Rozdział 8

6.7K 574 66
                                    

Przez resztę tygodnia starałam się unikać Xaviera i jego przenikliwego spojrzenia. Nie było to proste. Zwłaszcza na posiłkach, gdzie siedział niecały metr ode mnie. Mojej uwadze nie umknęło jednak to, że książę Blase cały czas terroryzował mnie wzrokiem.

Była niedziela, a z racji, że w weekendy plan zajęć, poza posiłkami, nas nie obowiązywał postanowiłam ten dzień dobrze wykorzystać i spędzić go na malowaniu w ogrodzie. Wzięłam futerał z pędzelkami i farbami, sztalugę oraz największe płótno, które dostałam od „Sami-Wiecie-Kogo". Sam statyw jest ciężko unieść, a co dopiero, kiedy musisz pilnować by zawartość sakiewki, prędzej czy później, nie wysypała się na ziemię. Dlatego idąc przez korytarz pałacu nie zwracałam uwagi na to jak łażę tylko na wciąż wypadające z tego cholernego pokrowca pędzelki. Co jak zwykle okazało się błędem, ponieważ moje szczęście jest tak łaskawe, że musiałam wpaść na najokropniejszą osobę, którą starałam się unikać za wszelką cenę przez cały tydzień. Xavier miał minę jak miał ochotę zabić mnie za to, że jego granatowy garnitur został cały opryskany białą farbą olejną. Lecz kiedy zdał sobie sprawę, że to ja jestem tą sierotą, co właśnie zniszczyła mu ubranie uśmiechnął się, a jego piękne oczy złagodniały. Później oboje byliśmy pochyleni nad ziemią i w ciszy zbieraliśmy wszystko, co ocalało w tym małym wypadku.

- Dzie-dziękuję i przepraszam... Xavierze. – powiedziałam drżącym głosem, gdy wszystkie farby i pędzelki znalazły się z powrotem w pokrowcu.

- Florence... - zaczął. Jednak ja nie pozwoliłam mu dokończyć. Szybko wzięłam swoje rzeczy i ruszyłam w stronę drzwi do ogrodu.

                                                                                        ***

Kiedy miałam już pewność, że Xavier za mną nie idzie znalazłam idealne miejsce z widokiem na ocean. Pogoda była przecudowna. Niebo błękitne, z pojedynczymi chmurkami oraz słońcem świecącym u szczytu, które podczas kończenia przeze mnie obrazu powoli zaczynało chować się za widnokręgiem. Gdy nanosiłam ostatnie poprawki usłyszałam za sobą ciepły głos:

- Więc to są te dzieła sztuki. Bardzo ładny obraz.

Odwróciłam się, a moim oczom ukazał się, jak to wszyscy mówili, „anioł w ludzkiej postaci" – książę Blase.

- Dziękuję. – spuściłam głowę i oddałam niezdarnie ukłon, jakiego uczyła nas Rebecca na lekcjach etykiety. Poczułam jak się czerwienię.

On widząc moje zakłopotanie na twarzy uśmiechnął się tylko, a potem przeniósł wzrok na obraz.

- Czy mógłbym się mu bliżej przyjeć. – zapytał książę.

- Oczywiście. – odpowiedziałam.

Malowidło przedstawiało moją rodzinę. Jesteśmy szczęśliwi, bawimy się na plaży i nie myślimy o problemach. Krótko mówiąc: obraz przedstawiał coś, co nigdy w życiu nie nastąpi.

- Tęsknisz za nimi? – zapytał Blase, a jego głos wyrwał mnie z rozmyśleń o tym, co niemożliwe.

- Oczywiście. – odparłam. – Nie ma dnia żebym o nich nie myślała. Są dla mnie najważniejsi na świecie.

- Zabawne.

„Nie rozumiem, co w tym takiego zabawnego". Już chciałam dowalić mu jakąś ciętą ripostą, ale na szczęście kontynuował swoją wypowiedź.

- Poznałem wszystkie uczestniczki moich eliminacji, niestety większość z nich nie robi już na mnie tak dobrego wrażenia jak na przesłuchaniu. Zapytane, do czego dążą w życiu odpowiadają, że ich głównym celem jest znalezienie „prawdziwej" miłości. Jakoś nie chce mi się w to wierzyć. A ty... jesteś... inna. Za największą wartość uważasz rodzinę i chcesz żeby była szczęśliwa. Jesteś szczera, masz mocny charakter, ale jesteś również wrażliwa na to, co piękne. Miałem takie wrażenie, gdy cię poznałem na przesłuchaniach i teraz. Cieszę się, że cię wybrałem.

The CandidateOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz