𝓡𝓸𝔃𝓭𝔃𝓲𝓪𝓵 𝓘𝓥

84 4 0
                                    

Cisza... Jedyne co można było usłyszeć to świergot ptaków i studzące się przez chłodny wiatr gwinty karabinów, strzelb i innych pistoletów. W powietrzu unosił się zapach mokrej ziemi przemieszanej z krwią. Zwykłe pole stało się cmenatrzyskiem. Do okoła leżały martwe ciała a pośrodku tych ciał stała Rose... Dziewczyna snuła się z rozpaczliwą miną zaciekle czegoś szukając. Jedyne co widziała to te same twarze na poległych żołnierzach. Staszek? Jastrząb? Adam? Drogoń? Wszyscy co do jednego z jej oddziału jakby ktoś ich skopiował, leżeli nieżywi na ziemi. Gdy pocieszona szła że znalazła to czego szukała, to coś przemieniało się właśnie w jednego z nich. Strudzona syzyfową pracą upadła na ziemię płacząc przy tym rzewnie. Nie mogła zrozumieć dlaczego tu jest, po co i na co. W ten przed nią ukazała się postać. Rose powoli podniosła głowę. Przed jej oczami stała osoba w mundurze wojskowym dosyć nie wyraźna. Jázmin? Otto? A może nawet i Boka? Dziewczynę nie interesowała teraz twarz, która jak na złość była zamazana... interesowało ją to, że trzyma ona ukierunkowany w jej głowę pistolet. Chcąc jeszcze jakoś się uratować, wzięła nie spostrzerzenie leżącą na ziemi broń, którą upuścił jeden z nieboszczyków poddczas jego ostatnich chwil życia i wycelowała ją w samo serce nierozpoznanej postaci. Obojga wyglądali jakby mieli zaraz pociągnąć za spusty gdy całą tą sytuację przerwało wołanie:

- Rose... Rose

Dziewczyna otworzyła oczy zarazem ciężko dysząc. Cała była pokryta zimnym potem.

- Znowu gadałaś przez sen. Czyż to nie jest dziwaczne?

- To... To był sen? - zapytała z niedowierzaniem

- Najwyraźniej. Uszczypnąć cię dla pewności?

- Nie dzięki... - odparła cicho

To tylko sen? Dla niej to było jak prawdziwe życie. Głosy, zapachy, kontrola swojego ciała i ta dokładność w otoczeniu. Słyszała coś o świadomych snach ale nie przypuszczała, że dane jej będzie to doświadczyć. Rose z lekkim przerażeniem spojrzała na siedzącego tuż obok niej brata. Wyglądał jakoś inaczej. Czyściej. Czysta, biała koszula, brązowe, również czyste spodnie. Cały był wypisz wymaluj.

- Jakaś to dzisiaj uroczystość, że się tak wystroiłeś jak szczur na otwarcie kanału? - zapytała żartobliwie

- Kto to mówi. - przewrócił oczami Staszek - A pozatym, musiałem się tak wystroić by się tu jakoś dostać

- Czyli chcesz mi powiedzieć, że masz ubrania z ulicy czy może kradzione?

- Tu cię zaskoczę - odpowiedział schodząc z łóżka i podchodząc do lusta stojącego w rogu pokoju by móc się przeglądnąć jak majestatycznie wygląda - Ta cała stylówa to od twojego chłoptasia. Dobroduszna z niego osoba.

- Mogłam się tego spodziewać... Ale po coś tu przylazł skoro byśmy się spotkali na placu? Po co to wszystko?

- Jakby ci to powiedzieć... zgłodniałem?

- Że co?

- Żarty se robię przecież. I tak wiem co zaraz powiesz: ,,Żartem to jest Twoje życie". Przerabialiśmy to mnóstwo razy i wiem. A teraz na poważnie. Przyszedłem sprawdzić co się tu dzieje.

- Szpiegujesz?

- Skądże. Ja tylko sprawdzam czy wszystko jest u ciebie okej i czy czasem nie potrzeba mojej interwencji.

- To ja podziękuję za taką interwencję

- Gdyby nie ja to twój piesek byłby zagryziony przez tamte psy pod dworem. Okrutne stworzenia tak samo jak ich właściciele. Nigdy mi nie mówiłaś, że masz psa.

Chłopcy z Placu Broni ,,Plac a Parlament" cz. IIWhere stories live. Discover now