07 | rich girl.

98 15 2
                                    

― Blue, hej, Blue.

Ktoś natrętnie potrząsa moimi ramionami, więc macham ręką na oślep, chcąc go odpędzić. Tak, tato, tak, jeszcze pięć minut. Potem mogę iść grabić, tylko proszę, jeszcze pięć minut, bo głowa mi pęka. Jęczę głośno, bo oprawca odsunął się ode mnie na moment, mamrocząc coś o tym, że nie wybaczy mi tego spoliczkowania. U, czyli trafiłam; idealnie, brawo dla mnie.

Korzystając z chwili nieuwagi tego, w którym rozpoznałam jojczenie Quilla, naciągam na głowę cienką kołdrę i warczę, że jeżeli jeszcze raz mnie tknie, to urwę mu coś cennego. Peter zostawia mnie w spokoju. A przynajmniej tak mi się wydaje, bo po kilku sekundach jednym sprawnym ruchem zrzuca ze mnie przykrycie i śmieje się złowieszczo.

Zwijam się w kłębek, dalej odmawiając współpracy. Może w końcu się znudzi i da mi się wyspać.

Ni chuja.

― Wstawaj! Do cholery, Milky!

O, panie, przegiąłeś.

Podrywam się z miejsca, łypiąc na faceta spode łba, jakby co najmniej dopuścił się zdrady stanu (co kiedyś na pewno miało miejsce; przynajmniej raz), ale kręcę wreszcie głową, niepocieszona, i podnoszę się z łóżka.

Rozprostowuję zbolałe kości, żeby przypomnieć im o tym, że muszą pobudzić się do działania, a na dobre powitanie ziewam przeciągle, dostając od Petera reprymendę, że muszę umyć zęby, zanim cokolwiek mi powie. Dobra, chłopie, bez spiny, jest czas na wszystko. Grzecznie zmierzam do łazienki i po drodze zahaczam o szafki z ciuchami mojego kolegi, szukając jakiejś czystej koszulki, bo moja nie jest już w najlepszym stanie, a jakoś nie miałam czasu załatwić sobie nowych ciuchów.

Wreszcie odnajduję taki prosty, biały kawałek szmatki, więc dyskretnie go podbieram i lecę do kibelka. Odwalam codzienną poranną toaletę jak najszybciej, bo Peter cały czas krzyczy, że mam się pospieszyć, przy czym za każdym razem odpowiadam mu, żeby się wypchał, a Rocket reaguje na to śmiechem.

Lubię tego futrzaka. Może też powinnam zostać łowcą głów? Ponoć niezłe są z tego dochody.

Zarzucam na ramiona skórzaną kurtkę, wkładając białą koszulkę Petera w spodnie, żeby nie zauważył, że znowu go okradam. W sumie, on mi to robi cały czas, tylko, że w gorszy sposób. Wychodzę z ubikacji, zadowolona z siebie, pakując szczoteczkę do zębów do plecaka, a w drzwiach wpadam na Groota.

― Och, sorki, ziomuś ― śmieję się, rozbawiona, a chodzące drzewo uśmiecha się szeroko i wyciąga przed siebie swoje wielkie, gałęziowate ręce. W dłoniach trzyma kolejny wianek z kwiatków. Serio nie wiem, po cholerę on mi je robi, ale to nawet miłe, więc dziękuję mu i zakładam prezent na głowę, co bardzo go cieszy. ― Ej, Rocket! ― wydzieram się, zmierzając do kokpitu pilota. ― Możesz mi wyjaśnić, dlaczego twój kolega cały czas obsypuje mnie kwiatami?

Wszyscy moi znajomi spoglądają na mnie, zaskoczeni pytaniem; w szczególności Peter, który mruga kilka razy nerwowo, jakby coś wpadło mu do oka. Rocker wywraca oczkami, uderzając się z otwartej dłoni w czoło.

― Stary, ile razy mam ci powtarzać, daj jej spokój, do cholery! ― krzyczy szop pracz, a ja zerkam przez ramię na Groota, który, jakby zawstydzony, spuszcza głowę i wbija wzrok w podłogę.

― Jestem Groot.

― No wiem, przecież, już mówiłeś z sześć razy ― wzdycha z politowaniem Rocket, potrząsając łebkiem z politowaniem. ― Ale to niedługo zacznie podchodzić pod nękanie.

― ...co powiedział? ― pytam, zainteresowana, marszcząc lekko czoło i splatając ręce na piersi. Oczekuję prawdy, a wiem, że Rocket może mi takowej nie podać, i nigdy się nie dowiem, co to drzewo miało na myśli. Przydałby się jakiś zaufany tłumacz. Trzeba będzie kogoś skombinować, tak na przyszłość.

✔ | SPIRIT IN THE SKY ― GUARDIANS OF THE GALAXY, VOL1Where stories live. Discover now