01 | staying alive.

160 13 0
                                    

Wiecie, jak wyobrażałam sobie swoje życie? Myślałam, że będę sobie jeździła kosmicznym Lambo. A jak skończyłam? No, to już jest inna sprawa.

Bo skończyłam w obskurnym barze o jakże przyjemnej nazwie: "Pod Zieloną Macką", na planecie Raxacoricofallapatorius w układzie Delta 3, popijając samotnie drinka Red Planet i płacząc nad tym, że za chwilę muszę ukraść komuś jakiś statek i lecieć wykonać kolejne zlecenie, tym razem na jakąś durną kulkę, Bóg wie, gdzie.

...co poszło nie tak? Gdzie moje Lambo? Gdzie miliony?

Bo widzicie, panuje powszechne przekonanie, że złodzieje lubią zielony kolor, bo kojarzy im się z mamoną. Ale "Zielona Macka" aż się prosi o wizytę galaktycznego sanepidu. I kontrolę stolika pokerowego, bo facet z trzecim okiem kantuje. Musiał kantować, bo inaczej nie ograłby mnie i nie zgarnąłby mojego kochanego zegarka... który, nawiasem mówiąc, odzyskałam z nawiązką, bo zwinęłam też portfel tego kolesia.

Myślicie, że lekko jest być kobietą w tym biznesie? To się mylicie. Żebym ja jeszcze była jedyna ― sama jak palec, ale nie. Nie łatwo jest kraść, kiedy krok w krok idzie za wami taki jeden. Koleś zdecydowanie podbiera moje zlecenia. Gdzie ja, tam on. Nerwica mnie któregoś dnia wykończy.

No, bo wyobrażacie sobie taką sytuację? Już trzymacie cacko w dłoni. Wykonaliście całą brudną robotę, wliczając w to nurkowanie z bydlakami, które najchętniej wpieprzyłyby was w całości, a tu nagle... cacko znika z waszych rąk, podebrane przez wyjebiście przystojnego faceta, który w rzeczywistości jest diabłem wcielonym. Żeby on się jeszcze zyskami za fatygę podzielił ― nie! Bierze kasę i spieprza, tylko się za nim kurzy.

Skurczybyk.

Peter Quill to sukinsyn. Może byśmy się jakoś dogadali, bo to nie jest tak, że ja go nie lubię ― z nikim innym tak dobrze nie gra się w pokera, i nikt inny nie zna tylu dobrych piosenek. Tyle, że dzieli nas jedna ważna sprawa ― on pracuje dla Łowców (a przynajmniej tak mi się wydawało, bo BYĆ MOŻE widziałam plakaty obwieszczające, że Yondu jest gotów zapłacić czterdzieści tysięcy Unitów za sprowadzenie go żywego), a ja dla Duchów. Rozbieżność interesów, niestety. I to w sumie dlatego nie możemy być przyjaciółmi.

Wychodzę z "Zielonej macki", zostawiając na stole jakieś piętnaście Unitów w zapłacie. Nawet się za siebie nie oglądam, bo pan z trzecim okiem właśnie orientuje się, że zaginął mu portfel. Nie chcę się mieszać w jakieś pomniejsze bitewki.

Zwłaszcza, że ten pan miał w portfelu klucze do swojego statku. Wystarczy go teraz tylko znaleźć i mam taksówkę jak znalazł. W sumie to nie jest nawet trudne. Po jakichś piętnastu minutach już odpalam silnik srebrnego pojazdu i ustawiam cel podróży, włączam autopilota i zaczynam przeglądać rzeczy miłego pana, którego okradłam. Do cudownej muzyki, bo podłączam mojego IPoda do głośników i już po chwili nucę pod nosem "Paradise City" Guns N' Roses.

Same śmiecie. Ten facet serio zbierał kompletnie przypadkowe rzeczy. Począwszy od zepsutych miotaczy laserowych, na naszyjnikach i różnorakiej biżuterii skończywszy. Ale przynajmniej znajduję sobie w tym zbiorze fajną bransoletkę z zawieszkami w kształcie planet, które zmieniają kolor.

Zadowolona jestem, serio.

Po kilku godzinach drogi docieram na miejsce, więc przejmuję kontrolę nad statkiem i sadzam go niedaleko celu. Przynajmniej tak pokazuje mi mapka, którą przesłał mi tatko. I co widzę w oddali? No, oczywiście. Znam tę machinę doskonale. Ładna jest, i kilka razy nawet myślałam o tym, żeby podstępem ją temu sukinsynowi odebrać, ale wszystkie plany spaliły na panewce. Kto inny zapuszczałby się na planetę na wymarciu i kompletnym odludziu? Tylko Quill i ja.

✔ | SPIRIT IN THE SKY ― GUARDIANS OF THE GALAXY, VOL1Hikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin