05. Fortuna toczy się kołem

Start from the beginning
                                    

Od razu gdy się przebrałam, poczułam przyjemne uczycie chłodu przebiegającego po mojej skórze. W duchu się uśmiechnęłam i zgarnęłam telefon spod ładowarki, chcąc iść do moich ulubieńców, jednak zatrzymała mnie pani ordynator.

–Olivia Woods?– spytała podejrzliwie, odruchowo spoglądając na mój nadgarstek z opaską pacjenta. Pokiwałam delikatnie głową w ramach potwierdzenia.

–tak, zgadzam się, a o co chodzi?– przechyliłam lekko głowę w pytającym geście. Uśmiechnęła się uspokajająco, po czym zrobiła krok w tył.

–zmieniamy ci kardiologa– oznajmiła śpiewnym głosem. Nie powiem, trochę wbiło mnie w ziemie, bo do tej pory wydawało mi się, że z tym jest wszystko w porządku.

–oh.. rozumiem, ale.. czemu?– spytałam, gdy minął pierwszy szok. Zaśmiała się cicho, po czym poczochrała moje włosy i lekko przegryzła wargę.

–jest z tobą coraz lepiej, dlatego twój obecny kardiolog stwierdził, że jego pomoc już nie jest ci potrzebna. Jasne, kontrole nadal będą, ale nie tutaj w szpitalu– wyjaśniła pobieżnie, po chwili zostawiajac mnie samą. Coś tam powiedziała, że przeprasza, ale ma jeszcze innych pacjentów, choć docierało to do mnie, jak zza ściany. W końcu ruszyłam do moich ulubieńców.

Jane prowadziła wózek, na którym siedział Peter z radosnym uśmiechem. Za to ja niosłam nasze trzy mrożone herbaty, które kupiliśmy w sklepiku na parterze szpitala.

–i jak tam z Nathanielem?– spytałam ich niespodziewanie, uśmiechając się lekko. Jakoś tak chłopak nie dawał mi spokoju przez tą swoją biologię oraz.. w pewnym względzie przez przypadłość. To okropne, gdy przez swoje zainteresowanie musisz z nim skończyć. Ale jakoś nie miałam serca, by go spytać, co robił. Przynajmniej wprost.

–a czemu o niego pytasz?– spytał podejrzliwie Peter, odwracając się w moją stronę z lekko uniesioną brwią. Mimowolnie z lekka się zaczerwieniłam, czując, jak do mojej głowy uderzała krew.

–on jej się chyba podoba..– wyszeptała do chłopaka Jane, myśląc , że nie słyszę, ale zaraz wybuchli śmiechem. Aj, głupi ludzie.

–nie prawda– wymamrotałam, sprzedając dziewczynie lekkiego kuksańca w ramie. Wszyscy usiedliśmy na ławce przed szpitalem, z zaciekawieniem rozglądając się wokół. Przez zimę trwały tu remonty, i jak widać, to wyszło im to na dobre, bo w końcu to miejsce nie wyglądało, jak jakieś więzienie.

Dziewczyna zmarszczyła lekko nos.

–przez twoje kłamstwa aż mnie nos zaswędział– skwitowała, patrząc na mnie wymownie. Po chwili jednak spuściła lekko wzrok, biorąc łyk swojej herbaty.

–za tydzień dostanę wypis– oznajmiła, a na jej bladej buzi zaczął malować się smutek. Nie, nie byliśmy na nią źli, wręcz przeciwnie. Peter chwiejnie wstał z wózka i mocno ją przytulił, uśmiechając się od razu szeroko.

–Janette! To dobrze!– wyszczerzył się jeszcze szerzej, o ile to możliwe, a ja pomogłam mu usiąść z powrotem. Po tym także przytuliłam przyjaciółkę, uśmiechając się w jej kierunku ciepło.

–to bardzo dobrze, Jane.. chociaż jedno z nas musi wrócić do normalnego życia– zaśmiałam się cicho, a ona razem ze mną, lekko klepiąc mój bark. Odsunęłam się posłusznie, zauważając, jak na jej ustach malował się lekki uśmiech. Jak to ona miała w zwyczaju, wywróciła oczami.

–tsaaa, po tym wszystkim to mi się przydadzą długie wakacje, najlepiej na Hawajach.. albo Bahamach, O!– klasnęła w dłonie przez co znowu wybuchliśmy śmiechem. Oj, Jane miała najbardziej gadane z nas wszystkich i nie było co się z tym kłócić.

Jednak nasze chwile radości przerwał czyjś dobrze znany nam głos. Jak jeden mąż odwróciliśmy głowę w stronę dźwięku, a naszym oczom ukazał się.. Nathaniel. Rozmawiający z jakąś dziewczyną. Z ukosa patrzyłam, jak blondynka prawie jego wzrostu mocno go przytula, klepie po barku, a następnie maszeruje w stronę bramy wyjazdowej. Zmierzyłam ją spojrzeniem. Na moje oko miała jakieś 1.70 pare wzrostu, wysportowaną i długą sylwetkę, a do tego piękny uśmiech i długie włosy. Na sobie miała białe converse, białe dłuższe skarpetki, spodenki i do tego koszulkę oversize. Byłam pewna, że dalej mordowałabym ją spojrzeniem, gdyby nie to, że Jane po kryjomu szturchnęła mnie w bok.

–hej wszystkim– Nathaniel od razu podszedł do nas i posłał nam uśmiech, tak samo szeroki, jak Petera chwile temu. Odwzajemniłam go, choć z większym kwasem, po czym skrzyżowałam ręce na klatce.

–nie chwaliłeś się nam, że masz dziewczynę– Jane pokręciła lekko głową. Ona i ta jej bezpośredniość kiedyś nas zgubią, naprawdę. Nate z lekka się zarumienił, drapiąc się po karku.

–ah, tak.. jakoś nigdy nie było okazji– wzruszył lekko ramionami z miną niewiniątka, a ja nie wiedzieć czemu, poczułam dziwne ukłucie w klatce. Owszem, Nathaniel był przystojny i cholernie w moim typie, a nawet z charakteru wydawał się idealny, ale.. nawet go nie znałam. I to jedyne, co trzymało mnie z daleka od stwierdzenia, że był moim ideałem.

–jak się nazywa?– spytałam, siląc się na miły ton głosu. Chyba to łykną, bo od razu skierował wzrok w moją stronę, ukazując w uśmiechu rzędy białych zębów.

–Katie Smith, a czemu pytasz, arytmiczko?– uniósł lekko brew. Prychnęłam pod nosem, dopijając mój ulubiony napój.

–bo wydaje się znajoma– skłamałam, skubiąc skórkę przy paznokciach. I po tym temat się, na całe szczęście, skończył. Zaczęliśmy rozmawiać o czymś innym.

***

Po dobrych trzydziestu minutach znowu siedziałam w swoich czterech ścianach, nie umiejąc przetrawić informacji, które dzisiaj do mnie dotarły. Zmienili mi kardiologa, Jane dostawała wypis do domu, Peter dostał wolny termin na operacje, a Nate pieprzony ideał mial dziewczynę.. fortuno, coś ty dzisiaj brała? To zbyt dużo szczęśliwych wieści, jak na jedną gorszą. Zdecydowanie zbyt dużo.

Przymknęłam oczy. Szkoda, że jeszcze nie wiedziałam, że rozmawiam z Peterem ostatni raz.

❝ arytmia naszych żyć ❞ 2023 WATTY[zakończone/w trakcie korekty]Where stories live. Discover now