𝟎𝟑. 𝐑𝐞𝐝 𝐂𝐚𝐫𝐩𝐞𝐭.

100 6 2
                                    

Dzień meczu Argentyny nadszedł wielkimi krokami, czy tego chciałam czy nie. A nie chciałam tego sto razy mocniej niż chciałam i tego byłam akurat pewna.

— Ile razy można ściągać i zakładać tę samą koszulkę? — oburzyła się Sofía, zerkając na moje obicie w lustrze.

— Nie wiem, co zrobić. — odpowiedziałam zgodnie z prawdą, jeszcze poprawiając koszulkę, którą teraz miałam na sobie. Była biała z błękitnymi, grubymi paskami a na jej tyle znajdował się numer Alejandro, zaraz nad nim jego nazwisko.

— Czego nie wiesz? Idziesz albo nie. — stwierdziła. — Od razu wiedziałabym, co wybrać.

Odwróciłam się w jej stronę z zastanawiającą się miną. Patrząc na jej brak reakcji, jęknęłam i zrezygnowana opadłam na materac obok dziewczyny.

— Poważnie, zaczynasz mnie już denerwować, Lea. — dodała stanowczo blondynka.

Wiem, sama zaczynałam być na siebie zła. Miałam świadomość, że zachowywałam się jakbym nie wiedziała czego tak naprawdę chce ale ona mi w tym nie pomagała. Ślepo wierzyłam, że się zmieni ale może tak było dla mnie łatwiej?

Spojrzałam na zegarek, który pokazywał że do rozpoczęcia się meczu zostało dwadzieścia pare minut, a miałyśmy przed sobą jeszcze podróż do stadionu która również zajęłaby prawie tyle.

Spóźniona wejść nie chciałam, ale czy w ogóle chciałam tam być?

— Najwyżej będę tego żałować. — otrząsnęłam się i natychmiast podniosłam ciało z łóżka. Zabrałam mniejszą torebkę, a Sof rozumiejąc moje poczynania z niechęcią uczyniła to samo.

— Pewne jest, że będziesz. — stwierdziła, wcale nie przekonując mnie czy dobrze robiłam. Lubiła mnie denerwować.

Zdecydowanie pewność w każdym takim przypadku to coś, co towarzyszyło mi od momentu kiedy myślałam o zakończeniu tego.

— Jest jeszcze szansa, żeby się wycofać. — blondynka prawie wyśpiewała to zdanie, mając jakąś cząstkę nadziei że zmienię zdanie.

Zawiesiłam się lekko, nadal nie wyciągając kluczyków ze stacyjki.

Wzdrygnęłam się i wzdychając, otworzyłam drzwi. Już na zewnątrz czekałam na przyjaciółkę by finalnie zamknąć połyskujący, biały samochód mojego ojca, który pozwolił mi zabrać na dzisiejszy wieczór.

Rozejrzałam się wokół gdzie zaczęły zbierać się tłumy, a po chwili dołączyła do mnie Sof. Dziewczyna trzasnęła drzwiami z naburmuszoną miną, zwracając na nas uwagę niektórych którzy właśnie obok przechodzili.

— Nadal nie widzę siebie kibicującą temu pajacowi. — stwierdziła, marszcząc brwi.

Ona i Alejandro to osoby, które nigdy nie mogły znaleźć wspólnego języka. Wzajemnie się nie lubili i nawet tego nie ukrywali, bo blondynka nie potrafiła powiedzieć ani jednego miłego słowa na chłopaka. Znajome. Dokładnie tak samo jak ja i Pedri. Tyle, że oni nie musieli się widywać teraz już prawie codziennie.

Z czasem zaczęłam ją w pełni rozumieć. Jej zdanie było uzasadnione, a teraz nawet przejęłam jej niechęć do Garnacho z trzy razy większą mocą.

— Powiem to samo kiedy będę musiała kibicować temu pajacowi, który przyjaźni się z Gavirą. — przedrzeźniłam ją, wytykając język w jej stronę.

Dziewczyna złapała mnie pod rękę i razem ruszyłyśmy do wnętrza olbrzymiego stadionu.

Nie musiałyśmy długo czekać na dostanie się tam, bo tata wcześniej załatwił nam wejściówki z którymi nasze wejście odbyło się w mgnieniu oka a my właśnie przechodziłyśmy przez długi korytarz, który prowadził na trybuny.

the night before the war┃ 𝐩𝐞𝐝𝐫𝐢 𝐠𝐨𝐧𝐳𝐚𝐥𝐞𝐳.Where stories live. Discover now