32. Jeszcze nigdy...

Start from the beginning
                                    

Włączyłam jakiś program, który akurat leciał i chwyciłam telefon do ręki. Nawet na telewizorze nie potrafiłam się skupić i musiałam dodatkowo grać w jakieś głupie gierki. Nie wiem, ile tak przesiedziałam, ale musiało minąć trochę czasu, bo kątem oka co jakiś czas widziałam kolejne reklamy między serialem. Było całkiem okej, bo nikt mi nie zawracałam głowy. Ale byłam sama i zaczęłam to odczuwać.

Znów ogarnęło mnie dziwne uczucie, bo nigdy nie miałam problemu z tym, że większość czasu spędzam sama. Tak po prostu było i już. Zawsze miałam Luke'a, ale on nie był moim cieniem. Miał swoje życie, a teraz, kiedy był w związku, to tymbardziej. Może to dlatego nagle zaczęła mi doskwierać samotność? Naprawdę długo musiałam się zastanawiać, żeby dojść do wniosku, że o to właśnie chodzi. Czułam się dziwnie, bo nikogo nie było obok. I chyba nie przyznam nigdy nikomu, ale bardzo bym chciała, żeby ktoś był.

Można by powiedzieć, że problem się rozwiązał. Chodź w tym wypadku chyba naprawdę bym wolała, żeby zostało tak, jak wcześniej, bo parę minut po szesnastej z góry zeszła Soph.
Bez słowa rozwaliła się obok mnie na kanapie. Tak, jak robiła to czasami przez ostatnie pół roku, gdy przypomniała sobie, że ma siostrę. Dokładnie w ten sam sposób.

- Będziesz tak tu siedzieć przez cały dzień? - zagadała przechwytując pilota.

- Nie - burknęłam unosząc twarz z nad telefonu, po czym od razu spotkałam się z jej zaskoczonym i... przestraszonym wzrokiem. Nawet nie wiem, jak to opisać.

- Ktoś cię uderzył? - natychmiastowo się wyprostowała patrząc mi prosto w oczy, a ja przez dłuższą chwilę nie wiedziałam, o co jej chodzi. - Olivia, kto?

Chyba pierwszy raz zobaczyłam u niej przejaw czegoś, czego raczej nigdy wcześniej nie widziałam. Albo tego nie pamiętam. Sama byłam w szoku widząc jej spojrzenie. Coś jak... Zmartwienie? Nie wiem. Ale nie ocena, nie pogarda, nie złość. Coś, co powinno być dla mnie jak najbardziej pozytywne, zwłaszcza, że pochodziło od niej.

Po chwili zorientowałam się, że chodzi jej o moją wargę, na której rana przybrała jeszcze bardziej purpurowy kolor, niż wczoraj. Przyglądałam jej się z rana w lustrze, ale stwierdziłam, że nie ma sensu tego zakrywać, bo i tak pewnie nic mi nie pomoże.

- A, to - opuściłam rękę po tym, jak dotknęłam ust. - Wywaliłam się i walnęłam twarzą w piasek - dokładnie ta sama śpiewka, którą zaserwowałam mamie. - Leżało tam jakieś szkło czy coś i się zachaczyłam.

Widziałam lekką ulgę na jej twarzy, ale jednocześnie w jakimś stopniu czułam, że nie do końca to łyknęła. Może narazie to wystarczy. W duchu modliłam się, żeby nie zaczęła dopytywać, bo prawdepowiedziawszy już nie do końca pamiętałam jakiekolwiek szczegóły, które mówiłam mamie, a jakby porównały z Soph swoje wersje, to mogłoby być nieciekawie.

- Idziesz dzisiaj na plażę? - zapytała na szczęście ucinając tamten temat.

- Nie - musiałam szybko się zastanowić, czy powiedzieć jej prawdę.

- To gdzie idziesz? - dopytywala dalej, a ja znów toczyłam walkę sama ze sobą.

- Do... Luke'a - odparłam w końcu z milisekundowym zawachaniem.

Oczywiście, że mogłam jej powiedzieć prawdę. Mogłam po prostu powiedzieć, że idę do Connora, ale nie. Nie zrobiłam tego. Nie zrobiłam, bo w ostatnim czasie kłamstwa były dla mnie bardziej naturalne niż prawda. Nawet nie wiem, kiedy zaczęło się to zmieniać. Zawsze wolałam ominąć temat lub coś przemilczeć, niż wprost skłamać. Chyba, że naprawdę była taka potrzeba.

See you againWhere stories live. Discover now