam z łóżka i ruszyłam w kierunku łazienki, ubrałam czarny, gładki, przylegający do mojej szczupłej sylwetki kombinezon. Otworzyłam okno i zwinnie z tamtąd zeskoczyłam na trawę, biegiem ruszyłam do garażu, po drodze zakładając kask. W garażu było ciemno, ale ja przyzwyczajłam się do życia bez światła, gdy ujrzałam błysk, od razu uśmiechnęłam się pod nosem.
Usadowiłam się na siedzeniu i z głośnym rykiem wyjechałam z garażu pozostawiając go za sobą daleko w tyle. Wylewałam swoje wszystkie emocje, obawy, zmartwienia na motor, nie powstrzymywałam się. Moje włosy rozwiewał chłodny wiatr, który tylko umilił mi przejażdżkę.
Po jakimś czasie wjechałam na autostradę i przyspieszyłam do takiego stopnia, że dzielił mnie włos od upadku na beton. W chwili w której cieszyłam się ciszą, podjechał do mnie jakiś motocyklista. Przez panującą ciemność mogłam się jedynie domyślać kto to jest.
- Antony?- zapytałam.
Chłopak odchylił szybkę kasku i ujrzałam roześmianego przyjaciela. Tak, Antony też lubił jeździć, ale tylko dla tego że po prostu lubił motory. Jego czekoladowe włosy opadały na czoło, a błyszczące zielone oczy tryskały pozytywną energią.
- Swojego najukochańszego przyjaciela nie poznajesz?- zapytał z udawaną pogardą w głosie.
- Jak masz kask to mogę się tylko domyślać.
Nagle zorientowałam się że przez ten cały czas nie patrzyłam na drogę tylko na Antony'ego. Po krótkiej wymianie zdań, pędziliśmy razem po autostradzie, w tamtej chwili nie przejmowałam się rodzicami ani niczym innym.
Po dłuższym czasię w końcu byłam na prawdę szczęśliwa.

Witam i o zdrowie pytam!
Jak wam się podoba pierwszy rozdział, moim zdaniem za szybko się dzieje akcja i za mało opisów. Czy jestem zadowolona? Być może. Opinia należy do was!

With the windWhere stories live. Discover now