Rozdział 8

1K 41 7
                                    

Moje oczy mocniej się otworzyły, kiedy usłyszałem trzaśnięcie drzwi. Wokół była jedynie ciemność i niezauważalny blask księżyca, który wkradał się przez okno.

Podniosłem się z poduszki, która była mokra od łez. Przez wiele godzin starałem się zasnąć, jednak były to marne próby. Nie dane mi było pozostać długo w stanie zaśnięcia. Zamknąłem się w pokoju, bojąc się świata, który toczył się za drewnianymi drzwiami.

Podniosłem się, wycierając mokre policzki o materiał niebieskiej pościeli. Nie chciałem, aby zobaczył mnie takiego. Chciałem, by spojrzał na mnie normalnie, a nie z rozczarowaniem.

Może to dlatego poświęciłem na uspokojenie siebie, aż tyle czasu. Dopracowując nawet mało znaczący fragment.

Wziąłem głęboki oddech i postawiłem bose stopy na zimnych dębowych panelach. Kilka kroków, by wyciągnąć rękę ku górze, otwierając drzwi. Zwinnie przeszedłem na dół, wchodząc do salonu, gdzie siedział mężczyzna.

Jego wzrok nie odrywał się od komórki. Jasne światło wyostrzało rysy twarzy i uwydatniało błękitne tęczówki zakryte pojedynczymi rzęsami.

- Tato? - chciałem zwrócić jego uwagę na siebie.

Próbowałem uniknąć siedzenia samemu w pokoju, trzymając w sobie ten niewyobrażalnie wielki ból. Miałem dość wylewanie pustych łez, które pokazywały tylko moją słabość. Pragnąłem wysłuchania tego bólu, zwykłego zapytania "Czy wszystko w porządku?".

- Czego chcesz? - lodowate oczy spojrzały na moją twarz.

Właśnie w tej chwili żałowałem, że odważyłem się tu zejść. Gardło zacisnęło się, nie pozwalając przedostać się powietrzu do płuc.

- Widzisz przecież, która jest godzina. Powinieneś już dawno być w łóżku.

- Nie mogłem zasnąć i pomyśla... - jego cierpki śmiech wszedł mi w słowo.

- I przychodzisz do mnie z tak błahego powodu - zaczął grzebać coś przy swoim krawacie, pozostawiając ciężar swojego spojrzenia.

Po chwili oplatający jego szyję materiał opadł na jedno z ramion fotela. Rękawy koszuli zostały rozpięte i podwinięte do połowy przedramienia.

- Nie chciałem być sam - po tych słowach opuściłem głowę do dołu. Mój głos był niczym szept.

- I co mam z tym zrobić? Zasłużyłeś na tę samotność - zimny ton głosu taty spowodował nieprzyjemne dreszcze na mojej skórze.

- Ale ja nie chce - podniosłem głowę, zbierając wszystkie swoje siły, by po moim policzku nie spłynęła żadna łza.

- Tak działa życie. Czas w końcu do tego przywyknąć - podniósł się, patrząc się na mnie z jeszcze większą wyniosłością. - Ludzie sprawiają, że robisz się słabszy.

- Niby w jaki sposób?

- Mnie pytasz? To ty płaczesz przez cały tydzień za osobą, którą już więcej nie zobaczysz - cierpko się zaśmiał. Zabrał swoje pozostawione rzeczy, wyminął mnie i odszedł. Jego biała koszula zniknęła w ciemności nocy.

Zostawił mnie samego. W ciemnym salonie z jeszcze większym bólem. Ze słowami, które teraz kołatały, nie dając mi  ani chwili spokoju. Byłem dla niego definicją słabości. Musiałem się zmienić by nie odczuwać wszystkiego tak mocno, by on mógł spojrzeć na mnie i nazwać swoim synem.

Miałem się zmienić dla niego.

- Tyler... - ciepłe dłonie poruszały się po moim czole, odgarniając włosy z oczu. Dotyk był na tyle przyjemny, że zostawiał po sobie ledwo wyczuwalne mrowienie na skórze.

Trust meHikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin